Po podpisaniu porozumienia z częścią środowiska ratowników resort miał zawrzeć kompromis z resztą protestujących. Mimo spotkań w ubiegłym tygodniu nie doszło do przełomu.

Przewodnicząca Komitetu Protestacyjno-Strajkowego Krystyna Ptok, szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, zarzuca resortowi, że nie składa konkretnych propozycji i chce wziąć protestujących na przeczekanie. Ministerstwo przekonuje z kolei, że na stole leżą trzy warianty wzrostu wynagrodzeń w latach 2022–2027. Kolejne spotkanie ma się odbyć jutro, czyli 28 września. Wcześniej protestujący chcą jednak dostać szczegółowe wyliczenia kosztów proponowanych rozwiązań. Ich zdaniem resort je zawyża.
Katarzyna Kolasa, polska ekonomistka, dr hab. n. o zdr., profesor uczelni i kierownik Zakładu Ekonomiki Zdrowia i Zarządzania Opieką Zdrowotną Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie / foto: materiały prasowe / Tomek Gola

WYWIAD

Pensja powinna być uzależniona od efektów leczenia

Lekarze są sfrustrowani, chcą reformy systemu.
Systemu ochrony zdrowia nie da się zreformować, biorąc pod uwagę jedynie racje resortu zdrowia czy środowiska medycznego. A głównie wokół nich toczy się debata. Skupiła się na roszczeniach finansowych kadry medycznej. To błąd. Trzeba uwzględnić również perspektywę pacjenta. A tej w całej dyskusji brakuje.
Pracowników medycznych jest za mało. Są zmęczeni, szczególnie po pandemii. Mówią, że docelowo chodzi o poprawę warunków dla pacjentów.
Każdy jest zmęczony pandemią, najbardziej pacjenci. Oczywiście lekarze nie mogą pracować ponad miarę. Jako pacjent chcę, by personel medyczny był dobrze przygotowany do pracy i leczył skutecznie. I oczywiście bezpiecznie.
Wyższe pensje, o które walczą, może pozwoliłyby lekarzom mocniej skupić się na podnoszeniu kwalifikacji, na co dziś wielu brakuje czasu.
Stanie się tak, gdy wynagrodzenia zostaną powiązane z efektami leczenia, zajmowanym stanowiskiem czy liczbą godzin spędzanych w miejscu pracy. Kiedyś w Paryżu udało mi się umówić na spotkanie ze znanym profesorem nauk medycznych o godzinie 20 w piątek. Po wejściu do szpitala zrozumiałam, że cały czas toczy się tam życie. Lekarze pracują w systemie zmianowym, by obsłużyć pacjentów, których potrzeby w związku z pandemią wzrosły. W efekcie sala operacyjna funkcjonuje przez 24 godziny siedem dni w tygodniu. System jest nastawiony na chorego. Największą wartością ochrony zdrowia jest to, jak wyleczymy pacjenta. Im lepiej to zrobimy, tym większa szansa na osiągnięcie realnych oszczędności dla systemu. Nie osiągniemy tego, dając tylko pieniądze na podwyżki. Chyba że – jak zaznaczyłam – powiążemy wynagrodzenie z efektem leczenia. Jak to miałoby wyglądać w praktyce? Gdy pacjent wróci, bo skuteczność zastosowanych metod zawiodła, lekarz nie otrzyma premii. Ba, powinien dostać naganę. Wprowadzenie jakiegoś motywacyjnego systemu ma sens.
Są prowadzone prace w tym kierunku.
To znów jakieś kosmetyczne zmiany. Tutaj potrzeba rewolucji. Powtórzę – nowy system powinien być zdefiniowany przez potrzeby i preferencje pacjentów. Drogą jest też otwarcie się na innowacje. Szczególnie że są też odpowiedzią na obecne problemy ochrony zdrowia, czyli deficyt kadry medycznej i szeroki zakres codziennych obowiązków.
W jaki sposób?
Nie potrzebujemy tak wielu lekarzy do diagnostyki. Są algorytmy, które mogą ich z powodzeniem zastąpić. Robią to nawet lepiej od ludzi. W diagnostyce udaru sztuczna inteligencja jest w stanie zaledwie w kilka minut przejrzeć nawet kilkaset zdjęć tomograficznych i na ich podstawie wydać rekomendację. Wyrzuca zdjęcia, które są nieprzydatne, a skupia się tylko na tych prawidłowych. To wszystko człowiek musiałby robić ręcznie przez kilka dni. A przy udarze liczy się każda minuta.
Algorytmy sprawdzają się też przy diagnostyce czerniaka czy histopatologii, a wirtualna rzeczywistość wspomaga pacjentów w walce z bólem neuropatycznym. Przy diagnostyce układu krążenia lekarz jest w pełni zastępowalny przez sztuczną inteligencję. To samo zaczyna się dziać w psychiatrii. Istnieje już 700 algorytmów decyzyjnych w ochronie zdrowia, z czego ponad 100 zostało zaakceptowanych jako skuteczne i bezpieczne narzędzie przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), które mogą wyręczyć medyków. Wystarczy tylko z nich skorzystać, a zaoszczędzony czas wykorzystać w innych obszarach leczenia – tam, gdzie bezpośredni kontakt z pacjentem jest niezbędny.
Gdyby tak było, to cały świat już by tak działał. A przynajmniej państwa, które stawiają na innowacje.
Ja nie mówię o SF, tylko o rzeczach, które już działają. W USA czy Izraelu wiele takich rozwiązań funkcjonuje. Tymczasem resort zdrowia w Polsce zaniedbuje prace w tym zakresie. Jak dotąd nie powstał system refundacji i finansowania dla takich metod, system bezpieczeństwa czy oceny nowych technologii. A to niezbędne, by sztuczna inteligencja stała się częścią systemu i mogła być stosowana w szpitalach czy przychodniach. Brakuje procedur analogicznych do tych, które stosuje się przy wprowadzaniu na rynek nowych leków czy urządzeń medycznych.
Owszem, nowe rozwiązania trzeba sprawdzać pod kątem bezpieczeństwa tak samo wnikliwie jak leki. Trzeba też przedefiniować na nowo praktykę kliniczną. A w Polsce nawet nie wiemy, ilu dokładnie brakuje lekarzy danej specjalizacji na dziś i na jutro.
To nieprawda. Na bazie wytycznych konsultantów z danych dziedzin przygotowywane są mapy potrzeb zdrowotnych, które pokazują nie tylko, ilu jest obecnie specjalistów na rynku, ale również ilu brakuje.
W mojej ocenie te analizy nie są dokładne. Bazowanie na danych historycznych pochodzących jedynie z NFZ i od krajowych konsultantów to za mało, by mówić o rozsądnym wydawaniu pieniędzy na ochronę zdrowia. Dane w Polsce są słabe, nawet rejestr onkologiczny jest fatalny. A dobra diagnoza to podstawa, by zdefiniować potrzeby na kolejne lata. Konieczne jest stworzenie hurtowni danych o zdrowiu Polaków tak, aby móc planować według faktycznych potrzeb. I odpolitycznienie resortu zdrowia.
Pani mówi o rewolucji, a nie o reformie systemu. To nie jest chyba dobre dla systemu.
Z czasem i tak to pacjent będzie nim rządził. To on będzie decydował na smartfonie, czy chce tabletkę A, czy B. Leczenie będzie zdalne i samodzielne. I to już się dzieje, dlatego trzeba przygotować system finansowania do tej nowej rzeczywistości. Liczba dostępnych rozwiązań do zarządzania zdrowiem na odległość – np. przez telefon – jest tak duża, że pozwala bez większego kłopotu pacjentowi samemu się diagnozować i aplikować badania diagnostyczne w coraz większej liczbie problemów zdrowotnych. Dlatego w poszukiwaniu oszczędności na rzecz lepszego wynagrodzenia personelu medycznego warto np. inwestować w rozwiązania cyfrowe, na początek skierowane do osób 40 plus. To grupa pacjentów, która dba o swoje zdrowie, ale niekoniecznie chce tracić czas na przebywanie w placówkach ochrony zdrowia. Na przykład w Londynie zamiast lekarza w przychodni pacjenta obsługuje sztuczna inteligencja, a w Niemczech funkcjonują aplikacje mobilne do wystawiania recept. W sumie do wykorzystania jest ich 300 tys. Wystarczy wybrać tylko te, które najlepiej nadają się do wykorzystania w naszych warunkach. System ochrony zdrowia powinien iść więc w kierunku samodzielności i zdalnej obsługi. Dzięki temu może się okazać, że wcale nie potrzeba tak wielu szpitali czy przychodni, jak mogłoby się wydawać. Że z powodzeniem mogą je zastąpić wideokonferencje z lekarzami i pielęgniarkami, czy call center z ich udziałem.
Tyle że w trakcie pandemii lekarze przerzucili się na teleporady i okazało się, że to rozwiązanie się nie sprawdziło. Szczególnie w przypadku małych dzieci.
Bo teleporady były źle prowadzone. Należy określić pewne standardy. Każde rozwiązanie musi przejść testy bezpieczeństwa. Powinna powstać check lista, według której lekarz będzie badał na odległość pacjenta. Poza tym wideokonferencja powinna być uzupełniana o badania diagnostyczne, które będzie mógł wykonać mobilny sztab pielęgniarek lub lekarzy w domu pacjenta.
Czy pacjenci są na to gotowi?
I tu jest sedno problemu. Musi się zmienić ich świadomość. Dziś uważają, że jak byli u lekarza, dostali od niego leczenie i je przeszli, to są już zdrowi. A tak nie jest, zwłaszcza przy przewlekłych chorobach. Pacjenci muszą wziąć większą odpowiedzialność za swoje zdrowie.
Według Światowej Organizacji Zdrowia do 2030 r. zabraknie 10 mln lekarzy i pielęgniarek mimo intensywnych programów edukacji. Cyfryzacja jest naszym zbawieniem. Tylko w ten sposób zdołamy odciążyć system zdrowia. Należy przyzwyczajać społeczeństwo, że musimy dbać o siebie w oparciu o informacje i zalecenia dostarczane inaczej niż w gabinecie lekarskim. Szczególnie że – jak pokazują różne badania – długość życia tylko w 30 proc. zależy od naszych genów. Reszta pozostaje w naszych rękach. System ochrony zdrowia przyszłości powinien być więc oparty przede wszystkim na profilaktyce i prewencji, a rozwiązania cyfrowe stwarzają ku temu wiele możliwości. Oczekuję, że rząd nauczy nas, jak z nich bezpiecznie i skutecznie korzystać.
Zaczęłyśmy rozmowę od finansowania. Pani mówi, że również w tej kwestii system jest przestarzały.
Partycypacja pacjenta w procesie leczenia jest niezbędna. Tak jak ma to miejsce w Skandynawii już od lat 70. XX w. Pacjenci powinni ponosić drobną opłatę za bezpośrednią wizytę u lekarza. Pomoże to im w podjęciu decyzji, czy potrzebują wizyty w przychodni, czy szpitalu, czy może wystarczy darmowa konsultacja w formie wideokonferencji. Tym samym zwiększa się szanse na bezpośredni kontakt z lekarzem pacjentów, którzy faktycznie go wymagają.