Po tym, jak kupiliśmy w internecie zwolnienie i receptę, poprosiliśmy lekarzy i podmiot medyczny, którzy je wystawili, o dokumentację medyczną. I choć telekonsultacji nie było, w papierach wyszła ona znakomicie.

„Konsultacja lekarska odbyła się za pomocą środków komunikowania się na odległość, tj. teleporada” - opisuje w nadesłanej dokumentacji lekarka, która podpisała się pod zwolnieniem kupionym przez nas za pośrednictwem portalu Pewna Recepta. Wielokrotnie i na różne sposoby próbowaliśmy skontaktować się z nią, aby poprosić o komentarz. Nie wyraziła zgody. - Pani doktor przyjęła do wiadomości, że jest taka chęć z państwa strony. Ja nie mam wpływu na jej postępowanie - mówi nam dyrektor innego centrum medycznego, z którym pani doktor współpracuje. Co ciekawe, słyszymy wyraźnie, że owszem, teleporady są tam prowadzone, ale na ściśle określonych zasadach. To znaczy, że gdy pacjent zgłasza zapotrzebowanie, lekarz ma obowiązek nawiązać z nim kontakt telefoniczny. Gdy nie uda mu się zadzwonić o określonej godzinie, podejmuje jeszcze dwie próby. Jeśli nie są skuteczne, to uznaje, że teleporada nie doszła do skutku.
W naszym przypadku - jeszcze raz podkreślamy - nie było żadnego kontaktu. Co ciekawe, jeszcze kilka dni temu na stronie internetowej, pośredniczącej w wystawianiu e-dokumentów, w zakładce e-zwolnienie było napisane: „średni czas oczekiwania realizacji 5 minut, bezpiecznie, bez rejestracji, 20 proc. zniżki na następne zamówienie, zaświadczenie zostanie przesłane do pracodawcy i do ZUS”. I jeszcze: „Lekarz do Ciebie zadzwoni”. Po naszych publikacjach to ostatnie zdanie znikło.
Szeroko konsultacja jest natomiast opisana we wspomnianej dokumentacji. „Pacjentka zgłasza dolegliwości uniemożliwiające prawidłowe funkcjonowanie, w tym pracę zarobkową. Ze względu na pogorszenie stanu zdrowia skutkuje niezdolnością do pracy” (pisownia oryginalna - red.).
Dalej pani doktor płynnie przechodzi do zaleceń. Jak czytamy, mamy przyjmować leki zgodnie z nimi, tj.: nurofen forte trzy razy dziennie, po posiłku, a także smarować okolice kręgosłupa żelem naproxen dwa razy dziennie. Zalecono także odpoczynek, zakaz dźwigania, pozostanie w domu do czasu ustąpienia dolegliwości oraz oszczędny tryb życia. W razie braku poprawy po zastosowanym leczeniu zalecono wizytę stacjonarną u lekarza rodzinnego w celu przeprowadzenia badania fizykalnego.
Lekarze, którym pokazaliśmy dokumentację, oceniają, że została ona przygotowana wzorowo. Zawiera wszystko, co powinna: badanie, ocenę stanu zdrowia, zaordynowanie leków, podanie zasad ich przyjmowania, postępowanie na teraz i na kolejne dni. Ale, po raz kolejny, nic z tych rzeczy nie miało miejsca.
Na dokumentacji widnieje data, a nawet godzina konsultacji: 10. To istotne, bo procedura zdobywania zwolnienia ze strony internetowej jest tak skonstruowana, że najpierw trzeba zrobić przelew. Tuż po nim na podany adres e-mailowy przychodzi komunikat: „właśnie otrzymaliśmy twoje zamówienie i rozpoczęliśmy jego realizację”. W naszym przypadku było to o godz. 11.42. Wcześniej nie korzystaliśmy z usług tego podmiotu. Pani doktor musiała więc mieć wizjonerskie zdolności, bo przewidziała, z czym się do niej zgłosimy blisko dwie godziny później.
Sprawę zgłosiliśmy do Okręgowej Izby Lekarskiej w Lublinie, do której lekarka przynależy. Jak się dowiadujemy, rzecznik odpowiedzialności zawodowej podjął decyzję o wszczęciu postępowania wyjaśniającego.
Analogiczne postępowanie ruszyło w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie w przypadku lekarza, który wypisał nam receptę. Sprawę opisaliśmy tydzień temu na łamach DGP. Tu również podstawą do wypisania była ankieta, w której jedyne okołomedyczne pytania dotyczyły alergii, przebytych operacji i chorób przewlekłych. Nie było pytań o choroby towarzyszące, inne przyjmowane leki, o przeciwwskazania. Tymczasem dokumentacja jest stworzona tak, jakby powstała na skutek szczegółowej analizy stanu zdrowia. Znajduje się w niej nawet informacja, że zalecono kontakt z poradnią zdrowia psychicznego. Poprosiliśmy pana doktora o komentarz, ale nie znalazł dla nas czasu. Miał go jednak, by wypisać nam kolejny lek. Zamówiliśmy digoxin - to lek zmniejszający częstość akcji serca przy jednoczesnym zwiększeniu siły skurczów mięśnia sercowego. Z ulotki: „Dawkowanie digoksyny lekarz ustala indywidualnie dla każdego pacjenta, zależnie od wskazania, wieku, masy ciała, wydolności nerek i stężenia elektrolitów w surowicy krwi”. O żadną z tych kwestii (poza wiekiem) nie byliśmy zapytani.
Tym razem od momentu opłaty do pojawienia się recepty na podanym e-mailu minęły trzy minuty. Gdy lekarz został poinformowany, że to również element prowokacji dziennikarskiej, recepta została nam cofnięta. Na jakiej podstawie wypisał lek, który powinien być podawany pod ścisłym nadzorem lekarza? - Tutaj dałem się oszukać, myślałem, że pacjent wnioskuje o kontynuację leku, którego odstawić gwałtownie nie można - mówił. W ankiecie na pytanie, czy pacjent cierpi na choroby przewlekłe, zaznaczyliśmy „nie”. Lekarz przekonywał też, że w przypadku wypisywania recept nie ma mowy o automacie. Zapewniał, że pochyla się nad wnioskiem każdego pacjenta. Nie zgodził się na autoryzację swoich wypowiedzi.
Powtórzmy: sprawę badają ZUS, izby lekarskie i Biuro Rzecznika Praw Pacjenta. Spytaliśmy te instytucje, co w sytuacji, kiedy dokumentacja wydaje się bez zarzutu. - W świetle przedstawionych przez państwa informacji ZUS ma narzędzia, by skontrolować sprawę też pod tym kątem, współpracując z odpowiednimi służbami - słyszymy nieoficjalnie. Także w Biurze RPP dowiadujemy się, że jeśli uzna za konieczne, może zawiadamiać prokuraturę. - Na tym etapie, bazując na przekazanych informacjach, możemy potwierdzić, że przepisanie leku dostępnego na receptę, bez zbadania, bez znajomości historii choroby i leczenia opisanych w dokumentacji medycznej, narusza prawa pacjenta - mówi radca Agnieszka Chmielewska z Biura RPP.
Zdaniem mec. Karola Kolankiewicza, prezesa zarządu Instytutu - Specjaliści Prawa Ochrony Zdrowia, lekarz, który w zamian za otrzymanie korzyści majątkowej poświadcza nieprawdę np. w zwolnieniu lekarskim, z dużym prawdo podobieństwem będzie uznany za osobę pełniącą funkcję publiczną, która może odpowiadać nie tylko za poświadczenie nieprawdy, lecz także za przestępstwo łapownictwa z art. 228. Z kolei poświadczenie nieprawdy w zaświadczeniach lekarskich lub w innych dokumentach medycznych, nawet pod presją pacjenta, stanowi naruszenie Kodeksu etyki lekarskiej. ©℗