Opowieść o skoku cywilizacyjnym, jaki wykonała Polska, w wielu aspektach jest prawdziwa, jednak wciąż żyjemy krócej niż przeciętni Europejczycy i nie ma w tym przypadku.

Długość życia obywateli powinna być kluczową kwestią zaprzątającą głowy polityków. Wskaźnik ten obrazuje jakość życia w kraju nie gorzej niż PKB na głowę czy średnie wynagrodzenie, a nawet lepiej. Przeciętne oczekiwane trwanie życia jest przecież wypadkową nie tylko ogólnej zamożności, lecz także jakości instytucji państwa, równości szans, dostępności do usług publicznych czy stanu środowiska naturalnego i wielu innych czynników. We wskaźniku przeciętnej długości trwania życia możemy się przejrzeć jak w lustrze i dostrzec defekty, o których kluczowi decydenci zapomnieli lub nie mają pomysłu, jak je naprawić.

Po dwóch latach regresu rok 2022 wreszcie przyniósł poprawę. Może oprócz osób, które od kwietnia będą przechodzić na emeryturę (dostaną niższe świadczenie niż zeszłoroczni poprzednicy), powinniśmy się cieszyć. Jest jednak pewien szkopuł: wciąż nie odrobiliśmy pandemicznych strat, a na tle Europy wypadamy fatalnie. Opowieść o skoku cywilizacyjnym, jaki wykonała Polska w ostatnich trzech dekadach, w większości aspektów bez wątpienia jest prawdziwa, jednak pod względem długości życia potwierdzenia jeszcze nie znajduje.

Mężczyźni wciąż zaniżają

W poniedziałek GUS opublikował tablicę średniego dalszego trwania życia kobiet i mężczyzn łącznie. Jej głównym przeznaczeniem jest określanie przez ZUS wysokości świadczeń emerytalnych, które są wypadkową zgromadzonego kapitału emerytalnego oraz prognozowanej długości pobierania świadczenia. Przy okazji wskaźnik doskonale obrazuje sytuację zdrowotną w kraju. Podczas pandemicznych lat 2020–2021 średnie dalsze trwanie życia w Polsce bardzo wyraźnie spadło. W 2019 r. 60-latkowie mogli liczyć jeszcze na przeciętnie 21,8 roku życia. W 2021 r. już tylko 19,9. 65-latek w 2019 r. mógł oczekiwać, że przeżyje jeszcze ok. 18,1 roku, w 2021 r. już ledwie 16,4.

W zeszłym roku sytuacja wreszcie zaczęła się poprawiać. Oczekiwane dalsze trwanie życia dla osoby w wieku 65 lat wzrosło do 17,5 roku, a dla 60-latka do 21,2. To poziom, który osiągnęliśmy w 2012 r., a więc półtorej dekady temu.

Na tle pozostałych państw UE wciąż jesteśmy wyraźnie poniżej średniej, która w pandemicznym 2021 r. dla wieku 65 lat wyniosła 19,2 roku życia. W zeszłym roku bez wątpienia wzrosła, gdyż sytuacja zdrowotna poprawiła się w całej Europie. W 2021 r. w aż 10 państwach członkowskich średnia dalszego trwania życia w wieku 65 lat była wyższa niż 20 lat. Była wśród nich także Portugalia, którą pod względem PKB na głowę liczonego według parytetu siły nabywczej już prześcignęliśmy, oraz Hiszpania, która pod względem zamożności jest tuż nad nami.

Stosunkowo krótkie życie jest niestety specyfiką wszystkich państw naszego regionu. W Słowacji w 2021 r. przed 65-latkiem było przeciętnie zaledwie ponad 15 lat. Niemal identyczna perspektywa stała przed Łotyszem. Ponad 16 lat życia miał mieć przed sobą Litwin i Czech, a Estończyk dodatkowy rok więcej.

Odnotowujemy przy tym bardzo wysoką różnicę w żywotności kobiet i mężczyzn. W państwach, gdzie żyje się najdłużej, tzw. luka płciowa w długości życia jest najczęściej najmniejsza. Są wyjątki, ale nieliczne (np. Francja i Hiszpania). Luka płciowa w Polsce w 2021 r. była czwartą najwyższą w UE (wyprzedziły nas kraje bałtyckie). 65-letnie Polki mogły liczyć na życie dłuższe o ponad cztery lata niż Polacy. Wśród liderów (kraje skandynawskie, Holandia i Malta) różnica ta była prawie dwukrotnie niższa. Polak urodzony w 2021 r. może oczekiwać życia o równe osiem lat krótszego niż Polka! W tym przypadku luka płciowa wśród liderów jest ponaddwukrotnie niższa. Poprawa stanu zdrowia mężczyzn jest więc jednym z kluczowych wyzwań, jeśli chcemy osiągnąć pod tym względem przynajmniej średnią unijną.

Na przeciętną długość trwania życia w momencie urodzenia wydatnie wpływa też śmiertelność niemowląt. Jej ograniczenie było zresztą jedną z przyczyn skokowego wzrostu długości życia w Europie po II wojnie światowej. Chociaż w Polsce wiele się mówi o polityce prorodzinnej i opiece okołoporodowej, to w praktyce jest z tym już o wiele słabiej. Według Eurostatu w 2021 r. nad Wisłą umierało 4 niemowląt na 1 tys. urodzeń żywych. To również czwarty najgorszy wynik w UE, tym razem po Bułgarii, Rumunii i Słowacji. W sześciu krajach UE wskaźnik śmiertelności noworodków wyniósł 2 lub mniej. W 2011 r. wskaźnik wyniósł 5 na 1 tys. Polska w ciągu dekady nie zanotowała więc dużej poprawy, a np. w Łotwie w latach 2011–2021 śmiertelność niemowląt spadła z prawie 7 do niecałych 3 na 1 tys. urodzeń.

Za wcześnie!

Poza tym w Polsce wciąż notujemy ogromną liczbę przedwczesnych zgonów. Jeszcze rok przed pandemią w Polsce 172 mężczyzn na 100 tys. mieszkańców zmarło na którąś z uleczalnych chorób. Średnia unijna wyniosła 108, a we Francji, w Holandii i Szwecji takich przypadków było jedynie 65 na 100 tys. W tym samym czasie na uleczalne choroby zmarły 102 Polki na 100 tys. mieszkańców. W przypadku kobiet średnia unijna wyniosła 78. W rezultacie mamy bardzo wysoki wskaźnik utraconych potencjalnych lat życia. Oblicza się go przez zsumowanie zgonów w każdej grupie wiekowej i pomnożeniu ich przez liczbę lat pozostałych do osiągnięcia pewnej ustalonej granicy – w OECD została ona określona na 75 lat. W 2019 r. wśród mężczyzn straciliśmy 9360 lat na każde 100 tys. populacji. To więcej niż w Kolumbii (8,3 tys.) oraz Argentynie (9 tys.), chociaż nieco mniej niż w USA (9,8 tys.). Tyle że ten kraj cierpi na falę zabójstw, epidemię uzależnienia od opioidów oraz masowy brak ubezpieczenia zdrowotnego. Wśród kobiet utraciliśmy 3,8 tys. lat życia w przeliczeniu na 100 tys. populacji – to już znacznie mniej niż w Ameryce Południowej i USA, ale wciąż o ok. 1 tys. lat więcej niż w Europie Zachodniej.

Polska to także kraj, w którym występują prawie najwyższe w OECD różnice w stanie zdrowia ze względu na poziom wykształcenia. Odzwierciedla to wskaźnik luki w długości trwania życia między osobami o wykształceniu wyższym i zawodowym lub podstawowym. Według OECD 30-letni Polak po zawodówce będzie żył aż 12 lat krócej niż jego rodak, który ukończył szkołę wyższą. To trzecia najwyższa różnica w OECD – po Estonii i Słowacji. Nawet w USA, które słyną z nierówności szans, różnica ta jest o pięć lat mniejsza. Polka po zawodówce statystycznie żyje pięć lat krócej od rodaczki z jakimkolwiek dyplomem uczelni wyższej, co jest już bliskie średniej OECD (cztery lata). To dane z 2015 r. – nowszych niestety nie ma – jednak trudno przypuszczać, by od tamtego czasu Polska osiągnęła w tej sprawie poprawę. Warto przypomnieć, że w latach 2015–2019 zanotowaliśmy stagnację pod względem długości życia. Następnie nadszedł pandemiczny regres.

Chcesz być zdrowy, to płać

Pośrednie przyczyny krótkiego życia w Polsce znajdziemy w całym naszym systemie ekonomiczno-społecznym, chociaż najwięcej oczywiście w niedomagającej ochronie zdrowia. Brak personelu medycznego sprawia, że dostęp do usług medycznych jest reglamentowany, co odbija się chociażby na badaniach diagnostycznych. Według raportu OECD „Health at Glance 2022” w Polsce przeprowadza się łącznie zaledwie 144 tomografie komputerowe i rezonansy magnetyczne oraz pozytonowe na 1 tys. mieszkańców, co jest piątym najniższym wynikiem w UE. Samych rezonansów magnetycznych przeprowadzamy 41 na 1 tys. mieszkańców, czyli ponad 3 razy mniej niż w Niemczech (150).

Choć teoretycznie w Polsce mamy powszechną bezpłatną ochronę zdrowia, w praktyce ogromna część nakładów jest przeniesiona na pacjentów. Ponad jedna czwarta wydatków zdrowotnych w Polsce pochodzi z kieszeni prywatnych, a nie z budżetu. Według OECD zaledwie jedna trzecia wydatków na leki kupowane w polskich aptekach jest refundowana ze środków publicznych. To przedostatni wynik w UE, za nami jest jedynie Bułgaria. W całej UE finanse publiczne pokrywają aż 70 proc. wydatków na leki, a w Niemczech 82 proc. Według raportu PIE „Współpłacenie za leki w Polsce” na medykamenty przeciętne gospodarstwo domowe przeznacza prawie 1,5 proc. swojego budżetu, co jest czwartym najwyższym wynikiem w UE. OECD wyliczyło też, że nad Wisłą środki prywatne pokrywają 60 proc. wydatków na sprzęt rehabilitacyjny, trzy czwarte wydatków na stomatologię oraz prawie 30 proc. nakładów na leczenie ambulatoryjne. Tak ogromna waga środków prywatnych w leczeniu sprawia, że dostęp do usług medycznych przestaje być równy, a staje się zależny od sytuacji finansowej pacjenta. A ta w Polsce jest bardzo zróżnicowana.

W naszym kraju śmiertelne żniwo od lat zbiera też smog. Według „Health at Glance 2022” szacuje się, że z powodu zanieczyszczenia powietrza pyłami zawieszonymi umierają w Polsce 103 osoby rocznie na 100 tys. mieszkańców. To dwa razy więcej niż w Hiszpanii, we Francji czy w Wielkiej Brytanii. Więcej zgonów z powodu smogu notują jedynie Węgry i państwa bałkańskie.

Niekorzystne skutki dla zdrowia publicznego w Polsce ma także bardzo liberalna polityka alkoholowa. W miastach (z wyjątkiem stref śródmiejskich w niektórych aglomeracjach, które wprowadziły zakaz sprzedaży po godz. 22) napoje alkoholowe można kupić o każdej porze dnia i nocy. Nic więc dziwnego, że spożywamy 11 l czystego alkoholu na głowę rocznie, co jest siódmym najwyższym wynikiem w UE. Przed nami znalazły się państwa naszego regionu (m.in. Czechy) oraz Austria. W rozmiłowanej w winie Francji spożywa się ponad 0,5 l alkoholu rocznie na głowę mniej niż w Polsce.

Bez wątpienia dużą rolę odgrywa także ogólny styl życia w Polsce, który nie sprzyja utrzymaniu dobrego stanu zdrowia do późnych lat. Przeciętny zatrudniony spędza w pracy 1830 godzin rocznie, co jest piątym najwyższym wynikiem w UE. Siłą rzeczy brakuje nam czasu na zadbanie o siebie, czyli m.in. uprawianie sportu. Według Eurostatu zaledwie co czwarty Polak decyduje się na to przynajmniej raz w tygodniu. Mniej aktywni pod tym względem są tylko Rumuni i Bułgarzy. W Szwecji i Danii aż trzy czwarte społeczeństwa przynajmniej raz w tygodniu poświęca czas na aktywność fizyczną. W Niemczech i Austrii dwie trzecie.

Stosunkowo krótkie życie w Polsce nie jest więc efektem przypadku. To skutek niedomagającej ochrony zdrowia, nierówności w dostępie do usług medycznych, fatalnej jakości powietrza, przepracowania czy wadliwej polityki dotyczącej używek. Zamiast proponować kuriozalne „babciowe”, opozycja mogłaby się więc np. zobowiązać do podniesienia długości życia w Polsce, proponując rozwiązania zmierzające do poprawy stanu zdrowia obywateli. Niestety opieka medyczna nigdy nie była w Polsce atrakcyjnym tematem kampanijnym. Zapewne dlatego, że politycy sami nie mają pomysłu, jak się zabrać do jej naprawy. Polacy i Polki już się przyzwyczaili, że dbanie o stan zdrowia spoczywa na nich samych, a za przyzwoitą opiekę trzeba zapłacić, więc nikt nie rozlicza władzy z jej osiągnięć w tej dziedzinie. Nawet setki tysięcy nadmiarowych zgonów w czasie pandemii nie stały się wiodącym tematem politycznym. W rezultacie jedynym, co może wydatnie wydłużyć życie nad Wisłą, wciąż pozostaje wzrost zamożności Polaków. ©℗