Biejat: Minister Leszczyna proponuje konkretne rozwiązania dla poszczególnych obszarów, ale nadal nie wiemy, dokąd zmierzamy. Liczę, że wkrótce pojawi się długofalowy plan rozwoju ochrony zdrowia
Wybory prezydenckie to pani trzecia kampania w ciągu półtora roku. Kandydowała pani do Senatu, później na prezydenta stolicy, teraz na prezydenta Polski. Nie za dużo?

Nie czuję się zmęczona. Uwielbiam okres kampanii wyborczych – kocham rozmawiać z ludźmi, spotykać się z wyborcami, dyskutować o konkretnych sprawach, w których nie zawsze się ze sobą zgadzamy. Krótko mówiąc: podczas kampanii łapię energię, a nie ją tracę.

Po lewej stronie politycznej nie ma tłoku? Oprócz pani w wyborach prezydenckich startuje również Adrian Zandberg. Chęć kandydowania zgłosił również Piotr Szumlewicz. Część lewicowych wyborców zagłosuje też najpewniej na Rafała Trzaskowskiego.

Kandydatów przybywa nam właściwie z tygodnia na tydzień – nie tylko po lewej stronie, lecz także w centrum i na prawicy. Wstrzymałabym się jednak z oceną tego stanu do kwietnia, gdy będzie wiadomo, ilu osobom udało się zebrać 100 tys. podpisów poparcia i zarejestrować kandydaturę. Ja skupiam się na własnej kampanii i przekonywaniu Polaków i Polek, że warto pójść na głosowanie.

Od ponad roku mamy w Polsce rząd, którego częścią jest Nowa Lewica. Jak z tej perspektywy patrzy pani na siebie – nazwałaby się pani kandydatką zmiany?

Tak, uważam, że polska polityka potrzebuje zmiany, też zmiany w tym, jak patrzymy na urząd prezydenta. To nie powinna być osoba, która wikła się w codzienne polityczne awantury czy wykorzystuje swoją funkcję do pompowania swojego środowiska politycznego.

Chce pani powiedzieć, że będzie pani niezależna od Nowej Lewicy?

Chcę być prezydentką wszystkich Polek i Polaków.

To dość wyświechtane hasło.

Ale zamierzam wcielić je w życie. Podam panu przykład. Sejm na początku grudnia uchwalił ustawę dotyczącą wolnej Wigilii, ustawę cieszącą się naprawdę powszechnym poparciem społecznym. W Senacie udało nam się nawet przyjąć dodatkową poprawkę, która chroni pracowników handlu przed pracą we wszystkie grudniowe niedziele. Z niezrozumiałych powodów prezydent zwlekał jednak tygodniami z podpisaniem ustawy. Do dziś nie wiadomo dlaczego. Zresztą to nie była pierwsza taka sytuacja. Andrzej Duda lubi urządzać takie przedstawienia w kwestii podpisywania ustaw. W mojej ocenie to nie przystoi głowie państwa. Rolą prezydenta nie jest trzymanie ludzi w niepewności czy skupianie uwagi na sobie.

Prezydent Duda lubi podkreślać, że decyzję w sprawie konkretnych przepisów podejmie dopiero wtedy, gdy ustawa trafi na jego biurko. Pani zdaniem to błąd?

Tak. Prezydent powinien aktywniej uczestniczyć w dyskusjach dotyczących prawodawstwa. Nie powinniśmy musieć czekać do momentu, kiedy Sejm skieruje ustawę na jego stół. Zresztą wystarczy spojrzeć na obowiązujące przepisy – głowa państwa już teraz ma prawo wzięcia udziału w każdej debacie w Sejmie czy Senacie. Prezydent w ogóle z niego nie korzysta.

Pani by korzystała?

Tak. Oczywiście nie chodzi o to, aby prezydent w ogóle nie wychodził z parlamentu – ma dużo innych obowiązków, to zrozumiałe. Ale w kluczowych sprawach powinien zabierać głos i wyraźnie prezentować swoje stanowisko. Tak bym też widziała swoją rolę.

Jako prezydentka nigdy nie podpisałabym ustawy dorzucającej publiczne pieniądze do kredytów mieszkaniowych, bo po takich akcjach rosną ceny na rynku, a bogacą się głównie banki i deweloperzy. W 2025 r. z podatków wydajemy na to ponad miliard złotych – a wiemy, że te pieniądze nie służą ludziom, tylko najbogatszym aktorom na rynku.

Wyniki lewicy z dwóch ostatnich wyborów prezydenckich nie były satysfakcjonujące, nie ma co się czarować

Moim priorytetem będzie budowanie bezpieczeństwa dnia codziennego. Myślę tu o dostępie do usług publicznych, dobrze funkcjonującym transporcie publicznym czy wsparciu dla pracowników i pracowniczek, którzy budują nasz dobrobyt. Praca w sektorze publicznym powinna być wreszcie dobrze wynagradzana – nauczyciele, pracownicy sądów czy pielęgniarki to powinny być atrakcyjne, szanowane zawody. W sektorze prywatnym należy raz na zawsze rozprawić się z plagą śmieciówek i samozatrudnienia. Inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy powinni dostać większe kompetencje w zakresie ustalania stosunku pracy i zamiany umów cywilnoprawnych na umowy o pracę.

Zatrzymajmy się na chwilę przy polityce mieszkaniowej. Podczas inauguracji kampanii zapowiedziała pani, że jedną z pierwszych pani decyzji jako prezydenta byłoby podjęcie inicjatywy ustawodawczej w kwestii kredytów hipotecznych. Na czym miałoby to polegać?

Dziś banki zarabiają krocie na kredytach. Każdy, kto spłaca swoje zadłużenie, wie, że jego pieniądze idą głównie na spłatę części odsetkowej, nie kapitałowej. Uważam, że musimy to zjawisko ograniczyć. Banki mają prawo do zarabiania, ale nie może się to odbywać kosztem klientów. W obecnej sytuacji instytucje finansowe bez żadnych limitów przerzucają na kredytobiorców ryzyko, z którym mierzą się na rynku. Chcemy wprowadzić górne limity marż na kredytach hipotecznych, a tym samym skończyć z eldorado, w którym banki w nieskończoność bogacą się kosztem zwykłych ludzi.

Kiedy poznamy projekt ustawy w tym zakresie?

Chcemy to zrobić jeszcze w kampanii. Nie mogę obiecać, że będzie to gotowa ustawa, ale na pewno przedstawimy szczegółowe założenia tego projektu.

Podczas grudniowej konwencji mówiła pani również o dostępie do ochrony zdrowia. Wspominam o tym nie bez powodu. Włodzimierz Czarzasty w niedawnej rozmowie z DGP przyznał, że partia Razem, której liderką była pani do października, miała możliwość objęcia teki ministra zdrowia. To błąd, że nie przejęliście kierownictwa w tym resorcie?

Od początku stałam na stanowisku, że partia Razem powinna wejść do rządu. To wzmocniłoby lewicowy przekaz. Stało się jednak inaczej, dlatego też parę miesięcy temu się rozstaliśmy. Mamy inną wizję polityki.

Wrócę jednak do swojego pytania. Jest grudzień 2023 r., w Polsce kształtuje się nowy rząd. Partia Razem dostaje propozycję kierowania Ministerstwem Zdrowia. Nie przyjmuje tej oferty, resort trafia więc w ręce Platformy Obywatelskiej. Pani zdaniem ochrona zdrowia byłaby w innym miejscu, gdyby wówczas do resortu zdrowia trafił lewicowy minister?

Moi koledzy i koleżanki z partii Razem tłumaczyli, że kierowanie resortem zdrowia nie jest dobrym pomysłem, gdy nie ma się kontroli nad Ministerstwem Finansów. Moim zdaniem to błąd. Ministerstwo Zdrowia to nie tylko wydawanie pieniędzy. To organizacja pracy szpitali i przychodni, kształtowanie kompetencji pracowników ochrony zdrowia, odciążanie lekarzy, wspieranie pacjentów, dbanie o profilaktykę zdrowotną. Poza walką o duży budżet do zrobienia jest wiele rzeczy, które wymagają zmian organizacyjnych, zmiany myślenia o relacjach na linii lekarz–pacjent. Myślę, że wizja przedstawicieli partii Razem w tym zakresie spokojnie mogłaby być dziś realizowana.

Pani zdaniem Izabela Leszczyna sprawdza się na stanowisku ministra zdrowia?

Daję pani minister Leszczynie jeszcze chwilę. Wzięła pod swoje skrzydła najtrudniejszy obszar administracji państwa i – tu zgadzam się z kolegami z partii Razem – dostała na to zdecydowanie za mały budżet. Mam jednak nadzieję, że wkrótce zobaczymy jakąś szerszą wizję rozwoju tego sektora.

Czyli brakuje strategii.

Tak, brakuje nam długofalowej strategii dla systemu ochrony zdrowia. Minister Leszczyna proponuje konkretne rozwiązania dla poszczególnych obszarów, ale ważne jest również to, abyśmy widzieli, dokąd zmierzamy. Liczę, że wkrótce taki plan się pojawi.

Tematy związane z mieszkalnictwem i ochroną zdrowia to coś, co ewidentnie łączy panią z Adrianem Zandbergiem. Rozmawialiście już państwo o wyborach prezydenckich?

Nie mieliśmy jeszcze okazji się spotkać. Ale to normalne, na co dzień pracujemy w innych izbach.

Paktu o nieagresji zatem nie będzie?

Wręcz przeciwnie. Myślę, że wyborcy mają już dość tej ciągłej agresji w przestrzeni publicznej. Nie potrzebujemy kolejnych ataków, przytyków i argumentów ad personam. Podobnie zresztą podchodziłam do mojej kampanii na prezydenta Warszawy. Chcę mówić o konkretnych propozycjach, nie skupiać się na kontrkandydatach. Wszyscy wyjdziemy na tym lepiej.

Co dziś jest największym zagrożeniem dla pani wyniku wyborczego?

Niska frekwencja wyborcza. Wynik może być słaby, jeśli wyborcy strony demokratycznej zostaną w domach.

To realna obawa?

Jak najbardziej. Mamy do czynienia z czwartymi wyborami w ciągu kilkunastu miesięcy. Część wyborców może czuć się zmęczona.

Lub zniechęcona.

Oczywiście. Nie ma co ukrywać, część wyborców obecnej koalicji rządzącej uważa, że zmiany idą zbyt wolno. Rozumiem te głosy. O ile jestem zadowolona z tempa prac w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej czy Ministerstwie Cyfryzacji, o tyle wiem, że niektóre sprawy powinny iść szybciej. Brakuje rozwiązań dla kryzysu mieszkaniowego. Na pewno na niekorzyść koalicji działa też to, że spełnienie wielu obietnic blokuje PSL – jak choćby zmianę prawa aborcyjnego czy ustawę o związkach partnerskich.

I w tym też widzę moją szansę – chcę przekonać tych, którzy dziś się wahają, że mogą zagłosować na kogoś, kto nie zmienia zdania. Nie jest chorągiewką, jest stały w poglądach. Moi wyborcy mogą mieć pewność, że jeżeli coś obiecuję, to w to wierzę i będę o to walczyć.

Lewica przez ostatnie dwie dekady nie miała szczęścia w wyborach prezydenckich. Ostatnie dwie kampanie kończyły się wręcz katastrofalnie – 2,38 proc. Magdaleny Ogórek i 2,22 proc. Roberta Biedronia. Tym razem będzie inaczej?

To nie były satysfakcjonujące wyniki, nie ma co się czarować. Analizujemy tamte działania, uczymy się na błędach. W tym momencie kończymy pisać nową strategię kampanijną, dopinamy program wyborczy.

Co wówczas zawiodło i co tym razem będzie wyglądać inaczej?

Zabrakło bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Ostatnia kampania w ogóle była trudna, bo działa się w trakcie pandemii. Teraz chcemy wyjść do ludzi, być bliżej wyborców i wsłuchiwać się w to, co mają do powiedzenia.

Nie zamierzamy też odpuszczać żadnego medium społecznościowego. Będziemy obecni zarówno na TikToku, jak i na Instagramie, Facebooku, X oraz na Bluesky. Mam wrażenie, że w poprzednich wyborach nie doceniono różnej specyfiki tych mediów – tego, że znajdują się tam różni odbiorcy i nie każdy przekaz dociera do nich w ten sam sposób. To jest też duże wyzwanie w dzisiejszych czasach – inaczej trzeba mówić do widza telewizyjnego, inaczej do czytelnika gazet i portali, a jeszcze inaczej do odbiorców na wspomnianym TikToku. Zamierzamy nasze braki w tym temacie nadrobić.

Na koniec zapytam jeszcze o „dziewczynę z sąsiedztwa”. Tymi słowami została pani zapowiedziana na konwencji. To będzie pani hasło wyborcze?

Nie, absolutnie. Tymi słowami, jak rozumiem, wicepremier Krzysztof Gawkowski chciał wyrazić, że łatwo się ze mną spotkać i porozmawiać. Ludzie nie mają problemu, aby mnie zaczepić na ulicy i wymienić się ze mną poglądami. Doceniam tamto określenie.

Rafał Kalukin w „Polityce” zwracał z kolei uwagę, że z jednej strony jest pani określana jako „dziewczyna z sąsiedztwa”, a z drugiej strony jest pani córką lekarzy studiującą w Grenadzie i Madrycie. To się ze sobą nie gryzie?

Wie pan, nie będę ukrywać – pochodzę z rodziny lekarskiej i studiowałam za granicą. Dostałam stypendium za dobre wyniki w nauce w publicznym liceum. Studia w Hiszpanii były pewnym przywilejem. Ale mieszkam na warszawskiej Pradze, poruszam się wszędzie tramwajem, metrem albo rowerem. Nie robię tego tylko w czasie kampanii, taka po prostu jestem. Zresztą w polityce jestem stosunkowo od niedawna. Do dziś pamiętam, jak to było pracować w organizacjach pozarządowych za niższe niż przeciętne rynkowe stawki. Nie zapomniałam, jak to jest nie móc odłożyć sobie oszczędności.

Zatem w Pałacu Prezydenckim obok czarnej limuzyny stanie również prezydencki rower?

Nie wiem, co na to Służba Ochrony Państwa, ale bardzo bym chciała. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk