Pieniądze z budżetu państwa na procedury sztucznego zapłodnienia nie zamykają listy problemów z tym związanych. Musimy mieć pełną wiedzę o liczbie zabiegów i ich skutkach – apelują eksperci.
Marta Górna, prezeska Stowarzyszenia „Nasz Bocian”, które od lat zajmuje się problemem leczenia niepłodności, podkreśla, że konieczny jest rejestr procedur rozrodu wspomaganego medycznie. – To sprawa, obok finansowania, fundamentalna – wtóruje prof. Rafał Kurzawa, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii. W Polsce dane o tym, ile dzieci się rodzi z in vitro, jaka jest skuteczność procedur i jaki jest stan zdrowia matek, są zbierane dobrowolnie przez PTMRiE na rzecz organizacji europejskich. – A to podstawa, by wiedzieć, co państwo finansuje. Szkoda, że nie ma tego w projekcie, nad którym pracuje Sejm – dodaje prof. Kurzawa. Jak podkreśla dr Anna Janicka z PTMRiE, obowiązkowe rządowe rejestry są w 23 państwach Europy: od Bułgarii przez Czechy, Słowenię, Niemcy, Francję po kraje skandynawskie. Zdaniem ekspertów koszt rejestru mógłby się zmieścić w ramach budżetu, który jest określony w obecnym projekcie (500 mln zł rocznie).
W Polsce kwestia rejestru była dyskutowana podczas tworzenia ustawy o leczeniu niepłodności w 2015 r. Jak mówią nasi rozmówcy, wszystko się rozbiło o to, kto ma go sfinansować. Potem machnięto na to ręką. Najważniejsze było, by ustawa przeszła.
Przymusowa adopcja
W efekcie przepisy są pełne luk. Anna Wilińska-Zelek, prawniczka specjalizująca się w sprawach bioetycznych, wskazuje na kwestię przymusowej adopcji. Obecnie niewykorzystane zarodki po 20 latach przechodzą do adopcji, czy ich genetyczni rodzice tego chcą, czy nie. W Polsce nie ma możliwości ich niszczenia, ale i możliwości wydłużenia okresu przechowywania. Również do przymusowej adopcji przechodzą zarodki singli. Rozważyć należałoby też możliwość in vitro dla osób samotnych, które obecnie nie mogą podejść do procedury.
Kolejny temat do dyskusji – zniesienie anonimowości dawstwa albo wprowadzenie dwu ścieżek – anonimowego i jawnego. – Chodzi o prawo dzieci do informacji o ich pochodzeniu. Dokładnie na tych samych zasadach jak w przypadku dzieci adoptowanych, które mają prawo do części informacji o biologicznych rodzicach – mówi Górna. W grę wchodzi także aspekt medyczny. – Przy wielu chorobach, w tym w onkologii, bada się, jakie choroby są w rodzinie, w grę wchodzi genetyka – mówi Wilińska-Zelek.
Sprawa polityczna
Wyzwania widzą też posłowie. Ewa Szymanowska (Polska 2050): – Samotna kobieta nie może dziś skorzystać z in vitro, by mieć dziecko. To problem, nad którym należy się pochylić. Nie widzę nic gorszego w samodzielnym rodzicielstwie. Ale np. pojawiłoby się pytanie, co wpisać w dokumentach w rubryce „ojciec” – mówi posłanka. Polityczka Trzeciej Drogi jest też za wprowadzeniem rejestru procedur in vitro. – Nie może być tak, że kliniki obiecują cuda bez pokrycia. Nie można bazować wyłącznie na ich deklaracjach, potrzebna jest wiedza, ile takich procedur rocznie ma miejsce, ile osób do nich przystąpiło, ile transferów zakończyło się sukcesem. To byłaby też forma kontroli nad wydatkowaniem środków publicznych – mówi Szymanowska.
Największe emocje wzbudza to, co się dzieje z niewykorzystanymi zarodkami. – Paradoks obecnej sytuacji jest taki, że dyskutujemy nad liberalizacją aborcji, a nie możemy podjąć dyskusji o niszczeniu zarodków z obawy przed reakcją opinii publicznej – mówią DGP polityczki.
W KO słyszymy, że cel ustawy o finansowaniu in vitro jest jeden – zagwarantować co najmniej 0,5 mld zł rocznie. – Szczegóły określi minister zdrowia. Podzielam zdanie, że trzeba się przyjrzeć również ustawie o leczeniu niepłodności, ale poruszanie dalszych wątków w dokumencie, który koncentruje się na finansach, byłoby dla PiS pretekstem do wywołania sejmowej burzy – mówi Agnieszka Pomaska (KO).
A ta i tak wisi w powietrzu. Józefa Szczurek-Żelazko (PiS) wylicza braki projektu – nie ma m.in. doprecyzowania zasad wykonywania procedur. – Niepokoi, że minister zdrowia nie musi dokonać przed uruchomieniem programu analizy potrzeb zdrowotnych, nie ma też mowy o wycenie świadczenia – mówi posłanka. – Kluczowe jest, skąd miałoby pochodzić owo 0,5 mld zł. Czy inne programy zostałyby zmniejszone? – pyta.
Wtóruje jej Michał Wawer (Konfederacja). – Poza kwestią ideologiczną związaną z losem niewykorzystanych zarodków to główny powód, dla którego rekomendujemy odrzucenie ustawy – mówi.
Wanda Nowicka (Lewica) protestuje przeciwko takiemu stawianiu sprawy. – Ustawa o leczeniu niepłodności jasno mówi, że w Polsce nie ma mowy o niszczeniu zarodków – zaznacza. Jej zdaniem, gdy już wróci finansowanie in vitro z budżetu państwa, głos należałoby oddać organizacjom pozarządowym. – Dziwię się politykom PiS, że w alarmującym tonie mówią o nieprecyzyjnych zapisach. Zapomnieli, że w ustawie o leczeniu niepłodności jest zapisane m.in., do ilu zapłodnień komórek jajowych w procedurze może dojść, kto może wejść w proces, na jakich zasadach. To rozstrzygnięcia konserwatywne i po ośmiu latach obowiązywania – do zmiany. Ale są.
Projekt dotyczący finansowania in vitro będzie dziś przedmiotem dyskusji na posiedzeniu komisji sejmowej. W środę prawdopodobnie zostanie poddany pod głosowanie w Sejmie. ©℗