Recepta w ciągu ok. 5 minut, zwolnienie lekarskie w kwadrans. Bezpiecznie i bez rejestracji” – tak reklamują się w sieci pośrednicy ukryci pod hasłami pewna recepta, dobra recepta czy szybka recepta. Postanowiliśmy sprawdzić, czy łatwo je kupić. Okazało się to banalne. Wystarczy wypełnić ankietę, uiścić stosowną opłatę. I już.
Podmioty, które zajmują się handlem e-receptami i e-zwolnieniami przez internet raczej nie kierują się dobrem pacjenta. Nie przeszkadza to im jednak w tym, żeby ustawiać się w roli obrońców interesów obywateli. W mediach społecznościowych (gdzie się ogłaszają) pełno jest komentarzy od osób, które szybko i bezproblemowo dostały to, za co zapłaciły. Receptę lub zwolnienie. W trzy minuty, w pięć, góra kwadrans.
Tylko w czyim to interesie? Spójrzmy: usługa kosztuje ok. 65 zł za receptę, 99 zł za zwolnienie. Do tego należy założyć, że większość osób płaci składki zdrowotne na NFZ. Ma więc prawo do publicznej opieki zdrowotnej. Tymczasem recepta za pośrednictwem internetu nie uprawnia do refundacji. Klient płaci więc za usługę, za składkę, a następnie w aptece 100 proc. ceny leku. Dla podmiotu pośredniczącego to wygodna sytuacja. Nie ma nad sobą uważnego oka NFZ, który w przypadku refundacji mógłby zwrócić uwagę na nadprogramowe recepty.
Pewna recepta, dobra recepta, szybka recepta – przekonują, że działają w interesie pacjentów. Podbijają to komentarzami tych, którzy opisują, że skończył im się lek, a na wizytę u swojego lekarza musieliby czekać dniami lub tygodniami. Argumenty, że przedłużenie leków przyjmowanych stale można uzyskać teleporadą u swojego lekarza POZ, pozostają bez echa. Podobnie jak to, że taki rodzaj usługi medycznej powinien odbyć się według prostego schematu: pacjent zgłasza potrzebę, a lekarz dzwoni. Jeśli trzy razy się nie dodzwoni – teleporada nie ma miejsca.
W żadnej z opisanych przez nas sytuacji konsultacji nie było. Ankieta do wypełnienia zawierała pola z adresem, e-mailem, telefonem. W przypadku zwolnienia: datą rozpoczęcia zwolnienia, liczbą dni i sugerowaną przyczyną. Zatrzymajmy się tu przez chwilę i nawiążmy jeszcze do wątku o interesach.
Z ZUS słyszymy, że elektroniczne zwolnienia to pole do nadużyć. Zakład podaje przykład osoby, która w ciągu minuty wystawiła zaświadczenia trzem różnym pacjentom, a w ciągu niecałego roku – blisko 20 tys. Pomnóżmy tę ostatnią liczbę przez ok. 100 zł (cena zwolnienia kupowanego przez internet), a okaże się, że tylko jeden lekarz może mieć urobek rzędu 2 mln zł. Dla „receptodawcy” taki oddany medyk jest więc jak kura znosząca złote jajka.
Kluczowe jest oczywiście to, czy decyzja o wystawieniu recepty lub zwolnienia została poprzedzona zebraniem wywiadu medycznego. Przepisy umożliwiają dziś badanie z wykorzystaniem środków komunikacji na odległość. Ale nie znoszą obowiązku jego przeprowadzenia. Jeśli rola lekarza ma się sprowadzić do bezrefleksyjnego przyklepywania pod nasze, czyli kupującego, dyktando, to czym się różnią od sprzedawcy w sklepie? Choć, z drugiej strony, różnica jest zasadnicza: gdy kupujemy ziemniaki czy kaszankę, wiemy, jakiego smaku się spodziewać, możemy ocenić świeżość, w razie czego zareklamować towar. A w przypadku leku? Skąd pewność, jak na nas zadziała tym razem? Czy nie wejdzie w interakcję z innymi? Czy nie wywoła skutków ubocznych? A może o nie właśnie chodzi? Bo kwestia kupowania leków na receptę i wykorzystywania ich w innych celach to temat rzeka. Arsenał substancji, które odpowiednio zażyte lub twórczo przetworzone mają działania odurzające i uzależniające, jest olbrzymi.
Wróćmy do „naszych” lekarzy, których byliśmy klientami. Bo, po prawdzie, słowo pacjent jest tu nie na miejscu. Jak opisaliśmy, wystąpiliśmy o dokumentację, która miała być uzasadnieniem dla recepty i zwolnienia. Zawiera nieprawdę i opis czegoś, co nie miało miejsca. Ale ponieważ słyszeliśmy też, że nie ma mowy o przypadku, a każdy jest rozpatrywany indywidualnie, raz jeszcze wypełniliśmy ankiety po receptę i zwolnienie. Sytuacja się powtórzyła. Ci sami lekarze na ślepo, bezrefleksyjnie dali nam to, za co zapłaciliśmy. Co ciekawe, pani doktor, która wystawiła kolejne zwolnienie, ma świetne opinie w innym miejscu pracy, w Lublinie, gdzie przyjmuje stacjonarnie. Osobnej refleksji warto zostawić to, czy tacy lekarze na pewno wyjdą nam na zdrowie. Jeśli po zabiegu chirurgicznym w ciele pacjenta zostaje coś, co nie powinno, sprawa jest oczywista: ktoś popełnił błąd i powinien za niego odpowiedzieć. A jeśli błędem jest podanie złego leku albo niepodjęcie leczenia, gdy jest jeszcze na to czas? Pewna Recepta, Dobra Recepta i Szybka Recepta w swoich regulaminach zabezpieczają się na tę okoliczność, zrzucając wszelką odpowiedzialność za podanie nieprawdziwych lub niepełnych danych na „pacjenta”. Warto o tym pamiętać. ©℗