Karać czy nie karać lekarzy, czy NFZ może monitorować jakość i kto zapłaci za półkolonie dla młodzieży – to główne osie sporu wokół ustawy procedowanej w Senacie.
O losach projektu ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta Senat będzie decydował pod koniec marca. Na razie został w całości odrzucony podczas głosowania w komisji zdrowia izby wyższej. Dokumentowi, który ma być jednym z filarów reformy zdrowia, senaccy prawnicy zarzucają niekonstytucyjność. Wskazując, że przepisy są rozproszone i część wprowadzanych rozwiązań jest regulowana w innych ustawach. Uważają, że w ustawie są wrzutki niezwiązane z jej treścią.
Jednym z przykładów jest przekazanie z NFZ 50 mln zł na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej. Ma finansować porady rehabilitacyjne, psychologiczne i dietetyczne dla dzieci na koloniach. Sprzeciw budzi także likwidacja Centrum Monitorowania Jakości i przerzucenie jej zadań do NFZ, finansującego podmioty, którym miałby udzielać akredytacji. Jednak najwięcej kontrowersji budzi obowiązek zgłaszania przez medyków zdarzeń niepożądanych, czyli sytuacji, gdy pacjent mógł zostać poszkodowany: od odleżyn, przez przedłużony pobyt w szpitalu, po klasyczne błędy medyczne. Jak to ma wyglądać, dlaczego budzi opór i czy zmieni sytuację pacjentów, zapytaliśmy rzecznika praw pacjenta i szefa Naczelnej Izby Lekarskiej.
Wiedza o błędzie tylko dla lekarza i dyrektora placówki
- Wpis do rejestru zdarzeń niepożądanych nie ma znaczenia w kontekście przypisania komuś przestępstwa - mówi Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta.
Nie tylko ich, lekarzy również.
To nieprawda, ustawa będzie chronić lekarzy bardziej niż obecne przepisy.
Ustawa niewątpliwie budzi emocje i jest wykorzystywana politycznie. W efekcie narosło wokół niej wiele mitów, a szkoda.
Tak, powinien. Zgodnie z nowymi przepisami będzie miał już taki obowiązek.
Tylko lekarz i dyrektor placówki. Ten – zanonimizowane dane powinien przekazać specjalnemu zespołowi, który przeanalizuje zdarzenie i się zastanowi, co zrobić, żeby podobna sytuacja się nie powtórzyła.
Jeżeli ma to poprawić sytuację pacjentów, to musi być analiza zdarzenia. Nie da się wymyślić jakiegoś przykładowego przypadku i go omawiać. Musi być konkret. I potem wprowadzone rozwiązania, które zminimalizują pojawienie się kolejnej, podobnie niebezpiecznej sytuacji.
Nie.
Na mocy tej ustawy – nie. Choć oczywiście pacjent czy też jego przedstawiciel powinien, zgodnie z ogólnymi zasadami, otrzymywać od lekarza ważne informacje dotyczące jego zdrowia, np. o wystąpieniu powikłań. Rodzice nie otrzymają jednak żadnej informacji, która zostanie zgłoszona do rejestru zdarzeń niepożądanych. O te dane może poprosić tylko prokurator. I tylko on je zobaczy.
Nie. Zgłoszenie zdarzenia niepożądanego nie może służyć do zainicjowania postępowania karnego w danej sprawie. Co najwyżej prokurator, któremu zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożył wcześniej sam pacjent, w ramach prowadzonego dochodzenia zapyta dyrektora szpitala, czy zdarzenie zostało zgłoszone do rejestru. Będzie to jednak służyło tylko ustaleniu, czy lekarzowi albo pielęgniarce przysługuje złagodzenie odpowiedzialności karnej z tytułu zaraportowania tego zdarzenia.
Tak, ale kwestia odpowiedzialności członka personelu będzie oceniana tylko w razie wszczęcia postępowania karnego, na podstawie zawiadomienia wniesionego do prokuratora przez pacjenta lub jego bliskich. Lekarz musi zostać przesłuchany i opowiedzieć o szczegółach zdarzenia. Musi też być powołany biegły, który oceni sprawę. Dlatego wpis do rejestru zdarzeń niepożądanych nie ma znaczenia w kontekście przypisania komuś przestępstwa. Prokurator musi sam przeprowadzić postępowanie. A zgłoszenie do rejestru będzie z korzyścią dla lekarza.
W sprawie karnej będzie można zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, czyli nawet całkowicie odstąpić od kary grożącej na podstawie kodeksu karnego.
Nie, przyznanie się do winy jest tylko jedną z okoliczności branych pod uwagę przy wymierzaniu kary. Może też otwierać drogę do dobrowolnego poddania się karze. Natomiast tu sytuacja będzie prostsza i dogodniejsza dla lekarza. Nic mu nie grozi za sam fakt zgłoszenia zdarzenia niepożądanego. Zgłasza je tylko po to, żeby szpital mógł na podstawie analizy sytuacji kryzysowych poprawić warunki leczenia pacjentów. Dane z opracowań europejskich wskazują, że można dzięki temu uniknąć nawet 50 proc. ciężkich zdarzeń niepożądanych. Wyobraźmy sobie, że unikamy połowy zgonów wynikających z nieoptymalnej opieki medycznej, połowy zakażeń szpitalnych, połowy niepotrzebnych reoperacji i rehospitalizacji. To znacząco poprawi bezpieczeństwo pacjentów, a także samych medyków.
Tak, ten obowiązek dotyczy wszystkich podmiotów wykonujących działalność leczniczą – niezależnie od tego, czy mają zawartą umowę z NFZ.
My będziemy to sprawdzać, ale rzecznik też nie ma prawa prosić szpitala, żeby pokazał, czy to sprawa, którą lekarz zgłosił do rejestru zdarzeń niepożądanych. My poprosimy o dokumentację medyczną i sprawdzimy, czy coś mogło się zdarzyć. I nawet nie będziemy przesłuchiwać lekarzy. Jeśli eksperci uznają, że pacjent został poszkodowany, to zostaną mu wypłacone pieniądze. To się już sprawdza przy rekompensacie za zdarzenia niepożądane przy szczepionkach. Jak pacjent został poszkodowany, to nie badamy z czyjej winy, tylko płacimy.
Zgodnie z ustawą możliwość uzyskania świadczenia kompensacyjnego odnosi się do zdarzeń medycznych dotyczących świadczeń szpitalnych finansowanych ze środków publicznych (jako że środki na wypłaty świadczeń będą pochodzić z odpisu przekazywanego przez NFZ).
Od 2 tys. do 200 tys. zł przy uszczerbku na zdrowiu lub zakażeniu.
Musimy szukać optymalnego rozwiązania, które przede wszystkim wesprze pacjentów. Ten projekt jest kompromisowy i zawiera przepis o złagodzeniu kary. I nie zwiększa zagrożenia dla lekarzy. ©℗
Lekarze boją się leczyć
- W innych krajach nie powstają – jak to się dzieje w Polsce – specjalne komórki w prokuraturze, które są wyspecjalizowane w postępowaniach wobec lekarzy i w błędach medycznych - mówi Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
W idealnej rzeczywistości powinien zgłosić błąd dyrekcji, tak aby można było przeanalizować, czy doszło do jakiegoś systemowego błędu. I dzięki temu uniknąć go w przyszłości. A równocześnie systemowo zadbać o konkretnego pacjenta.
Zgłaszanie zdarzeń niepożądanych ma sens wtedy, kiedy zgłaszający nie musi się bać jednocześnie o swoje bezpieczeństwo prawne. System, który kojarzy się z autodonosem, mogącym posłużyć następnie do postępowania prokuratorskiego przeciwko zgłaszającemu, byłby dysfunkcjonalny. A to dokładnie proponuje ta ustawa. Przygotowaliśmy własny projekt i też proponujemy obowiązek zgłaszania tego rodzaju sytuacji. Ale zapisany w taki sposób, aby zgłaszający nie bał się tego robić i nie myślał o winie czy odpowiedzialności. Tylko robił to, żeby poprawić sytuację pacjentów – dając materiały do analizy. Nie sądzę, by lekarze gremialnie zaczęli zgłaszać zdarzenia niepożądane, wiedząc, że za to zgłoszenie tak naprawdę grozi im odpowiedzialność karna.
Ale prokurator będzie mógł sięgnąć po te dane. To spowoduje, że lekarz po zgłoszeniu takiego zdarzenia może być ciągany po sądach, po prokuratorach, oskarżany i ukarany. Nawet za błąd nieumyślny będzie zagrożony karą więzienia. Projekt przewiduje ewentualne złagodzenie kary, czyli potraktowanie przyznania się do winy jako okoliczności łagodzącej. Czy to naprawdę jest zachęta? Jeszcze raz: jeżeli nie zrezygnuje się z karania, to lekarze nie będą zgłaszać błędów. I obowiązek pozostanie w sferze martwych aktów prawnych. Tylko zwolnienie od odpowiedzialności karnej przy zgłoszeniu mogłoby realnie zmienić sytuację. I to proponujemy.
Nie wszyscy. Przy rażącym naruszeniu – ewidentnym błędzie czy wykonanym pod wpływem alkoholu albo specjalnie – byłby karany. Chodzi o to, żeby lekarze przestali się bać i mogli skupić się na leczeniu, tym bardziej że mogą być sytuacje, w których okaże się, że zdarzenie niepożądane wcale takim nie było. Ale już pojawi się podejrzenie, że wpis do rejestru równa się zeznanie.
Bardzo różnie, ale w innych krajach nie powstają – jak to się dzieje w Polsce – specjalne komórki w prokuraturze, które są wyspecjalizowane w postępowaniach wobec lekarzy i w błędach medycznych. To u nas doprowadzono do atmosfery, w której lekarze boją się leczyć. To powoduje, że panuje kultura tajności, braku informacji.
Przede wszystkim, jeśli jest nieprawidłowość, to pacjentowi powinna być zaoferowana dobra opieka i jeżeli są powikłania, to powinny być one szybko i skutecznie leczone. Powinna też nastąpić kompensacja za szkodę. Pacjent powinien być w centrum systemu, a do tego potrzeba kultury jawności i otwartości na analizę ewentualnych błędów. W przeciwnym wypadku nie doczekamy się wysokiej jakości w naszym systemie ochrony zdrowia. ©℗