Kolejni klienci aptek odchodzą z kwitkiem. Lista deficytowych leków się wydłuża. Brakuje niektórych przeciwbólowych, ale też antybiotyków i preparatów na cukrzycę.

Jak zima co roku zaskakuje drogowców, tak jesień co roku zaskakuje rynek zdrowia. W związku z nową falą zachorowań na COVID-19, lecz także z sezonem na grypę czy przeziębienia, wzrósł popyt na leki. Większe zapotrzebowanie przekłada się na wzrost deficytów w aptekach. Zaczęło się od leków przeciwbólowych, które są trudno dostępne od co najmniej kilku dni. Chodzi przede wszystkim o tabletki z ketoprofenem, paracetamolem, kodeiną i kofeiną, szczególnie w wersji max, czyli z podwójną dawką np. kodeiny, oraz o plastry przeciwbólowe z diklofenakiem. Na szczęście, jak mówią aptekarze, sytuacja powoli zaczyna się normować i te leki wracają do aptek. Choć, jak wynika z danych portalu GdziePoLek.pl, posiadanie tych w wersji mocnej, jak np. solpadeine max, nadal deklaruje zaledwie 1 proc. punktów.

– Jest też problem z oxycontinem (oksykodonem), silnym narkotycznym lekiem przeciwbólowym. Producent podaje, że jest stale dostarczany na rynek, ale u nas widać braki – zauważa mgr farm. Angelika Talar-Śpionek z portalu GdziePoLek.pl i zaznacza, że poważne problemy są też z dostępem do antybiotyków. Chodzi przede wszystkim o ospen, który jest wskazany przy zakażeniach drobnoustrojami wrażliwymi na penicylinę. Ma go również 1 proc. aptek.

– Widzimy jego brak w wersji zarówno dla dzieci, czyli w formie zawiesiny, jak i dorosłych – potwierdza Mariusz Politowicz, członek NRA, właściciel apteki w Pleszewie w Wielkopolsce. I dodaje, że istnieje polski odpowiednik leku ospen w zawiesinie. Nazywa się polcylin. Ma jednak stężenie o 50 proc. większe, a więc w aptece nie można go zaproponować jako odpowiednika. Lekarz musiałby zmienić receptę.

Czego brakuje w aptekach?

Ale to niejedyne braki w aptekach. Z kwitkiem od okienka odejdą też osoby, które przyszły po lek z cynaryzyną, czyli substancją stosowaną m.in. w zaburzeniach krążenia obwodowego, jak choroba Raynauda, kurcze mięśniowe, czy w zaburzeniach błędnikowych, jak: zawroty głowy, szumy w uszach, nudności, wymioty. Od października trudno dostępny stał się też trulicity, czyli lek na cukrzycę. Te dwa przypadki dowodzą, że problem z lekami nie wynika jednie z większego popytu.

Dlaczego brakuje leków przeciwbólowych? Kłopotem jest brak substancji czynnych do produkcji leków (API), które są dostarczane z rynku azjatyckiego. Podobnie jak w przypadku cynaryzyny. Jeśli chodzi o lek na cukrzycę, to, jak wynika z nieoficjalnych rozmów z aptekarzami, przyczyną jest ich wykreślenie z listy refundacyjnej, przez co nie opłaca się go już zamawiać, bo pacjenci nie będą go kupować, gdy będzie w pełnej cenie.

Opóźnienia w dostawach

Organizacje producentów leków przyznają, że problem z dostępem do API istnieje, choć w tym roku na szczęście nie dochodzi do drastycznych przerw w łańcuchach dostaw znanych z ostatnich lat. Tu, jak zauważa Krzysztof Kopeć, prezes Krajowych Producentów Leków, działa inny czynnik. W sytuacji, gdy rośnie zapotrzebowanie na dane leki, które w Polsce pozostają jednymi z najtańszych w Europie, dostawcy realizują w pierwszej kolejności potrzeby tych rynków, na których mogą otrzymać za swój preparat więcej. To powoduje opóźnienia w dostawach do naszego kraju i brak ciągłości w dostępie.

– Problem może być też na etapie dystrybucji leków, która nie jest przecież równomierna w kraju. Może być wiec tak, że w hurtowni współpracującej z daną apteką danego leku nie ma, bo nie dotarł – zauważa Michał Byliniak, dyrektor generalny Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA. I zauważa, że w przypadku niektórych leków, jak te na cukrzycę czy antybiotyki, producenci nie nadążają z produkcją, bo popyt rośnie zbyt szybko. Choć w przypadku tych pierwszych powodem jest ich wykorzystanie do innego niż pierwotny celu.

– Zrobienie zapasu nic nie pomoże, jeśli wzmożone zainteresowanie, czyli większe o 30-40 proc. niż zwykle, trwa ponad miesiąc – podkreśla.

Producenci i dystrybutorzy zaznaczają natomiast, że wywiązują się z umów w zakresie dostaw, do czego zobowiązuje ich prawo farmaceutyczne.

Wskazują więc, że wina leży po stronie wciąż niewłaściwego planowania w zakresie dostaw ze strony rządu.

– Mamy wydział ds. braku leków, a nie zapobiegania brakom leków – zauważa Krzysztof Kopeć.

Producenci dodają, że w ubiegłym roku postanowiono w resorcie o cyklicznych spotkaniach z branżą właśnie w celu omawiania corocznych potrzeb na leki. Jak mówią przedstawiciele producentów, do takich rozmów nie dochodzi. I zauważają, że resort ma też bardzo dobre narzędzie analityczne, które może przy tej okazji wykorzystywać. To ZSMOPL, czyli Zintegrowany System Monitorowania Obrotu Produktami Leczniczymi, zawierający dane historyczne. – Dzięki temu, z zastosowaniem sztucznej inteligencji, można z dużym prawdopodobieństwem określić popyt na leki nie tylko w skali tygodnia, miesiąca, lecz roku – zauważa Grzegorz Rychwalski, wiceprzewodniczący komisji zdrowia, Doradczego Komitetu Biznesu i Przemysłu OECD. I dodaje, że stworzenie listy leków krytycznych, populacyjnych, szpitalnych jest pilnie potrzebne.

– Taka lista w UE jest tworzona w oparciu o te z poszczególnych państw członkowskich. Lista europejska z kolei ma znaczenie przy dystrybuowaniu środków z europejskiego programu STEP, w którym są przewidziane pieniądze na rozwój przemysłu – dodał.

Zapytaliśmy o komentarz resort zdrowia. Nie odpowiedział do czasu zamknięcia wydania. ©℗