Wyrok Sądu Najwyższego doprowadził do zaostrzenia stanowych przepisów aborcyjnych, ale sondaże idą wbrew temu trendowi.

W sobotę mija rok od najgłośniejszego wyroku amerykańskiego Sądu Najwyższego w XXI w. W przełomowej decyzji sędziowie orzekli, że prawo do aborcji nie jest gwarantowane w konstytucji, dając stanom wolną rękę do zaostrzania przepisów. I tak w rok od wyroku aborcji praktycznie zakazano (z niewielkimi wyjątkami) w 14 stanach, głównie na kulturowym Południu. Przerywanie ciąży jest niedozwolone od poczęcia, bez względu na gwałt czy kazirodztwo, w Alabamie, Arkansas, Luizjanie, Tennessee i Teksasie. 11 kolejnych stanów nie poszło tak daleko, ale wprowadziło inne ograniczenia (w Georgii np. zakaz terminacji od szóstego tygodnia ciąży). W niektórych przypadkach, np. w Indianie, wciąż trwają batalie prawne na poziomie stanowym.

Poprzez zniesienie rok temu precedensu Roe vs Wade z 1973 r. ruch pro-life dopiął swego. Zgodnie z szacunkami obecnie co czwarta kobieta w USA w wieku od 15 do 44 lat żyje w stanie, gdzie aborcja jest właściwie całkowicie zakazana. W ciągu roku zamknięto co najmniej kilkadziesiąt klinik aborcyjnych, a liczba kobiet, które do najbliższego takiego ośrodka mają ponad 300 mil (483 km), wzrosła z 18 tys. do 16 mln. Jak szacuje organizacja Society of Family Planning, w pierwszych trzech kwartałach po wyroku SN liczba aborcji spadła o ok. 3 tys. miesięcznie do poziomu poniżej 80 tys. W niektórych stanach, np. w 30-milionowym Teksasie, można nawet pozywać tych, którzy pomagają kobietom starającym się o aborcję po sześciu tygodniach ciąży. Ruch pro-life nie zamierza się przy tym zatrzymywać. Podejmowane są próby nakładania ograniczeń na „międzystanowe podróże aborcyjne”. Chodzi o wyjazdy na zabieg ze stanu, gdzie kobieta nie ma legalnej możliwości przerwania ciąży. Nieoficjalnie mówi się, że przyjezdne z konserwatywnych stanów mogą odpowiadać za kilkanaście procent wszystkich legalnych aborcji.

Awangardą konserwatywnej regulacji jest Idaho, które od kwietnia uznaje za przestępstwo pomaganie nieletniej bez zgody jej rodziców w dokonaniu aborcji poza granicami stanu. Sondaże nie są jednak łaskawe dla ruchu pro-life. Badania Instytutu Gallupa wykazują, że Amerykanie stają się coraz bardziej pro-choice. W rok po decyzji SN jedynie 13 proc. obywateli USA twierdzi, że aborcja powinna być nielegalna niezależnie od okoliczności, choć jeszcze cztery lata temu było to 21 proc. Ośrodek informuje też, że 69 proc. Amerykanów, czyli najwięcej w historii, uważa, że aborcja powinna być zasadniczo legalna w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży. Z corocznych badań ośrodka Pew Research wynika, że przez ostatnie trzy dekady nie było większych wahań i ok. 60 proc. Amerykanów zawsze twierdziło, że aborcja powinna być „legalna w większości przypadków”, a ok. 40 proc. – „nielegalna w większości przypadków”. W tym roku mamy rekordową różnicę na korzyść pro-choice – 62 proc. do 36 proc.

Trendy wyczuwają demokraci, stawiając sprawę dostępu do aborcji w centrum swojej kampanii. W rocznicę wyroku przemówienie w Karolinie Północnej wygłosi wiceprezydent Kamala Harris, a już od czwartku prezydencka partia rozpocznie ogólnokrajową kampanię billboardową, m.in. na nowojorskim Times Square, która ma podkreślać ich prawne wysiłki na rzecz zachowania szerokiego dostępu do aborcji. Ubiegłoroczne wybory do Kongresu pokazują, że to może być skuteczna strategia. Demokraci uzyskali dobre wyniki w miejscach, gdzie elektorat deklarował, że aborcja stanowi dla nich najważniejszą kwestię wyborczą (to m.in. Michigan i Pensylwania). Skala wpływu wyroku na wybory zaskoczyła prawicę, podobnie jak ubiegłoroczne referendum w bardzo konserwatywnym Kansas, gdzie 60 proc. mieszkańców odrzuciło pomysł usunięcia z konstytucji stanu przepisu mówiącego, że kobiety mają prawo do przerywania ciąży. Te sygnały zdaje się dostrzegać ubiegający się ponownie o Biały Dom Donald Trump, który sugeruje, że ruch pro-life idzie za daleko. Gdy w kwietniu jego największy wewnątrzpartyjny rywal, gubernator Florydy Ron DeSantis, podpisał prawo zakazujące aborcji po szóstym tygodniu ciąży, były prezydent nazwał je zbyt surowym. ©℗