Część krajów Europy ma problem z dostępem do penicyliny. W Polsce na razie leki na jej bazie są. Ale już podjęte były działania prewencyjne: m.in. spotkania z producentami i zmiana ceny.

Na kilka tygodni przed początkiem sezonu jesiennego Ministerstwo Zdrowia przygląda się sytuacji na rynku leków. Nie bez znaczenia jest też to, że rozpoczęła się kampania wyborcza. Największym zagrożeniem – podobnie jak w zeszłym roku – może być trudność w dostaniu antybiotyków.

Ministerialnej listy z lekami, których dostępność jest zagrożona, nie ma. Resort ogłasza jedynie tzw. listy antywywozowe. To wykaz preparatów, których nie można sprzedawać za granicę, żeby nie zabrakło ich w kraju.

Natomiast zgodnie z danymi zbieranymi przez portal gdziepolek.pl dziś jest problem z dostępnością 38 preparatów. Na liście znajdują się m.in. leki potrzebne przy przeziębieniach, na astmę, w chorobach neurologicznych, kardiologicznych, przy leczeniu niepłodności, ale także brakuje m.in. szczepionki na ospę varilrix (jak wynika z zapewnień producenta, które przywołuje portal – szczepionka ma wrócić w IV kw. 2023 r.).

Czy leków w Polsce zabraknie?

Za to do sprzedaży ponownie trafiły m.in. niektóre antybiotyki, m.in. ceclor, ceroxim czy duracef. Ale to może być cisza przed burzą. – Ile i jakich leków zabraknie, to jest jak wróżenie z kryształowej kuli – mówi Andrzej Stachnik, prezes Związku Pracodawców Hurtowni Farmaceutycznych. Jak wskazuje, z jednej strony trudno przewidzieć, jaki będzie poziom infekcji w sezonie jesienno-zimowym, który w poprzednim roku okazał się krytyczny dla całej Europy. Z drugiej strony wpływ na dostępność mają wydarzenia losowe, które powodują problemy z produkcją.

Na ostatniej liście publikowanej na stronie EMA (Europejska Agencja Leków) jest ostrzeżenie przed brakiem antybiotyków. Wśród 24 państw, które są tym zagrożone, wymienione są m.in. Czechy, natomiast Polski brak.

Jak tłumaczy EMA – niedobór rozpoczął się w październiku 2022 r. i ma kilka przyczyn, ale głównym powodem był gwałtowny wzrost infekcji dróg oddechowych, który doprowadził do zwiększonego zapotrzebowania na antybiotyki. Zostało to spotęgowane przez opóźnienia w produkcji i problemy wynikające z braku pracowników.

Jak to wyglądało rok temu w Polsce? Największym problemem był równomierny dostęp do leków – antybiotyki w kraju były, ale w wybranych aptekach, skoncentrowane w większych miejscowościach. Aby temu zapobiec, resort zdrowia w ostatnim momencie prac nad ustawą refundacyjną wpisał rozwiązanie, które może być wykorzystywane w walce z tego rodzaju zjawiskiem. Ustawa została uchwalona w miniony piątek. Chodzi o obowiązek dostarczania leków do co najmniej 10 hurtowni. Dotyczyć to będzie tych preparatów, co do których resort zdrowia uzna, że jest zagrożone równomierne zabezpieczenie pacjentów. Wykaz tych leków ma być ogłoszony jako obwieszczenie.

– Cel wydaje się uzasadniony. W praktyce jednak istnieje wiele argumentów przemawiających za tym, że skutek może być odwrotny. Proponowana zmiana wchodzi bardzo daleko w swobodę prowadzenia działalności przez firmy farmaceutyczne. Dotychczas firmy musiały zapewnić nieprzerwane zaspokajanie zapotrzebowania podmiotów zajmujących się obrotem hurtowym i detalicznym na leki w ilości odpowiadającej potrzebom pacjentów. Od lipca 2024 r. na to nałożony zostanie obowiązek nawiązania relacji handlowych ze wskazanymi 10 podmiotami. A skoro taki będzie wymóg, to i możliwości negocjacyjne obu stron zostaną zaburzone – mówi Juliusz Krzyżanowski, prawnik z Baker McKenzie Krzyżowski i Wspólnicy sp.k.

Kłopot jest taki, że w Polsce trzy hurtownie skupiają 70 proc. rynku. A firmy, które od początku były przeciwne nowym regulacjom, wskazują, że zagrożeniem może być to, że jak część leków zostanie przekierowana do innych hurtowni, to niektóre apteki – które korzystały z usług tych trzech, będą miały większe problemy z dostępem. – To ma być raczej możliwość nacisku niż realna groźba, tak aby firmy same pilnowały, żeby nie dochodziło do nierównowagi – mówi jeden z polityków. Potwierdza to drugi rozmówca z rynku: – To ma być straszak. I może się okazać skuteczny. Resort da sygnał, że albo producenci tak dogadają się z hurtowniami, żeby leki były dostępne także w mniejszych miejscowościach, albo będzie lista leków, które trzeba będzie obligatoryjnie dostarczać do 10 hurtowni – tłumaczy nasz rozmówca.

Czesi na musiku

Z realnym kłopotem borykają się już Czesi. Jak pisze tamtejszy „Denik N” – jeden z dostawców z powodu niskich cen wstrzymał dostawy, a w czeskich magazynach penicyliny brak. Producentowi nie opłaca się teraz sprzedawać substancji, bo nie zarobi – a ponieważ lada moment popyt może być większy niż podaż, to firmy mogą rozdawać karty. W Polsce kwestia jest o tyle napięta, że sprawa leków jest polityczna. Brak popularnych preparatów może być wykorzystany w kampanii wyborczej. Dlatego, jak wynika z naszych informacji, odbyły się już spotkania z producentami. Między innymi w połowie lipca w siedzibie Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego odbyło się spotkanie, na którym firmy zobowiązały się, że utrzymają plany dostaw i nie doprowadzą do problemów z dostępem do substancji czynnych wykorzystywanych przy produkcji antybiotyków.

– W takich sytuacjach rzeczywiście znaczenie ma cena. Kiedy jest problem z dostępnością i zaczyna się konkurencja między państwami, wtedy producent wybiera ten kraj, w którym może więcej zarobić – mówi nam jeden z polityków. Dlatego MZ zdecydował się na podniesienie ceny, po jakiej lek będzie wchodził do refundacji. ©℗