2,5 proc. lekarzy spoza UE nie otrzymało zgody na pracę w Polsce. Główny powód to brak znajomości języka polskiego.

200 medykom Naczelna Izba Lekarska odmówiła wydania prawa do wykonywania zawodu. Jednym z głównych powodów był brak wystarczającej znajomości języka polskiego. Ostatecznie w 70 przypadkach utrzymano postanowienie w mocy. To pokazuje, że spór o kwestie językowe nadal nie został rozwiązany. Ministerstwo wciąż uważa, że problemu nie ma, a samorząd lekarski walczy o to, by było to kryterium dopuszczenia lekarzy spoza UE na polski rynek.

Furtkę do dopuszczenia ich do pracy na uproszczonych zasadach otworzono w trakcie pandemii. Początkowo stało się tak m.in. w szpitalach tymczasowych. Obecnie zgodnie z przepisami są trzy ścieżki otrzymania zgody w uproszczony lub warunkowy sposób. Żadna nie wymaga egzaminu z języka polskiego.

Do końca stycznia tego roku do ministerstwa o zgodę na pracę w Polsce wystąpiło 3,5 tys. lekarzy oraz 1,5 tys. pielęgniarek i położnych spoza UE. Zgodę resortu, jak wynika z informacji przekazanych DGP, otrzymało na razie ok. 2,3 tys. osób z pierwszej grupy i niewiele ponad tysiąc z drugiej. Lekarze, żeby zacząć pracę, muszą jeszcze dostać pozwolenie z izby lekarskiej. Te jednak mówią krótko: pozwolenie na pracę dla kogoś, kto nie umie mówić dobrze po polsku, będzie niebezpieczne dla pacjentów. Są już pierwsze skargi i sprawy od pacjentów, w których jednym z elementów jest kwestia błędnej komunikacji. Według Ministerstwa Zdrowia ostateczną odpowiedzialność ponosi placówka, która zatrudnia takiego medyka.

Dyrektorzy szpitali zdają sobie z tego sprawę i przeprowadzają rozmowy kwalifikacyjne. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Opolu pracują 34 osoby spoza UE, z tego 12 to lekarze, są też opiekunowie i pracownicy porządkowi. Zatrudnieni są też tłumacze. Jak mówi dyrektor placówki Dariusz Madera, dla szpitala to jeden ze sposobów radzenia sobie z problemem kadrowym. Ale jak dodaje, za każdym razem przed przyjęciem pracownika przeprowadzają rozmowę kwalifikacyjną. Właśnie z powodu braku znajomości języka polskiego kilku osób nie przyjęli.

Podobnie mówi Jadwiga Radziejewska, dyrektor Zespołu Opieki Zdrowotnej w Kłodzku, która zatrudnia obecnie siedmiu lekarzy spoza UE, m.in. neonatologa, rehabilitantkę, internistę, anestezjologa i chirurga. Jak przyznaje, lekarze ze Wschodu ratują sytuację. Zdarzało się bowiem, że placówka stała przed groźbą zamknięcia oddziału z powodu braku specjalistów. Ponadto na emeryturę będą mogły odejść osoby, które już od wielu lat mają do tego prawo. Język? – Jest istotny i na pewno początkowo jest to największy problem – potwierdza. Dlatego na początku to dodatkowa praca dla polskich medyków, którzy muszą wspierać kolegów z zagranicy. Największym wyzwaniem dla nich jest nie tyle rozmowa z pacjentem, ile zapisanie w karcie choroby stanu chorego i przebiegu leczenia.

Spór o język trwa od 2020 r. – MZ złożył nawet skargę do SN na uchwałę Naczelnej Izby Lekarskiej dotyczącą wymogów językowych. A ten przyznał mu rację. Pod koniec 2021 r. uznał, że lekarze spoza granic UE nie muszą wykazywać, że znają język polski w mowie i piśmie. NIL uważał, że takie zaświadczenie jest potrzebne. Kwestię znajomości języka w odniesieniu do medyków przyjeżdżających z innego kraju UE rozpatrywała także Komisja Europejska i uznała, że język trzeba znać, ale żądała większej dowolności w kwestii tego, kto taki certyfikat może wydać. Jak mówi DGP Federica Miccoli z KE, Komisja zakwestionowała wprowadzone w Polsce restrykcyjne wymogi dotyczące znajomości języka w odniesieniu do medyków. Sprawa wyszła podczas przeprowadzanych przez Komisję kontroli niezgodności przepisów państw członkowskich z dyrektywą o kwalifikacjach zawodowych. KE orzekła, że obwiązujące wówczas polskie przepisy pozwalały na udowodnienie znajomości za pomocą ograniczonej liczby konkretnych rodzajów egzaminów/certyfikatów, które można było uzyskać tylko w Polsce lub które były wydawane przez konkretne organizacje, w tym NIL. Komisja nie zakwestionowała jednak tego, że wymagany jest pewien poziom znajomości języka. ©℗