Rząd zaczyna się zastanawiać, jak nakłonić Polaków do powrotu na badania diagnostyczne

O 2 mln mniej przyjęć szpitalnych, o 7 mln mniej porad u specjalistów w porównaniu z 2019 r. Dane przesłane przez lecznice do NFZ pokazują skalę ograniczeń w dostępie do terapii w 2021 r. A także długu zdrowotnego. 2021 r. to był drugi rok z rzędu, w którym pacjenci mieli utrudniony dostęp do opieki zdrowotnej. Z danych wynika, że co najmniej kilka milionów pacjentów wypadło z systemu. Kłopot w tym, że nawet jeżeli w 2021 r. było lepiej, jeżeli chodzi o dostęp do świadczeń, niż rok wcześniej, to i tak nie zmieniło to znacząco sytuacji. Nadal leczy się mniej pacjentów, a w kolejce stoją wciąż ci, którzy nie otrzymali pomocy w 2020 r. Zdaniem ekspertów ograniczony dostęp do leczenia mógł się przełożyć na zwiększoną liczbę zgonów. I to takich, których dałoby się uniknąć. Jaki jest więc plan resortu zdrowia na poprawę sytuacji? Lepsza opieka specjalistyczna u lekarzy rodzinnych, postawienie na jej kompleksowość oraz dorzucenie pieniędzy. Problem jest poważny, bo pacjenci trafiają do lekarzy w gorszym stanie, wymagają dłuższej hospitalizacji i blokują dostęp kolejnym. - To tworzy efekt domina - mówi jeden z dyrektorów szpitali.
- Sprawdziliśmy, ile trwa średni pobyt w szpitalu na internie. Wyszło nam, że chorzy z taką samą diagnozą leżą średnio o jeden dzień dłużej niż przed pandemią - opowiada Paweł Skowronek, dyrektor ds. medycznych Szpitala Bródnowskiego w Warszawie. System wpadł w błędne koło. W efekcie wydłużenia hospitalizacji nowi pacjenci muszą dłużej czekać na przyjęcie. Ich stan się pogarsza, więc ostatecznie trafiają do szpitala na dłużej i blokują miejsca dla następnych. Cięższy stan pacjenta oznacza też większe nakłady na opiekę pielęgniarsko-lekarską. Sytuacja na szczęście się poprawia. W 2020 r. liczba przyjęć była o 21,8 proc. niższa niż w przedpandemicznym 2019 r., a w 2021 r. już tylko o 15,5 proc. W pierwszym roku pandemii liczba świadczeń u specjalistów spadła o 20 proc., a w drugim o 10 proc.
Początkowo chorzy bali się odwiedzać lekarzy, nawet jeżeli były miejsca, bo placówki medyczne były uznawane za wylęgarnię wirusa. Jednocześnie były okresy, kiedy wstrzymywano planowe zabiegi, a część oddziałów przekształcano na covidowe. - Teraz opieka jest trudniejsza. Szczególnie chorzy pulmonologicznie trafiają do nas w bardzo ciężkim stanie - mówi Jadwiga Radziejewska, dyrektorka szpitala w Kłodzku. Jak tłumaczy Jakub Kosikowski ze szpitala w Lublinie, wielu takich chorych było leczonych w poradniach, chociaż ich stan wymagał leczenia szpitalnego. W efekcie liczba pacjentów leczonych na choroby płuc wyniosła w latach 2020-2021 64-68 proc. stanu sprzed pandemii COVID-19. Paweł Florek z Narodowego Funduszu Zdrowia mówi, że choć nie wróciliśmy jeszcze do przedpandemicznej normy, to zauważalna jest korzystna zmiana trendu.
- Z danych sprawozdawczych przekazywanych przez placówki medyczne do NFZ wynika, że mimo dwóch fal pandemii w 2021 r. dostępność do świadczeń zaczęła stopniowo wracać do stanu sprzed pandemii - twierdzi Florek. Jeżeli za adekwatną, choć prostą miarę poziomu długu zdrowotnego uznamy liczbę przepisanych leków, to ta w niektórych specjalnościach zaczęła już rosnąć. Duże wzrosty liczby zaordynowanych terapii widać w kardiologii, diabetologii i neurologii. - Nawet jeśli to jeszcze nie jest spłata długu zdrowotnego, to na pewno jest to dobry znak. Wzrost oznacza zrealizowany dostęp do świadczenia, diagnozę lub powtórzenie terapii - zauważa Jarosław Frąckowiak, prezes badającej rynek leków firmy PEX PharmaSequence. Ponadto pandemia nie pogorszyła sytuacji chorych z nowotworami. Szpitale onkologiczne nie były przekształcane w covidowe.
Kłopot polega jednak na tym, że choć punktem odniesienia jest 2019 r., to - jak podkreślają nasi rozmówcy - to też nie był idealny czas dla pacjentów. Zresztą brak efektywnej opieki i gorszy stan zdrowia Polaków przed pandemią przełożył się na znacznie wyższą niż w Europie Zachodniej śmiertelność, również z powodu COVID-19. Przemysław Mitkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, zwraca uwagę, że dług zdrowotny w kardiologii narastał jeszcze przed 2020 r. Wskutek epidemii i wprowadzonych w związku z nią ograniczeń w funkcjonowaniu placówek zdrowotnych problemy tylko się pogłębiły. Liczba udzielonych świadczeń spadła w 2020 r. o 25 proc. - To, że w ubiegłym roku zbliżyliśmy się do poziomu z 2019 r., oznacza tylko, że powoli pojawia się szansa na odrabianie strat, ale jeszcze nie wyszliśmy na prostą - podkreśla Mitkowski. I dodaje, że wiele dużych szpitali, w których działały oddziały kardiologiczne, do niedawno nie świadczyło usług, bo zamieniono je na covidowe.
Dziś jest inaczej. Pacjenci wracają, a wraz z ich powrotem rośnie świadomość, w których dziedzinach pandemia wywołała największe spustoszenie. - Zdalne wizyty spowodowały, że wielu pacjentów nie diagnozowało się na bieżąco - mówi prof. Mitkowski. Teraz zaś przybywa nowo wykrywanych przypadków chorób sercowo-naczyniowych. Adam Witkowski, kierownik Kliniki Kardiologii i Angiologii Interwencyjnej Narodowego Instytutu Kardiologii w Warszawie, mówi, że proces wychodzenia z długu będzie długotrwały, ale można próbować go przyspieszyć. - W zeszłym tygodniu spotkaliśmy się w tym celu z ministrem zdrowia. Postulujemy rozszerzenie od maja na kolejne województwa działającej na razie na Mazowszu Krajowej Sieci Kardiologicznej, zwiększenie dostępu do leków, większy nacisk na opiekę koordynowaną, wreszcie zniesienie limitów i ryczałtów na procedury kardiologiczne - dodaje. Część propozycji miała spotkać się z zainteresowaniem resortu. - Po świętach wracamy do rozmów - mówi prof. Witkowski.
ikona lupy />
O TYLE MNIEJ ŚWIADCZEŃ SZPITALNYCH UDZIELIŁY SZPITALE / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
Resort zdrowia dodaje kilka innych pomysłów, m.in. przeformułowanie programu „Profilaktyka 40 plus”, który miał upowszechnić w tej kategorii wiekowej badania diagnostyczne. Tyle że skorzystało z niego niewielu uprawnionych, a beneficjenci ostatecznie zostawali sam na sam z wynikami badań. - Musimy zacząć się powszechnie i systematycznie badać. Nowa formuła programu ma do tych badań jeszcze bardziej zachęcać - mówi rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz. Szczegóły mają zostać niedługo ogłoszone. Trwają też prace nad Narodowym Programem Chorób Układu Krążenia na najbliższe lata, który ma wzmocnić diagnostykę i leczenie. Poszerzane będą także możliwości Krajowej Sieci Onkologicznej. - Będzie też szereg pomniejszych programów, które pomogą w odbudowie zdrowia Polaków - obiecuje Andrusiewicz.
Realną zmianę w systemie miałoby przynieść wprowadzenie budżetu powierzonego dla lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Placówki otrzymałyby pieniądze za dodatkowe badania diagnostyczne i konsultacje specjalistyczne. Lekarz rodzinny sam omówiłby z pulmonologiem albo kardiologiem, jaki plan leczenia zaoferować danemu pacjentowi, po czym przygotowałby go i zapewnił pomoc koordynatora. Ten zaś przeprowadziłby pacjenta przez meandry systemu, pomagając umówić się na wizyty. Takie rozwiązanie miałoby wejść w życie od wakacji. Sukces nie jest jednak pewny, bo udział lekarza POZ w programie będzie dobrowolny. Może on zależeć od wysokości finansowania, ale kwoty pozostają nieznane, a rozmowy na ten temat dopiero się rozpoczęły. - Ma być efektywniej, a nie taniej - zapewnia jednak jeden z członków zespołu pracujących nad nowymi rozwiązaniami.
Pomóc mogłoby wprowadzenie budżetu powierzonego dla lekarzy POZ. Sukces nie jest jednak pewny, bo udział w programie ma być dobrowolny
ikona lupy />
LICZBA ŚWIADCZEŃ / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe