Następuje utrata przyjemności z posiadania dziecka. Spędzanie z nim czasu przestaje cieszyć, przynosić jakąkolwiek radość. Do tego dochodzi silne poczucie winy. Z Dorotą Szczygieł rozmawia Emilia Świętochowska

Znajomi rodzice opowiadają, że nie dają już rady: są zestresowani i zmęczeni, zajmowanie się dziećmi nie daje im radości, lecz przeciwnie - powoduje, że obojętnieją na to, co przeżywają ich pociechy, łatwo się irytują. Mają poczucie bezsilności, a jednocześnie zadręczają się, że robią za mało albo źle i zawodzą w swojej roli. Czy to wypalenie rodzicielskie?
Każdy rodzic czasami jest wyczerpany i ma wszystkiego dosyć. Działa jak na automatycznym pilocie, dba o podstawowe potrzeby dziecka, ale nie interesuje go, co ma ono do powiedzenia, bo akurat sam bardziej martwi się pracą. Mówi: „Robię to, co trzeba, ale nic więcej, bo nie mam siły”. Ale to nie musi od razu oznaczać wypalenia. Za wypalonych rodziców uważa się tych, którzy co najmniej raz w tygodniu dostrzegają u siebie symptomy wyczerpania i przeciążenia związanego z zajmowaniem się dziećmi. Towarzyszący temu stres występuje u nich w dużym nasyceniu. Zresztą mamy na to twarde miary.
Jakie?
Badania kortyzolu, czyli hormonu stresu. Aby sprawdzić jego poziom, pobiera się około trzycentymetrowe pasmo włosów z tyłu głowy - taka próbka pozwala na określenie poziomu kortyzolu w organizmie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Psycholożki z Belgii i Francji nie tak dawno sprawdziły, czy wysokie stężenie tego hormonu jest powiązane z wypaleniem rodzicielskim: od rodziców pobrano próbki włosów oraz poproszono o wypełnienie specjalnego kwestionariusza, a następnie przeprowadzano z nimi wywiady. Gdy wyniki wróciły z laboratorium, okazało się, że w grupie kontrolnej - u osób, które nie obserwowały u siebie symptomów wypalenia - poziom kortyzolu był dwa razy niższy niż wśród rodziców, którzy skarżyli się na chroniczne przeciążenie i zmęczenie swoją rolą. To obiektywny wskaźnik, że źródłem ich stanu nie był zwykły, codzienny stres, tylko coś silniejszego, bardziej szkodliwego.
Czym zatem różni się wypalenie rodzicielskie od zwykłego stresu?
Stres jest czymś naturalnym - doznajemy go w ciągu dnia, potrzebujemy go nawet, aby normalnie funkcjonować. Gorzej jest wtedy, gdy występuje w dużym nasileniu i wiąże się z długotrwałym, chronicznym napięciem. Mam na myśli sytuację, w której nasze zasoby potrzebne do tego, aby sobie ze stresem poradzić, są mniejsze niż nasze obciążenia, a efekt ten utrzymuje się stale. Wtedy właśnie może dojść do wypalenia.
Do tej pory o wypaleniu mówiło się głównie w kontekście pracy.
Bo to już dobrze rozpoznany problem. Wypalenie może jednak dotyczyć wszystkich dziedzin, które są dla nas w życiu ważne, w które się mocno angażujemy. Dlatego w kontekście zawodowym w większym stopniu narażeni na wypalenie są młodsi pracownicy niż starsi.
Bo na początku drogi zawodowej ludzie mają dużo energii, są nastawieni na szybkie wyniki, mało odpoczywają - o to chodzi?
Tak. Pierwsze badania dotyczące wypalenia zawodowego dotyczyły pracowników sfery usług społecznych - pielęgniarek oraz osób zatrudnionych w ośrodkach terapeutycznych dla uzależnionych, gdzie duże poświęcenie często idzie w parze z wyczerpaniem emocjonalnym. Żeby się przed nim chronić, pracownicy dystansują się wobec osób, z którymi pracują, bo nie są już w stanie zaangażować się w swoje obowiązki, czyli - w przypadku pielęgniarek - odsuwają się od pacjentów, traktują ich z większą obojętnością. To naturalnie błędne koło - gdy wypalony pracownik się dystansuje, wzrasta u niego przekonanie, że jest do niczego, myśli o sobie coraz gorzej. Dzisiaj o wypaleniu zawodowym nie mówi się już tylko w kontekście pracy opiekuńczej, ale też choćby w odniesieniu do informatyków czy inżynierów.
Jak wypalenie przejawia się u rodziców?
Belgijskie badaczki, które jako pierwsze opisywały ten syndrom, wskazują na cztery kluczowe aspekty. Pierwszy to wyczerpanie rolą rodzica. Na zasadzie: „Nie mam siły odwozić dziecka do szkoły i odrabiać z nim lekcji”. Zastrzegam, że taki stan nie wiąże się z brakiem miłości - chodzi tu o chroniczne zmęczenie i przeciążenie obowiązkami rodzicielskimi. Konsekwencją tego jest emocjonalne odseparowanie się od dziecka.
Na czym ono polega?
Rodzic myśli: „Zawiozę, upiorę, ugotuję, ale nie mam już siły rozmawiać z dzieckiem o kreskówce, odpowiadać na jego pytania”. Jednocześnie następuje utrata przyjemności z posiadania dziecka. Spędzanie z nim czasu przestaje cieszyć, przynosić jakąkolwiek radość. Do tego dochodzi jeszcze silne poczucie winy. Wywołuje je kontrast między obrazem idealnego rodzica, którym dana osoba chciała się stać, a tym, jak jest w rzeczywistości. Połączenie tych czterech symptomów daje obraz wypalenia.
Dlaczego rodzice się wypalają?
Początkowo badacze myśleli, że decydujące są tu czynniki demograficzne, jak np. wiek, liczba dzieci, model rodziny. Okazało się jednak, że mają one niewielki wypływ. Kluczowe jest co innego. Z badania przeprowadzonego w 42 krajach świata, w tym w Polsce, wynika, że wypalenie ma związek z dominującymi w nich wartościami kulturowymi. Najbardziej narażone są osoby wychowujące dzieci w społeczeństwach silnie indywidualistycznych, czyli tych kojarzonych z bogatą Północą. I oczywiście częściej dotyka to matek.
Co dokładnie oznacza w tym kontekście „indywidualizm”?
Skoncentrowanie się na interesie własnym i najbliższej rodziny, duży nacisk na własne osiągnięcia i rywalizację z innymi. Na drugim końcu spektrum są kultury kolektywistyczne, w których więzi społeczne są dużo silniejsze, zaś interes szerszej wspólnoty jest ważniejszy niż interes jednostki i jej rodziny. Ludzie w pewnym sensie oddają się tam grupie - to ona zapewnia im ochronę i wzmacnia - kosztem indywidualnej autonomii.
Polska zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy.
Najwyższy poziom indywidualizmu mają Amerykanie, lecz my - od czasu transformacji - powoli zmierzamy w tym kierunku, co naturalnie wiąże się z nastaniem kapitalizmu i postępującą liberalizacją społeczną. Wśród krajów europejskich jesteśmy gdzieś pośrodku. Zobrazuję to takim przykładem: w Polsce rodziny wielopokoleniowe stanowią ok. 8 proc. wszystkich - tak wynika z deklaracji rodziców biorących udział w naszych badaniach. W Belgii badaczki nawet nie uwzględniają tego modelu, bo zwyczajnie już tam nie występuje.
Moja hipoteza jest taka, że przyczyną wypalenia jest ograniczony dostęp do opieki instytucjonalnej. Rodzina uległa przemianie, rodzice coraz częściej mieszkają sami, z dala od babć, dziadków i ciotek. Teoretycznie ich funkcję powinny przejąć instytucje finansowane przez państwo, ale tego nie robią. A na pewno nie w sposób wystarczający
Co takiego jest w indywidualizmie, że sprzyja wypaleniu?
On często prowadzi do perfekcjonizmu: nie tylko chcemy być idealnymi rodzicami, lecz także chcemy mieć idealne dziecko. Stąd usuwamy mu z drogi przeszkody w dążeniu do tego, żeby się wpasowało, nie popełniało błędów, znało języki i jeszcze było najpiękniejsze. A jednocześnie sami staramy się w ten sposób wspinać po drabinie społecznej albo przynajmniej z niej nie spaść.
Ten wzorzec idealnego rodzica i dziecka dodatkowo nakręca biznes: ubranka, wózki, zabawki, odżywki, korepetycje.
To prawda, pół Instagrama tym stoi. Wszystko to sprawia, że rodzice odczuwają o wiele większą presję niż dawniej. Margaret Nelson, starsza już profesorka socjologii, w jednym z artykułów napisała, że gdy jej dziecko miało pięć lat, to puszczała je samo do przedszkola dwie ulice dalej, za co teraz pewnie miałaby na głowie opiekę społeczną. Rosnące wymagania wobec rodziców sprawiają, że wypalenie to znak czasów. W kulturach, które kładą nacisk na odnoszenie sukcesów, wychowywanie dzieci stało się nie tylko bardzo intensywne, lecz także kosztowne.
Perfekcjonizm nie musi się jednak skończyć wypaleniem?
Nie. Choć ma on swoje negatywne strony. Badania wykazują, że perfekcjonizm rodziców daje dzieciom obiektywne korzyści - np. są lepiej wykształcone, ale jednocześnie powoduje, że częściej odczuwają lęk i niezadowolenie z siebie. A rodzice płacą wyczerpaniem. Najgorszy jest perfekcjonizm wyznaczany przez wysokie oczekiwania społeczne, któremu towarzyszy ogromny krytycyzm wobec własnego postępowania, ciągłe przejmowanie się tym, co sobie inni pomyślą. Jeśli stawiam sobie wysokie wymagania ze strachu przed złą oceną otoczenia, to ryzyko wypalenia się zwiększa.
Jaką skalę ma to zjawisko?
W Polsce dotyczy ok. 7 proc. rodziców dzieci poniżej piątego roku życia, w przypadku matek - ponad 9 proc. To dużo.
Im bardziej indywidualistyczne społeczeństwo, tym większe ryzyko wypalenia u rodziców - taka jest zależność?
Tak, choć niekoniecznie. Holendrzy mają wyższy poziom indywidualizmu niż Polacy, a jednak poziom wypalenia rodzicielskiego jest wśród nich niższy.
Zresztą nie tylko Holendrzy - z badania wynika, że również m.in. Francuzi, Belgowie, Włosi, Brytyjczycy, Niemcy. Wyraźnie wybijamy się na tle reszty Europy. Dlaczego?
Przyczyny wypalenia polskich rodziców i tych z innych krajów europejskich wyglądają bardzo podobnie. Na poziomie osobistym wiąże się ono z neurotycznością, czyli skłonnością do doświadczania negatywnych emocji czy słabą odpornością na stres. W dużym stopniu jest to zdeterminowane biologicznie. Kolejna cecha, która stwarza ryzyko wypalenia, to niski poziom inteligencji emocjonalnej, przejawiający się m.in. brakiem umiejętności regulowania emocji, zmniejszania wpływu, jaki na nas wywierają. Nie jest więc tak, że polscy rodzice są bardziej neurotyczni czy mają mniejszą inteligencję emocjonalną niż rodzice holenderscy.
To w czym tkwi problem?
Moja hipoteza jest taka, że przyczyną jest ograniczony dostęp do opieki instytucjonalnej. Rodzina uległa przemianie, rodzice coraz częściej mieszkają sami, z dala od babć, dziadków i ciotek. Teoretycznie ich funkcję powinny przejąć instytucje finansowane przez państwo, ale one tego nie robią. A na pewno nie w sposób wystarczający. Pod względem dostępności żłobków i przedszkoli sytuacja Polski na tle innych członków UE nie wypada korzystnie: średnio 34,2 proc. dzieci w UE uczęszcza do takich placówek, w Polsce - 11 proc., w Holandii - aż 61 proc. A jeśli jako rodzic mam dalej realizować się w pracy zawodowej, spełniać oczekiwania wpisane w indywidualistyczną kulturę, to muszę mieć do tego odpowiednie zaplecze.
A zorganizowanie opieki to kolejne źródło stresu.
Związek między wypaleniem a słabym wsparciem instytucjonalnym sugeruje badanie, w którym sprawdzono, na ile rodzice z 24 państw OECD uważają dzieci za obciążenie - nie tylko finansowe, lecz także ograniczenie dla swojej wolności. Udzielane odpowiedzi różniły się w zależności od polityki społecznej w danym kraju. Ogólnie im mniejsze wsparcie oferowane rodzicom, tym bardziej dzieci były uznawane za obciążenie. Inne badanie przeprowadzone w krajach europejskich wykazało też, że większą satysfakcję z rodzicielstwa deklarują mieszkańcy krajów zapewniających większą elastyczność czasu pracy, wyższe zasiłki i szerszy dostęp do publicznych żłobków i przedszkoli. Przed wypaleniem na pewno chroni też wsparcie społeczne, na które wiele matek i ojców nie może obecnie liczyć.
Sąsiedzi, dalsza rodzina, znajomi?
Tak. Chodzi przede wszystkim o wsparcie materialne - przy czym nie mam na myśli pomocy finansowej, jak np. 500+. Chodzi o to, żeby mieć osobę, które przyjdzie, ugotuje zupę, pomoże zrobić pranie, wyprasuje. Nie musi to być babcia. Znam sytuacje, gdy kilka młodych mam korzystało z pomocy pani nazywanej „spacerówką”, która zabiera dzieci do parku, aby mamy mogły odpocząć albo posprzątać. Ważne jest również wsparcie poznawcze - czyli to, że jest ktoś, kto mi różne rzeczy związane z dzieckiem wytłumaczy i podpowie. Moje studentki, młode matki, opowiadają, że należą do różnych nieformalnych grup wsparcia, które cieszą się dziś ogromną popularnością. Dziewczyny po prostu skrzykują się i rozmawiają o tym, że zajmowanie się dziećmi nie wygląda tak, jak to pokazują na Instagramie. Grupy wsparcia szczególnie przydają się matkom dzieci z niepełnosprawnościami, choćby w tym, że ktoś może im tam polecić lekarza czy warsztaty.
A wzorzec zmęczonej, ale wiecznie oddanej matki Polki nie jest czymś, co podsyca u kobiet wypalenie?
Na początku tak też myślałam. Ale w końcu doszłam do wniosku, że jest to na tyle lokalne i nieaktualne, że nie może wyjaśnić, dlaczego kobiety płacą tak wysoką cenę za rodzicielstwo - nie tylko w Polsce zresztą. Nie sądzę, aby dziś młode dziewczyny myślały, że w przyszłości jako matki będą musiały zostać męczennicami. Zresztą stosunek do rodzicielstwa w ostatnich dekadach uległ dużym przemianom. Jeszcze 20 lat temu było nie do pomyślenia, aby rodzice otwarcie powiedzieli, że mają dość dzieci i są zmęczeni rodzicielstwem. Albo żeby kobieta czy mężczyzna przyznali, że nie chcą mieć potomstwa. Jak piosenkarka Agnieszka Chylińska opowiadała, że bycie rodzicem bywa ciężkie i rozczarowujące, to jej słowa wywoływały szok. A teraz wiele osób nie ma problemu, by mówić o takich rzeczach. A myślę, że to dopiero początek.
Czy jest jakiś typowy profil wypalonego rodzica?
Nie. Można jedynie stwierdzić, że częściej problem ten dotyka kobiet, szczególnie samotnych matek i matek niepracujących. Zaskakujące może być to, że rodzice aktywni zawodowo ogólnie wykazują niższy poziom wypalenia. Co zapewne wynika z tego, że nie wszystko kręci się u nich wokół dzieci: jeśli nie daję rady w domu, to idę w pracę, pogadam tam o czymś innym, być może podzielę się z kimś swoimi problemami.
To co sprawia, że jedni rodzice są bardziej podatni na wypalenie niż inni?
Ważne są wartości, jakimi się w życiu kierują. W polskich badaniach wyszło, że na wypalenie narażeni są szczególnie ludzie, którzy mają dużą potrzebę osiągnięć i władzy. W kwestionariuszu deklarują, że zawsze starają się iść do przodu, być lepsi od innych, chcą robić wrażenie na otoczeniu, mówić ludziom, co mają robić, być liderami grupy. Dla kontrastu osoby, które wskazywały, że ważna jest dla nich życzliwość - chęć pomagania innym ludziom, reagowania na ich potrzeby, poświęcania im czasu - raportowały mniej symptomów wypalenia.
Co się dzieje z matkami i ojcami, którzy odczuwają wypalenie?
Z badań przeprowadzonych w Belgii, Francji i Polsce wynika, że im większe wypalenie, tym mniejsza satysfakcja z bycia rodzicami. Częściej pojawiają się też zaniedbania rodzicielskie. Wypaleni rodzice przyznawali np., że nie zwracają uwagi na to, czy dziecko jest właściwie ubrane, zwlekają z wykupieniem potrzebnych dla niego leków, ignorują je, gdy jest smutne czy przestraszone. Mówili, że nie angażują się, gdy nie radzi sobie w szkole. U rodziców nastolatków zaniedbanie przejawia się m.in. w tym, że nie wiedzą, gdzie i z kim przebywa. Konsekwencją wypalenia jest również przemoc.
Przemoc?
W badaniu, które przeprowadziłam, rodzice opowiadali np.: „Mówię dziecku, że już go nie kocham, bo jest niegrzeczne”. Albo grozili, że wyjadą i dziecko już ich więcej nie zobaczy, przezywali swoje pociechy. Niektórzy przyznawali, że zdarza im się uderzyć dziecko szczotką, że je szarpią, szturchają, rzucają w nie przedmiotami. Stosują też pasywną agresję - np. kiedy dziecko robi coś, czego nie wolno, posyłają mu gniewne spojrzenie i milczą. U wypalonych rodziców pojawiają się także myśli o ucieczce: spakuję się i wyjadę. A wiadomo, od rodzicielstwa nie można wziąć urlopu. Można co najwyżej pojechać z koleżanką na weekend do spa - pod warunkiem że ma się dziadków, którzy zajmą się wnukami. Badania belgijskie wykazały też, że niektórzy rodzice piją więcej alkoholu, popadają w depresję.
Czy wypalenie wpływa na decyzję rodziców o posiadaniu kolejnego dziecka?
Przeprowadzono na ten temat badania w Finlandii. I faktycznie okazało się, że im wyższe wypalenie, tym częściej rodzic odpowiadał, że nie chce mieć kolejnego dziecka. To bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę, jakie duże wsparcie instytucjonalne oferowane jest fińskim rodzicom.
Jak mają radzić sobie wypaleni rodzice?
To kwestia znalezienia czasu i przestrzeni dla siebie. Wiem, brzmi to trywialnie, ale o to właśnie chodzi. Prowadzę dużo szkoleń dla firm, na których przekonuję uczestników, że wszystko trzeba planować - również wypoczynek. Ludzie tego nie robią, myślą, że jakoś samo wyjdzie. A trzeba zaplanować, że ten i ten wieczór są dla mnie. Ewentualnie iść na warsztaty dla rodziców - choćby po to, by posłuchać, że inne matki mają podobne problemy co ja. Dziecko jest dzisiaj w centrum rodziny, to jego interes jest kluczowy. Rodzic był do tej pory postrzegany pod kątem tego, czy jest dla niego wystarczająco dobry. A on też wymaga uwagi.
ikona lupy />
ShutterStock