Aż 40 proc. Polek i Polaków deklaruje wysokie obciążenie kosztami zakupu leków. To najwięcej w całej UE. Żeby to się zmieniło, nie wystarczy rozszerzyć listy uprawnionych do ryczałtu, potrzebna jest hojniejsza refundacja farmaceutyków dla każdego.
Mocną stroną demokracji jest to, że politycy muszą walczyć o głosy wyborców, a przy okazji zdarza im się rozwiązać jakiś istotny problem społeczny. Prawo i Sprawiedliwość podczas swojej ostatniej konwencji programowej złożyło kilka konkretnych obietnic, wśród których przynajmniej jedna jest trafiona. Mowa o bezpłatnych lekach dla osób w wieku poniżej 18. i powyżej 65. roku życia.
Obciążenie kosztami opieki medycznej od lat jest w Polsce wysokie, co jest efektem niedomagającej publicznej ochrony zdrowia, jednak po 2020 r. ten problem stał się naprawdę palący. Złożyły się na to dwa czynniki – dynamicznie rosnące ceny prywatnych usług medycznych, szczególnie w czasie pandemii, oraz inflacja. Wśród kosztów opieki medycznej to właśnie wydatki na leki szczególnie ciążą na portfelach polskich rodzin. Pomysł partii Kaczyńskiego jest więc odpowiedzią na rzeczywiście istniejącą i niezaspokojoną potrzebę społeczną. Czy będzie odpowiedzią skuteczną, trudno jeszcze powiedzieć, gdyż funkcjonujący już program zapewniający bezpłatne leki dla seniorów 75+ sprawdza się połowicznie.
Groźna luka
Grzechem pierworodnym polskiego systemu opieki zdrowotnej jest niedofinansowanie. W państwach rozwiniętych nakłady na zdrowie są ściśle skorelowane z PKB na głowę – w państwach zamożniejszych zwykle są proporcjonalnie wyższe niż w krajach mniej rozwiniętych. Problem w tym, że Polska odstaje od tej normy, nawet jeśli wziąć poprawkę na nasz poziom rozwoju. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Współpłacenie za leki w Polsce”, by nasze wydatki odpowiadały osiągniętej zamożności, już w 2018 r. powinniśmy byli przeznaczać na zdrowie więcej o 0,5 proc. PKB (to tzw. luka finansowania).
Od tamtego czasu nasz dochód na głowę bardzo wyraźnie wzrósł, tymczasem nakłady na opiekę medyczną w relacji do PKB stały w miejscu. W rezultacie luka finansowania wynosi już ok. 1 proc. PKB, czyli 30 mld zł. O tyle powinien wzrosnąć roczny budżet NFZ, by publiczne wydatki na opiekę medyczną w Polsce były adekwatne do ogólnego poziomu zamożności kraju. Dogonienie pod tym względem najzamożniejszych wymagałoby kwoty kilkukrotnie większej.
Według autorów raportu PIE za lukę finansowania systemu opieki medycznej w Polsce – która w 2018 r. wynosiła ponad 10 mld zł – w największym stopniu odpowiada zbyt niska refundacja leków na receptę. W przypadku samych produktów farmaceutycznych osiągnęła 7,4 mld zł, a więc leki odpowiadały za niemal trzy czwarte luki finansowania zdrowia w naszym kraju. W drugiej z kolei pod względem niedopasowania do zamożności Polski opiece ambulatoryjnej brakowało 2,3 mld zł.
Niedofinansowanie systemu skutkuje przeniesieniem kosztów z państwa na gospodarstwa domowe. Wprawdzie w żadnym kraju UE publiczny ubezpieczyciel nie pokrywa wszystkich wydatków na produkty farmaceutyczne, jednak my znaleźliśmy się pod tym względem na drugim od końca miejscu w Unii. Według raportu OECD „Health at Glance 2022” dwie trzecie wydatków na farmaceutyki nad Wisłą finansuje się ze środków prywatnych. Refundacja z NFZ odpowiada za ledwie 35 proc. Średnia unijna ponad 59 proc., a w pięciu państwach członkowskich (Chorwacja, Cypr, Francja, Niemcy oraz Irlandia) jest to co najmniej 80 proc. W Czechach i Słowacji państwo pokrywa dwie trzecie wydatków na farmaceutyki, a na Węgrzech połowę. Jedynie w Bułgarii pacjenci muszą finansować większą część kosztów leków niż u nas (państwo dokłada 24 proc.).
Druzgocące wydatki
Konieczność finansowania kosztów opieki medycznej z własnej kieszeni jest jedną z istotnych przyczyn problemów finansowych części polskich gospodarstw domowych. Mówi o tym wskaźnik druzgocących wydatków na zdrowie, czyli odsetek gospodarstw domowych, które muszą przeznaczać na ten cel ponad 10 proc. swojego budżetu. Według „Health at Glance 2022” zmaga się z tym co 11. gospodarstwo domowe w Polsce. Dwie trzecie z nich należy do najuboższej pod względem osiąganych dochodów jednej piątej populacji. Problem dotyka więc w zdecydowanej większości najbiedniejszych. Według PIE jest nawet jeszcze gorzej – ponad 10 proc. swojego budżetu przeznacza na zdrowie aż 14 proc. polskich gospodarstw, co jest szóstym najwyższym wynikiem w UE (po Portugalii, Grecji, Cyprze, Malcie i Łotwie). Średnia UE wyniosła 8,6 proc. W Czechach tak dużo na zdrowie wydaje zaledwie co 50. rodzina.
Za ten stan rzeczy odpowiada przede wszystkim niski poziom refundacji produktów farmaceutycznych. Według OECD aż 70 proc. wydatków prywatnych na zdrowie w Polsce to zakup wyrobów medycznych, czyli leków i sprzętu rehabilitacyjnego. Tylko w Bułgarii i Rumunii pacjenci przeznaczają większą część swoich nakładów na zdrowie na zakup produktów medycznych. Autorzy raportu PIE obliczyli udział wydatków na leki w całości konsumpcji gospodarstw domowych w UE. W Polsce wyniósł on 1,5 proc., co uplasowało nas na czwartej pozycji – za Bułgarią, Łotwą i Węgrami. Przeciętne gospodarstwo domowe w UE przeznacza na farmaceutyki równo 1 proc. swojego budżetu konsumpcyjnego. W Niemczech ponad 0,5 proc.
Aż 40 proc. Polek i Polaków deklaruje wysokie obciążenie kosztami zakupu leków. To najwyższy wynik w UE. Wysokie obciążenie kosztami farmaceutyków deklaruje tylko co piąty Słowak i co dziesiąty Czech.
Ważna jest też struktura wydatków na leki w podziale ze względu na wiek. Szczególnie odczuwają je seniorzy. Według zeszłorocznego badania „Darmowe leki dla seniorów 70+”, przeprowadzonego na zlecenie Koalicji „Na pomoc niesamodzielnym”, aż 82 proc. pytanych w wieku 60–75 lat w ostatnich miesiącach nie wykupiło całej recepty ze względu na zbyt wysoką cenę leków lub podwyżki cen innych produktów. Ponad połowie pytanych zdarzyło się to przynajmniej kilkukrotnie. Prawie jedna piąta przyznała też, że to na lekach próbuje oszczędzać w pierwszej kolejności.
Według danych PIE druzgocące wydatki na farmaceutyki dotykają przede wszystkim osoby starsze. 17 proc. gospodarstw domowych osób w wieku 60–74 lata wydaje na leki ponad 10 proc. swojego budżetu. W grupie wiekowej 30–44 lata było ich proporcjonalnie osiem razy mniej.
Diabeł tkwi w szczegółach
W ostatnich latach refundacja leków nie była głównym wątkiem debaty na temat systemu opieki medycznej w Polsce. O wiele częściej mówiło się o skróceniu kolejek do specjalistów i innych usług medycznych, poprawie skuteczności leczenia onkologicznego czy deficycie kadr medycznych. W rezultacie kwestię współpłacenia za leki zaczęto traktować po macoszemu. Według danych z raportu PIE w latach 2012–2020 udział wydatków na refundację w całkowitym budżecie NFZ spadł z 17 do 13 proc.
Był to m.in. efekt niewielkiej liczby nowych leków na liście refundacyjnej. Spośród 152 specyfików dopuszczonych w UE do obrotu w latach 2016–2019 do refundacji Polska zakwalifikowała tylko 42 produkty. Mniej nowych leków zostało objętych refundacją tylko w Słowacji, Rumunii, Litwie i Łotwie. W Czechach publiczne dofinansowanie otrzymało 87 nowych leków, a w Niemczech aż 133.
Co więcej, spośród preparatów wpisanych w tamtym czasie na naszą listę refundacyjną aż 81 proc. jest refundowanych tylko częściowo. W Polsce leki, które trzeba stosować krócej niż 30 dni, z zasady są refundowane jedynie w połowie. Opłatą ryczałtową (3,20 zł) objęte są te, które stosuje się dłużej niż 30 dni, a ewentualna odpłatność, którą musiałby ponieść pacjent, przekracza 5 proc. minimalnego wynagrodzenia za pracę. Jeśli nie przekracza tego progu, to odpłatność ze strony pacjenta wynosi 30 proc. Dość mocno to skomplikowane…
Pomysłów jest więcej
W 2022 r. Koalicja „Na pomoc niesamodzielnym” wystosowała apel o obniżenie progu wiekowego uprawniającego do bezpłatnych leków z 75. do 70. roku życia. Polski Instytut Ekonomiczny w swoim raporcie z 2021 r. proponował wprowadzenie limitu współpłacenia w wysokości 400 zł w skali roku. Gdy pacjent wyda na leki objęte refundacją (30, 50 proc. lub ryczałt) więcej, to do końca 12-miesięcznego okresu, liczonego od daty realizacji pierwszej recepty, miałby już nie płacić za przepisane farmaceutyki. Apteki mogłyby sprawdzać dotychczasowe wydatki pacjenta dzięki otrzymaniu dostępu do danych na Internetowym Koncie Pacjenta (IKP).
Z tym ostatnim może być jednak problem. Posiedzenie sejmowej Komisji Polityki Senioralnej z 10 maja poświęcone było właśnie uprawnieniu „S”, czyli prawu osób 75+ do bezpłatnych leków. Posłanka Lewicy Paulina Matysiak zwróciła uwagę, że lekarz specjalista może wydać receptę z uprawnieniem „S” tylko wtedy, gdy pacjent upoważni go wcześniej do wglądu w jego indywidualne konto. Z IKP korzysta zaledwie 18 proc. seniorów. Pozostali muszą udać się po receptę do swojego lekarza pierwszego kontaktu. Ci zaś dysponują automatycznym dostępem do IKP.
Poza tym nie wszystkie leki przepisywane seniorom objęte są uprawnieniem „S”. Dotyczy to wyłącznie farmaceutyków znajdujących się na liście refundacyjnej, czyli obecnie 175 substancji czynnych (ponad 2 tys. produktów). Lista w Polsce jest dosyć skąpa i nie nadąża z aktualizacją o nowe produkty, więc na receptach wielu seniorów bardzo często znajdują się te nieobjęte publicznym finansowaniem, acz skuteczne.
Oczywiście, by ograniczyć ryzyko nadużyć, rozszerzaniu kręgu uprawnionych do bezpłatnych leków muszą towarzyszyć pewne restrykcje. Szczególnie w dobie e-recept i popularności stosowania substancji psychotropowych poza ich medycznym zastosowaniem – np. w celu poprawy zdolności kognitywnych czy po prostu jako używek. W przypadku zdecydowanej większości leków ryzyko nadużywania jednak nie istnieje lub jest minimalne. Poprawa dostępności finansowej leków w Polsce nie powinna więc sprowadzać się wyłącznie do poszerzania kręgu uprawnionych do bezpłatnej realizacji recept. Uproszczenie procedur dla seniorów oraz przede wszystkim hojniejsza refundacja farmaceutyków przez NFZ są równie istotne. Bez tego ostatniego dobre idee znów przegrają z realiami systemu i trafią na listę pobożnych życzeń. ©℗