350 mln zł oszczędności dla pacjentów czy pogorszenie dostępu do leków – trwa kłótnia o skutki nowelizacji ustawy refundacyjnej. MZ zapewnia, że nowela pomoże pacjentom, producenci apelują, żeby wstrzymać nad nią prace.
Zmiany mają dotyczyć wysokości cen, zasad refundacji oraz dystrybucji i sprzedaży produktów leczniczych. To pierwsza duża nowela przepisów obowiązujących od 2012 r. Miała wejść w życie już rok temu, ale tak się nie stało ze względu na
protesty. Teraz opublikowano mający niemal 1,4 tys. stron raport z konsultacji.
Obniżka przez podwyżkę
Resort zdrowia przekonuje, że nowe przepisy pomogą zapewnić bezpieczeństwo lekowe oraz obniżą ceny. To jednak ogólny bilans, bo pacjenci na pewno zapłacą więcej za tzw. leki o najniższej cenie, czyli na ryczałt. Ten od lat wynosił 3,2 zł. Nowa cena ma wynosić 5,6 zł. To, jak wylicza samo Ministerstwo Zdrowia, koszt dla pacjentów na poziomie 475 mln zł rocznie. Jednak bilans zmian ma być na korzyść chorych, którzy mają w sumie zaoszczędzić 350 mln zł rocznie. Ma to być efekt obniżek cen w innych obszarach. Chodzi np. o wprowadzenie maksymalnej ceny dla leków - firma, która chciałaby sprzedawać je drożej, wypadałaby z refundacji. Również zwiększone zostałyby
dopłaty państwa do leków wieloskładnikowych, czyli na kilka chorób.
Eksperci wskazują, że skutki finansowe nowych zasad to na razie tylko szacunki. Zwracają uwagę na to, że niektórzy z producentów (a co za tym idzie - ich leki) mogą w ogóle nie uczestniczyć w systemie. Jedną z wprowadzonych nowości jest warunek mówiący o tym, że jeżeli producent wprowadza lek do refundacji, to już w każdej postaci. Obecnie jest tak, że refundowana jest tylko część opakowań (np. o określonej liczbie tabletek). Firmy wskazują, że nie wszystkie postaci leku muszą być rejestrowane w jednym czasie (np. formuły dla dzieci bywają rejestrowane później) - to będzie skutkowało tym, że firma wypadnie z automatu z refundacji. Wprowadzany jest także jeszcze inny limit cenowy: żeby firma w ogóle mogła rozpocząć negocjacje z Ministerstwem Zdrowia o ewentualnych dopłatach ze strony państwa, preparat nie może przekroczyć konkretnej ceny. To zdaniem mec. Juliusza Krzyżanowskiego z Baker, McKenzie Krzyżowski i Wspólnicy może doprowadzić do tego, że część najdroższych
leków, m.in. na choroby rzadkie, nie będzie miało szansy na refundację. Chwali jednak razem z innym ekspertami zmiany w programach lekowych, w ramach których są finansowane najdroższe terapie. Ministerstwo będzie mogło bardziej elastycznie wprowadzać zmiany bez konieczności konsultacji - jak jest to teraz - z firmami farmaceutycznymi, których leki są już w programie.
Apteka nocą
Zmiany mają także dotyczyć sposobu dystrybucji leków. Jest propozycja, żeby wprowadzić obowiązek dostarczania leków do co najmniej 10 hurtowni w równej ilości. Część ekspertów zwraca uwagę, że może się nie znaleźć 10
przedsiębiorców, którzy będą chcieli kupić produkty. A za to będzie kara finansowa.
Projekt zakłada też podwyżkę marży dla hurtowni z 5 proc. do 6 proc. - To dobra
informacja dla dystrybutorów leków. Do tej pory do magazynowania i dowożenia leków dopłacali, a zarabiali wyłącznie na produktach poza refundacją. A taki system nie jest optymalny z punktu widzenia bezpieczeństwa lekowego i zdrowotnego pacjentów - mówi dr Jarosław Frąckowiak, prezes PEX PharmaSequence. Również w przypadku aptek zmienić ma się mechanizm naliczania marży. Jarosław Frąckowiak ocenia to pozytywnie, bo, jak zwraca uwagę, ok. 20 proc. aptek ledwo wiąże biznesowo koniec z końcem. Wtóruje mu Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej: będziemy się cieszyć, jak to zostanie przyjęte, dziś wiele aptek działa na granicy przeżycia.
Co piąta apteka jest notowana w Krajowym Rejestrze Długów jako dłużnik, czyli ma już problem z regulowaniem na czas swoich zobowiązań finansowych. Kwota zaległości, z jaką borykają się apteki, wynosi 82,8 mln zł.
- Pozytywnie oceniamy też propozycję opłat dla aptekarzy za pracę w porze nocnej i świątecznej. Dziś miało to miejsce bez żadnego dodatku. A raczej dopłacał do tego właściciel apteki, bo ciężko było kogoś znaleźć do pracy, zwłaszcza w święta i sylwestra, a sam nie mógł obsadzić wszystkich takich dyżurów - dodaje Marek Tomków.
Lepiej może znaczyć gorzej
Zdaniem ekspertów niekoniecznie jednak proponowane zmiany przełożą się na poprawę sytuacji. - Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że wprowadzanie dalszej presji cenowej będzie miało korzystny wpływ na spadek poziomu współpłacenia oraz zapewnienie dostępności do leków w całym kraju. Niestety system refundacji jest systemem naczyń połączonych - nie da się cały czas wywierać presji na jednego uczestnika rynku, licząc, że do każdej zmiany się dostosuje - mówi mec. Juliusz Krzyżanowski. I dodaje, że ciągła presja i wprowadzanie nowych ograniczeń lub obowiązków może doprowadzić do sytuacji, w której dla niektórych firm uciążliwości związane z uczestnictwem w polskim systemie refundacji przeważą nad korzyściami. I wyjdą z systemu.
Autorzy projektu ustawy są innego zdania. Jak tłumaczą, „wprowadzone zmiany nie tylko przyczynią się do zdecydowanego zmniejszenia ponoszonych kosztów po stronie pacjenta za leki refundowane, ale również powinny zwiększyć dostęp do refundowanych leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia i wyrobów medycznych - do tej pory nieobjętych refundacją, co powinno przynieść efekt poprawy dostępności do tych produktów”. ©℗
Nasze uwagi nie zostały uwzględnione
Krzysztof Kopeć prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego
/
Materiały prasowe
Organizacje zrzeszające producentów leków, hurtowników i aptekarzy zwracają się do premiera Morawieckiego o nieprocedowanie projektu noweli ustawy refundacyjnej, a jedynie o prace nad zapisami związanymi z bezpieczeństwem lekowym oraz stabilnością obrotu. Nasze uwagi nie zostały uwzględnione. Twórcy ustawy twierdzą, że chcą promować bezpieczeństwo lekowe, ale zamierzają wprowadzić korytarze cenowe, które spowodują braki leków, eliminując je z list refundacyjnych. Branża zaznacza, że w projekcie są korzystne rozwiązania podnoszące wysokość marży hurtowej i aptecznej, ale bez wynikającej z inflacji indeksacji cen leków proponowana podwyżka marż nie rozwiąże problemów rynku farmaceutycznego. Zważywszy na bezprecedensowe wyzwania dla zdrowia publicznego, racjonalna legislacja staje się kluczowa. ©℗
Destabilizacja procesu refundacji
Michał Byliniak dyrektor generalny Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA
/
Materiały prasowe
Pierwotna wersja projektu ustawy refundacyjnej sprzed roku była niezwykle kontrowersyjna. Świadczy o tym blisko 1,4 tys. stron raportu z konsultacji publicznych. Niewielka część uwag, które uwzględniono, nie zmienia całościowej oceny projektu. A oceniamy go negatywnie. Nowy projekt w większości powiela zaproponowane w 2021 r. negatywne rozwiązania, destabilizując decyzje refundacyjne, zwiększając niepewność po stronie producentów, ale i - naszym zdaniem -zagrażając ciągłości terapii dla pacjentów. Wprowadzenie niepewności na rynku może przełożyć się na zmniejszenie zainteresowania inwestorów, a nie zwiększy dostępności dla pacjentów. Na przykład część leków może wypaść z list refundacyjnych. Może przedłużać się także czas od rejestracji do refundacji leków. ©℗
rozmowa
Można połączyć refundację z dochodami pacjenta
Prof. Marcin Czech prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, były wiceminister zdrowia
/
Materiały prasowe
Co jest największą barierą w dostępie do leków w Polsce?
Nadal ceny. Nadal wydatki pacjentów są duże, choć spada udział ich dopłat do ceny. Jest kilka pomysłów, jak można to zmienić.
Można powiązać odpłatność ze strony pacjentów z poziomem ich dochodów. Obecnie to niemal w ogóle nie jest brane pod uwagę - jednym mechanizmem jest premiowanie finansowe przez publicznego płatnika długotrwałych terapii. Chodzi o to, że jeżeli ktoś musi przyjmować leki przez długi czas, ma przewlekłe choroby czy wielochorobowość, płaci stosunkowo mniej niż osoby, które muszą przyjmować lek krócej niż 30 dni, np. antybiotyk. To jednak bardzo niewielkie wsparcie. Najlepiej by było, żeby państwo dopłacało nadwyżkę powyżej jakiegoś limitu zależnego od dochodów pacjenta.
Na przykład osoby zarabiające minimum miałyby gwarancję, że jeśli płacą powyżej 700 zł rocznie za leki, to otrzymują pokrycie ze strony płatnika publicznego. Ci, którzy wykazywaliby średnie zarobki, mieliby ten pułap niższy.
Byłoby to realne do wprowadzenia?
Bez problemu. Można np. połączyć system refundacyjny z ostatnim PIT-em, który by weryfikował wysokość dochodów. Takie rozwiązania istnieją w innych krajach.
Od czasu do czasu wraca temat możliwości odliczania tego rodzaju wydatków na zdrowie od podatku.
To jest inny mechanizm, ale doprowadzający do tego samego. Tutaj też byłoby istotne kryterium dochodowe. To jest dobry pomysł. I już kiedyś istniał, ale z niego zrezygnowano. Tak samo jak z innych odliczeń od podatku.
W innych państwach działają mechanizmy dodatkowych ubezpieczeń, które umożliwiają m.in. mniejsze wydatki na leki. Tak jest we Francji.
Temat dodatkowych ubezpieczeń cały czas powraca. Bo każdy sobie zdaje sprawę, że trzeba to uregulować nie tylko z powodu odpłatności za leki, lecz także korzystania z prywatnej opieki medycznej. Jednak ten rząd nie jest gotowy na takie rozwiązania z powodów politycznych - obawia się, że padną oskarżenia o dzielenie ludzi na biednych i bogatych. Choć prawda jest taka, że ci lepiej zarabiający mogą kupować wszystkie leki i korzystać z prywatnej opieki, a biedniejsi nie.
Czy obecny projekt, który ma zmienić rynek lekowy, wprowadza takie zmiany?
Nie, choć część zapisów jest słusznych. Mi brakuje zapisu, żeby wydatki na leki nie były niższe niż 16,5 proc. budżetu NFZ. To nie weszło. Ale też np. nie zgadzamy się jako Towarzystwo Farmaekonomiczne z wprowadzeniem limitu cenowego dla wejścia nowego leku na rynek. Zapis mówi o tym, że Polska nie będzie refundować leków powyżej konkretnej kwoty. W ten sposób wiąże sobie ręce. Co, jak wejdzie superinnowacyjny lek, leczący np. ślepotę? Ale bardzo drogi. Prawnie nie będzie możliwości zrefundować go dla polskich pacjentów.
Rząd liczy, że producent obniży cenę. Wtedy go zrefunduje.
Albo producent w ogóle nie wejdzie do systemu. Bo mu się nie będzie opłacało.
Producenci są w ogóle bardzo negatywnie nastawieni do tej ustawy. Uważają, że jest dla nich zła.
Moim prywatnym zdaniem firmy boją się nowych rozwiązań i czują, że nie zostało to z nimi dobrze przedyskutowane. Bo wiele nowych rzeczy budzi w nich strach. Jednak nie uważam, żeby obiektywnie te przepisy były jakoś bardzo groźne dla producentów. Prawda jest taka, że mogłyby być postawione jeszcze ostrzejsze wymagania - większych obniżek cen czy uzależnienia niektórych decyzji od sytuacji gospodarczej państwa. Tego nie ma. Dlatego uważam, że choć nie wszystkie rozwiązania są korzystne dla rynku, to obawy producentów są przesadzone. ©℗
Rozmawiały Klara Klinger, Patrycja Otto