W charakterze wspominek dla niektórych, dla innych – historii, której nie doświadczyli. W internecie pełno jest zdjęć, jak to w słusznie zapomnianym systemie staliśmy w kolejkach. Po wszystko: jajka, mięso, papier toaletowy, meble, alkohol, buty... długo wymieniać. Po 25 latach wolności gospodarczej temat powinien być zamknięty. I pewnie w wielu obszarach tak jest. Ale nie w zdrowiu. Tu jak na lekarstwo dobrych informacji.
Dobrze ponad rok temu premier Donald Tusk wezwał ministra zdrowia na dywanik i rzucił hasło „krótsze kolejki do lekarzy”. Minister hasło złapał i już w marcu 2014 r. przedstawił autorski pomysł na rozwiązanie tego problemu: pakiet onkologiczny. Mamy kwiecień 2015 r., a kolejki ani nie zniknęły, ani się nie skróciły. Ba, przeciętny zjadacz chleba powie, że tak źle to jeszcze nie było. I nie ma się co dziwić. Pacjentów oczekujących na wizyty u specjalistów nie jest mniej. Nie są też szybciej przyjmowani. Bo kolejkowego węzła gordyjskiego nie uda się rozwiązać jednym nośnym medialnie hasłem. Potrzeba zmian systemowych, włącznie z wprowadzeniem masowych (w związku z tym tanich) dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, ograniczeniem koszyka świadczeń gwarantowanych i, kto wie, podwyższeniem składki zdrowotnej.
Tymi decyzjami nie chce jednak ubrudzić sobie rąk żaden rząd – zaczynając od prawej, a na lewej stronie politycznej układanki kończąc. Tym bardziej nie ma co ich oczekiwać w roku wyborczym. Dlatego wcale nie dziwi, że premier Ewa Kopacz, podsumowując półrocze swoich rządów, wśród sukcesów pakietu onkologicznego nie wymieniła.