Dodatkowe 2 mld zł dla lekarzy specjalistów może nie skrócić kolejek. Rok temu dodano 3 mld zł: część zwrócono, dostępność do leczenia się nie zwiększyła.

NFZ zaakceptował w tym tygodniu zmianę planu finansowego na 2022 r., zaplanował rekordowe 9,2 mld zł na leczenie u specjalistów. Kłopot w tym, że rok temu też zwiększono finansowanie: po czym aż 13 proc. tamtej puli nie zostało wykorzystane. I mimo zniesienia limitów (NFZ płaci za każdego pacjenta) nie widać wyraźnego zmniejszenia się kolejek.
– Na cito? Z uszkodzonym kolanem? Pierwszy termin do ortopedy na koniec października. Ale tylko na cito, przypadek stabilny będziemy zapisywać na przyszły rok – informują w jednej z poradni w stolicy. W poradni w szpitalu w Węgorzewie pani w rejestracji informuje, że wizyta u kardiologa możliwa jest najwcześniej w czerwcu, choć według informatora NFZ o kolejkach powinien być dostępny termin „na już”. To tylko wyrywkowa próba znalezienia miejsc. Z podsumowań z różnych raportów wynika, że czas czekania – choć minimalnie się skrócił – nadal jest bardzo długi. Średnio to 3–4 miesiące. Wiele zależy od dziedziny i miejsca Polski. Z ostatniego badania Fundacji Watch Health Care (WHC) z marca tego roku wynikało, że np. na wizytę u endokrynologa czeka się 7,3 miesiąca, neuro chirurga – 5,7 miesiąca, immunologa – 5,2 miesiąca. Są też takie dziedziny, w których czas jest krótszy.
NFZ i resort zdrowia zdają sobie z tego sprawę, trwają nieustanne prace nad tym, by sytuację poprawić. Stąd pomysł m.in. podnoszenia wycen i płacenia za wszystkich pacjentów, których przyjmie poradnia. Kłopot w tym, że zmian z perspektywy pacjentów nie widać. Z ostatniego sprawozdania finansowego NFZ wynika, że w 2021 r. z 8,2 mld zł planowanych na leczenie specjalistyczne nie wydano aż miliarda. To oznacza, że wykorzystano 87 proc. środków, które były na ten cel.
W tym roku ma być jeszcze więcej pieniędzy. Najwięcej środków otrzymają szpitale (ponad 5 mld zł) i ambulatoryjna opieka specjalistyczna (ponad 2 mld zł), a łącznie na samych specjalistów będzie ponad 9 mld zł – o 2 mld więcej, niż wydano w zeszłym roku. To rekord. Pytanie, czy w tym roku zostaną wykorzystane, a kolejki się skrócą. Jak mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, a także członek Rady NFZ, głównym problemem jest to, że lekarze pracują prywatnie. Dlatego wyzwaniem jest przyciągnięcie specjalistów do systemu publicznego. Chodzi nie tylko o wynagrodzenia (choć o to przede wszystkim), lecz także warunki pracy. Lekarze często pracują prywatnie i idą raz na jakiś czas na dyżur do szpitala. Nie mają motywacji do zmiany. Tym bardziej że rynek prywatnych porad specjalistycznych jest bardzo dobrze rozwinięty. Polacy z porad lekarza rodzinnego oraz leczenia szpitalnego korzystają w ramach systemu publicznego. Za specjalistę – na którego muszą czekać miesiącami – są skłonni płacić. I to dużo: ceny wahają się w zależności od specjalności i miejsca w Polsce: od 100 zł do nawet 500–700 zł (tyle może kosztować wizyta u psychiatry w stolicy, na którą czeka się również przez kilka miesięcy nawet prywatnie).
Teoretycznie rozwiązaniem mogłoby być zwiększenie wyceny. W zeszłym roku NFZ zrobił to w czterech specjalnościach: alergologia, endokrynologia, kardiologia i neurologia. Wówczas Naczelna Rada Lekarska pisała, że „podniesienie wyceny świadczeń w odniesieniu tylko do czterech wskazanych kategorii świadczeń specjalistycznych nie rozwiązuje problemu ogólnego niedoszacowania świadczeń z ambulatoryjnej opieki specjalistycznej”. Ponadto, jak zwracają uwagę eksperci, nie zawsze to, że lekarz dostanie więcej pieniędzy za każdego pacjenta, oznacza, że przyjmie ich więcej.
Jak wskazuje Małgorzata Gałązka-Sobotka, ze sprawozdania NFZ za ostatni kwartał 2021 r. wynika, że największa liczba osób oczekujących jest właśnie w tych obszarach, które są najbardziej sprywatyzowane. Najwięcej osób czeka do poradni okulistycznych, neurologicznych, kardiologicznych i chirurgii urazowej. Zaś liczba porad w 2021 r. – mimo zniesienia limitów – była niższa niż w 2019 r. W ostatnim kwartale udzielono w publicznym systemie 70,7 mln świadczeń u specjalistów – dla porównania w 2019 r. było ich 78 mln. A w 2016 r. aż 83 mln. To, co jest pozytywne, to fakt, że jest ich więcej niż w pierwszym pandemicznym roku.
– Jednym z problemów w dostępności w 2020 i 2021 r. była na pewno pandemia – mówi Gałązka-Sobotka. I dodaje, że ten rok będzie testem. Pokaże, czy zwiększenie środków zmieni realną dostępność lekarzy. ©℗