W niektórych regionach wolą amputować kończyny chorych na cukrzycę, niż leczyć.
/>
Cukrzycy z Opolskiego, Kujawsko-Pomorskiego oraz Dolnośląskiego są najbardziej zagrożeni amputacjami w Polsce. Najmniejsze ryzyko dotyczy chorych z Mazowsza, Małopolski i Podkarpacia. Z danych NFZ wynika, że jeden na 8,8 tys. mieszkańców Opola miał amputację wywołaną cukrzycą. Dla porównania – na Mazowszu dotyczy to jednego na 29 tys.
Te nierówności wynikają z różnic w dostępie do leczenia. – To, że w jednym województwie jest mniej amputacji, a w innym więcej, zależy od liczby poradni diabetologicznych i poradni stopy cukrzycowej – wyjaśnia prof. Maria Górska, podlaski konsultant w dziedzinie diabetologii. I dodaje, że prawdziwe poradnie istnieją tylko w Krakowie, Warszawie, Poznaniu i Gdańsku. Taka poradnia ruszy niebawem także w szpitalu w Białymstoku.
Potwierdza to prof. Krzysztof Strojek, konsultant krajowy w dziadzinie diabetologii. Bez zaglądania do statystyk wie, że w Opolskiem i Dolnośląskiem jest najmniej diabetologów, a mieszkańcom Podkarpacia, którzy są na trzecim miejscu od końca pod względem liczby wykonanych amputacji, sprzyja nie tylko zdrowszy tryb życia, ale także dostępność jednej z lepszych w kraju poradni diabetologicznych zajmujących się stopą cukrzycową. Z kolei mieszkańcy okolic Wrocławia nie mają szans na dobre leczenie zachowawcze. – Liczba amputacji zależy od tego, jak opieka jest zorganizowana i skoordynowana. Przy szybkich rozpoznaniach mogą się zdarzać małe amputacje – paliczka, części śródstopia. Czasem są one koniecznością, której nie da się uniknąć. Jeśli jednak do amputacji dochodzi na wysokości podudzia, to już klęska systemu – dodaje prof. Górska.
Prezes Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego prof. Leszek Czupryniak podkreśla w rozmowie z DGP, że wielu amputacji dałoby się uniknąć, gdyby system lepiej funkcjonował. Chodzi nie tylko o dostępność poradni. Istotna jest także jakość tej opieki. Ważne, by na miejscu byli chirurg naczyniowy i dermatolog, był dostęp do wykonywania posiewów bakteriologicznych z ran, szewc, który uszyje dobre buty pacjentowi, który stracił palec i teraz walczy o uratowanie stopy. I podaje przykład Łodzi, w której jest dostęp do dobrego zaplecza diabetologicznego i świetnych chirurgów naczyniowych. Ma to znaczenie, jeżeli się okazuje, że u chorego doszło do zwężenia naczyń powyżej kolana. Wówczas dobry chirurg może wstawić stent, który udrażnia naczynia, usprawniając krążenie w całej nodze. W ten sposób minimalizuje się ryzyko amputacji.
Problemem jest nie tylko brak koordynacji. Opieka nad chorym z zagrożoną stopą jest dla szpitali czy poradni bardzo kosztowna. Profesor Czupryniak tłumaczy, że leczenie stopy zagrożonej amputacją wymaga cierpliwości, czasu oraz pieniędzy. – Pacjent powinien codziennie lub co kilka dni robić przegląd chirurgiczny. Wymaga też dobrej opieki internistycznej badającej poziom cukru, ciśnienie. To wszystko trwa kilka miesięcy – opowiada prof. Leszek Czupryniak. I jest drogie. Dlatego nie zajmują się tym chirurdzy, dla których większym zyskiem jest dokonanie zabiegu niż ratowanie kończyny. – I nic dziwnego, bo od tego są diabetolodzy. Jednak tych brakuje. I koło się zamyka – dodaje nasz rozmówca.
Kłopotem jest także to, że cukrzyca jest wykrywana zbyt późno. Profesor Górska, konsultant z Podlasia, mówi, że do szpitala, w którym na co dzień pracuje, trafiają pacjenci ze stopą do natychmiastowej amputacji, którzy nie mają nawet rozpoznanej cukrzycy. Podkreśla, że zaniedbania mogą też wynikać z ignorancji czy niechęci samych lekarzy.
– Doświadczyłam tego na sobie. Kiedy robiłam badania okresowe do pracy, lekarz nie zlecił mi badań krwi. Kiedy natomiast przyniosłam własne wyniki świadczące o tym, że mam nieprawidłowy poziom cukru, nawet nie zwrócił na to uwagi – mówi lekarka. A profesor Strojek przypomina o znaczeniu profilaktyki, której także brakuje. Powód? Nie ma osobno wycenionej porady edukacyjnej. – Są one potrzebne, by pacjenci mogli się nauczyć, jak uniknąć potencjalnego zagrożenia, a w przypadku kiedy rany już się pojawiły, nauczyli się odpowiednio pielęgnować stopy – mówi prof. Strojek. Taka porada to nie pięciominutowa rozmowa, ale przynajmniej 40-minutowy wykład.
Resort zdrowia przygotował rozporządzenie, które wprowadziło stanowisko edukatora ds. diabetologii. Sęk w tym, że nadal nie zostało ono osobno wycenione. Rzecznik ministerstwa Krzysztof Bąk przekonuje, że w resorcie trwają prace analityczne i koncepcyjne nad wprowadzeniem „diabetologicznej porady edukacyjnej” do koszyka świadczeń, tak aby poradnia mogła na nie zawrzeć umowę z NFZ. I dodaje, że fundusz osobno wycenia kompleksową opiekę nad pacjentem z cukrzycą. Dzięki temu powinni zyskiwać odpowiednią poradę u lekarzy pierwszego kontaktu. Jak sam jednak przyznaje, z analiz NFZ wynika, że pacjent z cukrzycą uzyskiwał średnio dwie, trzy porady rocznie, tymczasem powinno ich być od ośmiu do 12.
Zdaniem prof. Górskiej jednym z rozwiązań byłoby zlecanie badania poziomu cukru we krwi osobom otyłym po 40. roku życia, a po 55. roku w ogóle wszystkim. W tym wieku co piąta osoba jest chora na cukrzycę. – Moim zdaniem lekarz, który wypuści takiego pacjenta bez badań krwi, w ogóle nie powinien móc rozliczyć wizyty – kwituje lekarka. Problem jest rzeczywiście duży. Na cukrzycę w Polsce choruje 9,3 proc. społeczeństwa, podczas gdy średnia europejska wynosi 6,7 proc. Eksperci oceniają, że choć cierpi na nią ponad 3 mln Polaków, tylko 2 mln są objęte opieką lekarską. Reszta nadal nie jest zdiagnozowana, a co za tym idzie – nieświadoma swojej choroby.
Ta choroba kosztuje nas 6 mld zł, aby ją leczyć wydajemy grosze
Wydatki na leczenie cukrzycy w Polsce należą do najniższych w Europie. IDF Diabetes Atlas oszacował je na poziomie 1037 dolarów na jednego mieszkańca. Z analizy wynikało, że spośród krajów UE i EFTA (Islandia, Liechtenstein, Norwegia i Szwajcaria) tylko Bułgarzy i Rumuni przeznaczali na ten cel mniej niż Polska. U nas z kolei wydatki są około 10-krotnie niższe w porównaniu z wiodącą w rankingu Norwegią. Z raportu Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego oraz Koalicji na rzecz Walki z Cukrzycą „Cukrzyca. Ukryta pandemia” wynika, że koszty cukrzycy w Polsce wynoszą 6 mld zł. Z tego połowa to koszty pośrednie i bezpośrednie cukrzycy, a reszta – koszty jej powikłań.
Na bezpośrednie leczenie cukrzycy, czyli opiekę ambulatoryjną i szpitalną, NFZ wydał w 2012 r. 361 mln zł, na refundację leków – 740 mln zł, zaś koszty pośrednie wyniosły 938 mln zł. Ta ostatnia pozycja dotyczy kosztów ponoszonych przez gospodarkę jako całość, związanych ze zmniejszeniem lub z utratą produktywności z powodu nieobecności w pracy, niepełnosprawności, a także przedwczesnej śmierci.
Z danych ZUS wynika, że rośnie liczba rent przyznanych cukrzykom. W 2012 r. świadczeń z tytułu rent socjalnych było o 9 proc. więcej niż w 2009 r. Wydatki z kolei wzrosły w tym czasie z 14,4 mld zł do 15,7 mld zł. W przypadku rent wynikających z niezdolności do pracy w ciągu czterech lat ich wartość wzrosła o 12 mln zł. Najszybszy wzrost wydatków dotyczył jednak świadczeń rehabilitacyjnych przyznawanych pacjentom z cukrzycą typu 1. W 2009 r. były one na poziomie 4,4 mln zł, a w 2012 r. – 5,4 mln zł, co oznacza 22-proc. wzrost łącznej kwoty przeznaczanej z ubezpieczeń społecznych na te świadczenia.
Koszty generuje nie tylko niezdolność do pracy z powodu samej cukrzycy. W przypadku błędnego leczenia dochodzi bowiem do komplikacji (m.in. chorób sercowo-naczyniowych oraz amputacji), zaś koszty wynikające z leczenia tych powikłań znacznie przewyższają te generowane przez leczenie cukrzycy na jej wczesnym etapie. Z analiz wynika, że połowę całkowitych kosztów tej choroby, czyli 3 mld zł, generuje leczenie powikłań cukrzycy. W latach 2009–2012 systematycznie wzrastały wydatki przeznaczane na świadczenia realizowane z tytułu chorób serca, udarów, stopy cukrzycowej oraz chorób nerek. W tym okresie o 27 proc. wzrosły też wydatki związane z utraconą produktywnością z powodu wszystkich analizowanych powikłań cukrzycy.
Przy kosztach leczenia powikłań spowodowanych cukrzycą 1,3 mld zł stanowią wydatki na leczenie bezpośrednie. Najwięcej pieniędzy jest przeznaczonych na leczenie chorób serca. Koszty bezpośrednie przy powikłaniach wynoszą 1,7 mld zł. Tu również najwięcej pochłaniają choroby serca. Na drugim miejscu znalazły się udary.