Rząd ma pomysł, jak załatać dziurę kadrową w ochronie zdrowia. Chce, aby także uczelnie zawodowe mogły kształcić medyków.
Rząd ma pomysł, jak załatać dziurę kadrową w ochronie zdrowia. Chce, aby także uczelnie zawodowe mogły kształcić medyków.
Ministerstwo Zdrowia wspólnie z Ministerstwem Edukacji i Nauki zdecydowały o wprowadzeniu możliwości kształcenia lekarzy w uczelniach zawodowych. – Kwestie te są zawarte w projekcie nowelizacji ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce – informuje Justyna Maletka z MZ.
Eksperci boją się, że obniży to poziom studiów medycznych.
Lekarze na nie
Obecnie studia lekarskie mogą prowadzić szkoły medyczne i niemedyczne – te drugie muszą występować o zgodę ministra. Otrzymają ją, jeżeli spełnią wiele warunków. Zgodnie z art. 53 ust. 6 ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 478 ze zm.) pozwolenie na utworzenie studiów na kierunkach lekarskim lub lekarsko-dentystycznym może uzyskać uczelnia akademicka, czyli taka, która prowadzi także działalność naukową. Rząd chce jednak, aby o takie zgody mogły występować nie tylko uczelnie akademickie, ale też zawodowe, które skupiają się głównie na praktycznym kształceniu studentów, a nie na prowadzeniu badań. Efekt? Prawo do ubiegania się pozwolenie na uruchomienie kierunku lekarskiego zyskałoby nawet 241 uczelni zawodowych.
Pomysł otwarcia zawodowej ścieżki kształcenia zbulwersował środowisko. – Naszym zdaniem propozycja jest irracjonalna. Żadna szkoła zawodowa nie jest w stanie wykształcić lekarza. Chyba że wracamy do zamierzchłych czasów i porzuconego obecnie zawodu felczera – podkreśla Wojciech Szaraniec, przewodniczący Porozumienia Rezydentów.
Wątpliwości mają też przedstawiciele Naczelnej Izby Lekarskiej. – Mam wrażenie, że rząd wyważa otwarte drzwi. Przecież już teraz uczelnie niemedyczne mogą kształcić lekarzy. Wymogi są zminimalizowane. Pytanie, czy dalsze ich łagodzenie jest pożądane i czy idziemy w dobrym kierunku. Konsekwencje obniżania standardów kształcenia lekarzy poniosą przecież ich pacjenci – komentuje Maciej Hamankiewicz z NIL.
Ilość czy jakość?
Ze wstępnych zapowiedzi wynika, że uczelnia zawodowa, która zechce zabiegać o zgodę na prowadzenie kierunku lekarskiego, będzie musiała wcześniej prowadzić studia okołomedyczne (np. pielęgniarstwo, ratownictwo medyczne, fizjoterapia). – To jednak zdecydowanie za mało. Nie można powierzyć kształcenia medyków tym uczelniom zawodowym, które nie będą w stanie zapewnić wysokiej jakości. Obawiam się też, że część może potraktować opcję prowadzenia studiów medycznych jak zastrzyk dodatkowej gotówki. Obecnie czesne na kierunku lekarskim wynosi ok. 40 tys. zł rocznie, choć zarazem trzeba pamiętać, że są to studia generujące bardzo wysokie koszty – dodaje prof. Jerzy Malec, pierwszy zastępca rektora Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego.
Podkreśla, że nie ma nic przeciwko temu, aby więcej uczelni mogło kształcić lekarzy, ale konieczne jest utrzymanie wysokich standardów studiów medycznych. – Osobiście wolę, aby lekarzy było mniej, ale dobrych, niż wielu byle jakich. Do tej pory resort rzadko zgadzał się, aby kierunek lekarski mogła uruchomić uczelnia niemedyczna, teraz rząd zamierza uwolnić dostęp do kształcenia medyków. Gdy zabiegaliśmy o zgodę na uruchomienie kierunku lekarskiego na naszej uczelni, musieliśmy spełnić wiele wymogów. Jednym z ich jest zawarcie umów ze szpitalami klinicznymi, w których studenci medycyny mogą zdobywać doświadczenie zawodowe. Tych placówek medycznych, które posiadają uprawnienia do kształcenia medyków, nie jest tak wiele. Czy resort zamierza to zmienić? Podobnie obawiam się o specjalizacje. Są one limitowane przez ministra zdrowia. Czy zatem otwarcie furtki do kształcenia lekarzy dla uczelni zawodowych spowoduje, że limity na specjalizacje będą większe? – zastanawia się prof. Malec.
Innego zdania jest dr Piotr Merks z Wydziału Medycznego Collegium Medicum Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Jeśli spojrzymy na powszechny problem związany z brakiem kadr, to naturalne wydaje się, by tworzyć nowe jednostki, które będą je kształcić. Rynek musi dynamicznie reagować na potrzeby. Natomiast koniec końców i tak tylko te najlepsze zostaną – wskazuje, podkreślając, że wykształcenie nowych kadr zajmie ok. 10 lat.
Ekspert zwraca jednak uwagę, że wymogi, które uczelnia musi spełnić, by otworzyć wydział medyczny, mogą skutecznie powstrzymywać przed taką inicjatywą. – Stworzenie kierunku lekarskiego czy farmaceutycznego od podstaw jest bardzo trudne. Każda jednostka, która chciałaby się z tym zmierzyć, musi się liczyć z tym, że jest to ogromne wyzwanie czasowe i kadrowe. Spełnienie wymogów ministerialnych, przygotowanie samego programu nauczania to kwestia kilku lat, a przecież wytyczne często ulegają zmianie. Do tego dochodzi kwestia zaplecza, które należy stworzyć, i pieniędzy, które trzeba w to przedsięwzięcie zainwestować – wylicza.
– Państwowe szkoły zawodowe są uczelniami, które do tej pory kształciły wyłącznie na profilu praktycznym. Tymczasem studia lekarskie muszą być prowadzone w profilu ogólnoakademickim. Stąd pytanie, czy uczelnie zawodowe będą potrafiły skutecznie przejść na ten model nauczania – podkreśla dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego oraz dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.
Zwraca również uwagę, że limity przyjęć na studia lekarskie określane przez Ministerstwo Zdrowia nie są obecnie pokryte kandydatami. – Szacuje się, że ok. 2 tys. miejsc w każdym roku akademickim nie jest obsadzonych – wskazuje. Jest to spowodowane m.in. faktem, że część z nich stanowią studia płatne. – Myślę, że obecna liczba uczelni medycznych w Polsce jest już liczbą imponującą, a ich potencjał nie jest do końca wykorzystany – kończy. ©℗
Lekarzy jak na lekarstwo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama