Z ok. 21,5 mln osób, które mogłyby przyjąć trzecią dawkę szczepionki, zrobiło to niecałe 9 mln. To oznacza, że przypominającemu ukłuciu poddało się 22 proc. Polaków – znacząco mniej niż średnia europejska (ponad 30 proc.)

Konsensus naukowy jest taki, że dwie dawki szczepienia nie wystarczają do ochrony przed nowym wariantem; potrzebne są trzy. W pewnym sensie więc licznik, jeśli chodzi o preparaty przeciw COVID-19, został wyzerowany. Postanowiliśmy w związku z tym porównać tempo podwijania rękawów przez Polaków w przypadku pierwszej i przypominającej dawki.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o tempo przyjmowania trzeciej dawki, nie jest źle. Na tym etapie programu szczepień w ub.r. po pierwszej dawce była jedna piąta mieszkańców kraju i podobnie (a nawet niewiele więcej) jest teraz. To dobra informacja, nawet jeśli między tymi dwoma procesami są pewne różnice. Pierwsza dawka była uwalniana „w turach” kolejnym grupom wiekowym - ostatecznie stała się dostępna dla wszystkich pełnoletnich 9 maja (to był 19. tydzień szczepień). Podawanie dawek przypominających zaczęło się 24 września i już nieco ponad miesiąc później - 2 listopada - udostępniono je dla osób od 18. roku życia wzwyż (to był 7. tydzień szczepień).
Jednakże w ub.r. program szczepień rozkręcał się powoli; w grę wchodziły m.in. problemy z dostępnością preparatów w I kw. 2021 r. Teraz takich problemów nie ma; na szczepienie można zapisać się elektronicznie nawet na ten sam dzień. Liczbę osób uprawnionych ogranicza jednak konieczność odczekania przynajmniej pięciu miesięcy od drugiej dawki, której najwięcej podawaliśmy między majem a lipcem. Jeśli ktoś wówczas podwinął rękaw po raz drugi, to powinien już kwalifikować się na dawkę przypominającą (o ile nie dopadła go Delta podczas czwartej fali, co przesuwa termin szczepienia).
Łyżkę dziegciu w tym obrazie stanowi porównanie Polski na tle Unii Europejskiej oraz paru innych państw wchodzących w skład Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG). Widać wyraźnie, że jeśli idzie o dawkę przypominającą, zaczynamy odstawać od europejskiej średniej i to aż o 10 pkt proc. Znów przypomina to sytuację z ub.r., kiedy najpierw szliśmy łeb w łeb z innymi państwami (a część, np. Francję, wyprzedzaliśmy), a później doszło do znaczącego rozjazdu. W efekcie dzisiaj po pierwszej dawce jest 58,4 proc. mieszkańców Polski wobec 73,3 proc. ludności UE i EOG.
Opóźnienie widać wyraźnie, jeśli weźmiemy pod uwagę europejskich prymusów. W Danii, Islandii i Irlandii po dawce przypominającej jest już ponad 50 proc. mieszkańców; do tej granicy zbliżają się Austria i Belgia. Po raz trzeci podwinęło rękaw ponad 40 proc. ludności Francji, Niemiec i Holandii; blisko tej granicy są Grecy i Portugalczycy. W okolicy średniej dla UE znajdują się Włosi, a także państwa naszego regionu - Czechy i Węgry. Natomiast Hiszpanie plasują się za Polską. Na samym końcu stawki znajdziemy Rumunię i Bułgarię.
Można założyć, że w każdym kraju jest limit, jeśli idzie o liczbę dawek przypominających, i wynosi on tyle, ile osób zdecydowało się na podstawową rundę szczepień. W Polsce dwie dawki przyjęło 56,6 proc. mieszkańców, czyli ok. 21,5 mln ludzi, a przypominającą - 8,7 mln (na koniec ubiegłego tygodnia). To oznacza, że potencjalnie na kolejne podwinięcie rękawa może zdecydować się jeszcze 12,8 mln ludzi. Kluczowe w ocenie tempa tego procesu będą nadchodzące tygodnie. Wówczas stanie się jasne, na ile zapał do szczepień zmalał także wśród osób, które dotychczas przyjęły preparaty przeciw COVID-19.
ODSETEK POPULACJI, KTÓRY PRZYJĄŁ DANĄ DAWKĘ / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
Statystyki szczepień są ważne, ponieważ można je traktować jako wskaźnik przygotowania do kolejnej fali zakażeń (która już wzbiera na wschodzie kraju). Ma to szczególne znaczenie w Polsce, gdyż - jak zwracał nam niedawno uwagę prof. Tyll Krüger z Politechniki Wrocławskiej, który wraz z zespołem modeluje przebieg pandemii nad Wisłą - mamy mniej korzystną strukturę gospodarstw domowych (z epidemiologicznego punktu widzenia) niż państwa Europy Zachodniej. Przeciętnie w jednym mieszkaniu czy domu mieszka u nas więcej osób niż tam, co przekłada się na liczbę potencjalnych celów wirusa. To liczący się parametr, bo na sytuację wewnątrz gospodarstw domowych nie mają wpływu obostrzenia obowiązujące chociażby w restauracjach czy galeriach handlowych.
Tymczasem szczepienia wpływają na liczbę osób, które może zaatakować wirus. Innymi słowy: biorąc pod uwagę lokalne uwarunkowania, wskaźnik wyszczepienia w Polsce powinien być nawet wyższy niż w innych krajach, jeśli chcielibyśmy osiągnąć podobny efekt epidemiologiczny.
W Polsce szczepienia przypominające realizowane są za pomocą preparatów genetycznych (BioNTech/Pfizer i Moderna) oraz wektorowych (Johnson & Johnson). Polska uczestniczy też w unijnym zamówieniu na kolejną szczepionkę przeciw COVID-19 firmy Novavax - na razie nie wiadomo, czy zostanie udostępniona podczas szczepień uzupełniających. ©℗