Zawiadomienie w sprawie kupowania recept w prokuraturze, przed sądem i znów w prokuraturze. Tym razem jednak nie rejonowej, ale okręgowej. I pod lupą wydziału ds. przestępczości gospodarczej.
– Sąd utrzymał w mocy decyzję o odmowie wszczęcia postępowania. Czekamy na uzasadnienie na piśmie. Jak zapoznamy się z aktami, zdecydujemy, co dalej – mówi w rozmowie z DGP szef świdnickiej prokuratury Marcin Stelmach. Zastrzega, że kwestia nie jest zamknięta i prokuratura może podjąć ponownie postępowanie z urzędu. – Wówczas zasadne będzie przesłuchanie stron. Poprzednio prokurator ocenił, że nie jest konieczne, bo wszystkie okoliczności wynikały, w jego przeświadczeniu, z dokumentacji. Być może jednak taka potrzeba była – dodaje.
Przypomnijmy: DGP od miesięcy opisuje proceder kupowania recept w sieci, za pośrednictwem stron internetowych. Do uzyskania dokumentu uprawniającego do pozyskania leku wystarczy wypełnienie prostej ankiety. Następnym krokiem jest uiszczenie opłaty. A potem przychodzi recepta na wskazany lek. Bez jakiegokolwiek kontaktu medyka z pacjentem, bez prośby o udostępnienie dokumentacji medycznej i wglądu w Internetowe Konto Pacjenta (IKP). W naszym przypadku najkrótszy czas oczekiwania na receptę wyniósł 3 minuty. W analogiczny sposób udało nam się nabyć zwolnienie lekarskie.
Gdy wystąpiliśmy do podmiotu leczniczego o udostępnienie dokumentacji (powinna być sporządzona przy każdej procedurze), otrzymaliśmy zapis czegoś, co nie miało miejsca. O tej sprawie zawiadomiliśmy izby lekarskie i rzecznika praw pacjenta.
Te pierwsze wszczęły procedury wyjaśniające, a RPP skierował zawiadomienie do prokuratury rejonowej. Ta odmówiła wszczęcia postępowania. Uznała, że opisana sytuacja nie wypełnia znamion czynu zabronionego. Tę decyzję podtrzymał Sąd Rejonowy w Świdniku.
Jak słyszymy od RPP, sprawa jest co najmniej kontrowersyjna. – Pełnomocnik rzecznika przedstawił rozbudowaną argumentację prawną zarówno w pisemnym zażaleniu, jak i w trakcie posiedzenia. Sąd odroczył wydanie orzeczenia, a następnie – jak zostaliśmy poinformowani – postanowił utrzymać w mocy zaskarżone postanowienie. Prokurator na posiedzeniu nie był obecny – informuje DGP Agnieszka Chmielewska, radczyni z biura RPP.
Dlatego sprawa będzie miała ciąg dalszy. Słyszymy z biura RPP, ale i z Ministerstwa Zdrowia, że taka decyzja sądu budzi kontrowersje. Chodzi o to, że sąd oparł się na regulaminie internetowego podmiotu. Tymczasem żaden regulamin nie ma mocy zwolnić lekarza z obowiązku zbadania pacjenta. Medyka obowiązuje także Kodeks etyki lekarskiej, w tym art. 8. Mówi on, że lekarz powinien przeprowadzać wszelkie postępowania diagnostyczne, lecznicze i zapobiegawcze z należytą starannością, poświęcając na nie niezbędny czas. A leczenie może podejmować jedynie po uprzednim zbadaniu pacjenta.
Co istotne, zawiadomienie, jakie skierowaliśmy do RPP, dotyczy m.in. lekarza, który w kwestii wystawiania recept nie ma sobie w kraju równych. Jego działania okazały się mieć na tyle duży rozmach, że zawiadomienia w jego sprawie (a także kilku innych podobnie praktykujących medyków) złożyło Ministerstwo Zdrowia. Trafiły one do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, a pochyla się nad nimi wydział ds. przestępczości gospodarczej. – Dostaliśmy taką informację – potwierdza Wojciech Andrusiewicz, rzecznik resortu zdrowia. Przekonuje, że takie działania MZ są podyktowane troską o pacjenta. Podobnie jak obowiązujący limit na wystawianie recept nierefundowanych (lekarz może ich dziś wystawić 300 dla 80 pacjentów w ciągu 10 godzin), a także obowiązujące od wczoraj ograniczenia w wystawianiu psychotropów zdalnie. – Dziwne jest mówienie, że takie rozwiązania mają utrudniać pracę lekarzowi. Lekarz ma obowiązek zbadania pacjenta.
W ten sposób rzecznik MZ nawiązuje do wczorajszej konferencji prasowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. OZZL zapowiedział, że jest zmuszony zwrócić się do sądu. Chodzi, po pierwsze, o wspomniany limit. Przedstawiciele związku podkreślają, że został on wprowadzony bezprawnie. Druga kwestia to tweety resortu zdrowia. – Wyraziliśmy sprzeciw wobec takich działań resortu, a zostaliśmy pomówieni – mówi DGP dr Grażyna Cebula-Kubat, szefowa OZZL. Mowa m.in. o wpisie, w którym minister Adam Niedzielski stwierdził, że „ton medialnej dyskusji nt. limitów dla recept nadają lobbyści”, i o innym, z profilu MZ, że limity dotknęły określoną grupę, „która czerpie zyski z wypisywania recept”.
– Prosimy o stonowanie emocji i racjonalne podejście do tematu w oparciu o fakty, a nie własne domysły – zaapelowało Ministerstwo Zdrowia.
– Stawianie nas w roli obrońców status quo jest nie na miejscu – ripostuje szefowa OZZL. Ocenia, że funkcjonowanie portali, gdzie można kupić receptę, to głęboka patologia. Jednak limity nie są remedium. – Gdyby od początku zadbano o przepisy niedopuszczające do takiego stanu, o standardy świadczenia telemedycznego, które byłyby gwarancją bezpieczeństwa dla pacjenta, lekarza, gdyby wprowadzono je rozporządzeniem na podstawie art. 22 ust. 5 ustawy o działalności leczniczej z 15 kwietnia 2011 r., nie byłoby tego co dziś – mówi. I podkreśla, że za stan prawny odpowiada resort. I nie rozumie niechęci MZ do wprowadzania faktycznych systemowych rozwiązań.
MZ tymczasem przekonuje, że limity przynoszą efekty. Podało, że w pięciu tzw. receptomatach, które wystawiały najwięcej recept, średnia na lekarza spadła z ok. 12 tys. do 4 tys. miesięcznie. – Nie odnotowujemy dziś zbliżania się do limitów w POZ czy szpitalach – podkreśliło.
Z taką diagnozą nie zgadza się dr Mateusz Kowalczyk, wiceprezes NRL. – Limity nie zadziałały – ucina. Przekonuje, że podmioty prowadzące taką działalność znalazły proste obejście: zatrudniły więcej lekarzy, by rozłożyć limit. Dopytujemy, czy to nie jest argument obciążający samo środowisko. – Niestety, skoro znaleźli się lekarze, którzy mamieni zarobkami i łatwą pracą wystawiali setki tysięcy recept, to przypuszczam, że znajdą się kolejni, którzy po nich przejmą pałeczkę. Tym bardziej więc wszystkim powinno zależeć na znalezieniu systemowego rozwiązania.
Zdaniem dr. Kowalczyka obecne limity ograniczają lekarzom prawo wykonywania zawodu i godzą dziś w tych, którzy działają zgodnie z zasadami sztuki. Przypomina, że czarnymi owcami zajmują się dziś nie tylko prokuratura, lecz także rzecznicy odpowiedzialności zawodowej przy okręgowych izbach lekarskich. Co z zarzutem, że ich tryby pracują wolno? – Dobrze, by minister miał do nas więcej zaufania – mówi dr Zbigniew Kuzyszyn, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Opisuje, że wszystkie sprawy, które trafiły do izb, zostały podjęte. Nie jest to łatwa materia, bo podmioty uciekają się do prawnych kruczków, by opóźniać np. dostarczenie dokumentacji. Sami lekarze natomiast odwlekają stawianie się na przesłuchania. – Dlatego w najbardziej drastycznych przypadkach zasugerowałem, by badający sprawy wystąpili z wnioskiem do sądu lekarskiego o skorzystanie z art. 77 ustawy o izbach lekarskich. Chodzi o czasowe ograniczenie w wykonywaniu zawodu, czyli np. wystawianiu recept – dodaje Kuzyszyn. ©℗
opinie
Lekarz to nie usługodawca
Zakład Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ
Mamy do czynienia ze starym problemem wystawiania przez lekarzy recept pacjentom „na życzenie”. Fakt, że pojawiła się możliwość wypisywania ich elektronicznie, niewiele tu zmienia. To także pytanie o rolę lekarza i o to, co oznacza w praktyce primum non nocere (po pierwsze nie szkodzić). W dyskusjach medycznych pojawia się rozróżnienie pomiędzy potrzebą zdrowotną, a oczekiwaniem zdrowotnym pacjenta. Pacjenci mogą często oczekiwać więcej, niż potrzebują, subiektywnie będą to odczuwać jako potrzebę. Co z etyczną odpowiedzialnością lekarzy np. w przypadku przepisywania leków psychotropowych bez wywiadu z pacjentem? Sytuacja, kiedy robi się z tego formę biznesu, kiedy przestaje się zwracać uwagę na to, czy pacjent leku istotnie potrzebuje, i spełnia się jego „zachcianki”, idzie w kierunku widzenia lekarza jako usługodawcy.
Nowe technologie otwierają nowe możliwości, których wcześniej nie było. Wcześniej trzeba było się choćby telefonicznie porozumieć z lekarzem, żeby uzyskać e-receptę. Dzisiaj można zrobić to przez internet w receptomacie. Ale istota jest taka sama, nowe technologie najwyżej ułatwiają i upraszczają postępowanie, które można oceniać różnie. ©℗
Pacjent musi zostać zbadany
Łatwo jest poradzić sobie z osobami uprawnionymi do wystawiania recept, które naruszają zasady prawa przy wystawianiu recept. Wystarczy zacząć kontrolować sposób ich wypisywania. Zgodnie z przepisami pacjent, aby dostać receptę, musi zostać zbadany przez lekarza lub musi zostać przeanalizowana jego dokumentacja medyczna. Jeśli medyk nie robi ani jednego, ani drugiego, to narusza przepisy dotyczące orzekania o stanie zdrowia. Kiedy lekarz wystawia receptę, trzeba sprawdzić, czy z dokumentacji medycznej wynika, że mógł wystawić ją na konkretną jednostkę chorobową, np. na cukrzycę. W takim wypadku należy sprawdzić, czy ten pacjent ma cukrzycę lub czy z badania lekarskiego, które przeprowadzono, wynika, że pacjent ma cukrzycę.
Prawdą jest, że w ten sposób walczy się z pewną grupą lekarzy, którzy hurtowo wystawiali e-recepty. Miesięcznie po kilka, kilkanaście, nieraz kilkadziesiąt tysięcy recept. Z perspektywy rynkowej telemedycyna jest korzystna dla pacjenta, ponieważ nie musi on stać w kolejce na wizytę. Ale tylko z tym zastrzeżeniem, że jest ona bezpieczna dla pacjenta i tym samym zgodna z przepisami prawa. ©℗