Nakłady na służbę zdrowia w ciągu 25 lat poszły do góry ponad trzykrotnie, a dostęp do specjalistycznych terapii znacznie się polepszył. Niestety od lat plagą pozostają kolejki, a wciąż blisko 70 proc. Polaków źle ocenia system.



Z 20 mld zł na początku lat 90. do obecnych ok. 65 mld, którymi dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia – o tyle więcej wydajemy na leczenie. Udział wydatków na zdrowie w PKB również wzrósł: z 4,8 proc. na początku lat 90. do 6 proc. w 2010 r., i teraz utrzymuje się na podobnym poziomie. Niestety i tak w porównaniu z innymi krajami OECD jesteśmy ciągle w tyle. Tam średnia na początku lat 90. wynosiła 6 proc. PKB, a teraz sięga 10 proc.
Choć na służbę zdrowia wydaje się w Polsce więcej, a pacjenci mają możliwość korzystania z innowacyjnych terapii, lepszych technologii oraz nowoczesnych leków, muszą zmagać się z poważnym problemem: słabą dostępnością lekarzy. Średni czas oczekiwania wynosi ok. 2,9 miesiąca. Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, przyznaje, że rzeczywiście dostęp do specjalistów jest trudniejszy niż przed laty. Ale za to jego zdaniem łatwiej o nowoczesne leczenie. – Kiedyś po 65. roku życia chorzy nie mieli szans na sztuczną nerkę, dziś nawet po 80. pacjent ją otrzyma. Choć będzie musiał poczekać – twierdzi.
Kolejki to m.in. dowód na złe funkcjonowanie systemu finansowania opieki zdrowotnej, co uwidacznia się również w znacznym zadłużeniu placówek. Długi szpitali oscylują w okolicach 10 mld zł. I niewiele pomogła reforma wprowadzająca możliwość przekształceń własnościowych.
Kolejne rządy na różne sposoby próbowały porządkować system leczenia. W 1997 r. Jerzy Buzek wprowadził na wzór niemiecki kasy chorych, czyli 16 niezależnych instytucji z własnym budżetem, dzięki czemu pieniądze miały iść za pacjentem. Kasy zawierały umowy z lokalnymi placówkami medycznymi. – Powstała wycena świadczeń, ale była uznaniowa. Na początku jedno świadczenie kosztowało tyle, co przejazd komunikacją miejską, czyli nieco ponad złotówkę. Potem tyle, co wizyta u fryzjera. To budziło protesty – opowiada Bukiel. Dodaje, że dziś co prawda świadczenia są wyceniane rozsądniej, ale nadal są widoczne dysproporcje.
Pomysł z kasami się nie sprawdził. – Choć została stworzona podwalina pod system ubezpieczeniowy z prawdziwego zdarzenia, to zawiodła realizacja – ocenia Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Po protestach personelu medycznego, ale i pacjentów, ostatecznie w 2003 r. scentralizowano system, wprowadzając jednego płatnika w postaci Narodowego Funduszu Zdrowia, który ma wojewódzkie oddziały. Określono też dokładnie rodzaje świadczeń przysługujących w ramach ubezpieczenia z opłaconej składki. Stało się tak po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że brak listy świadczeń jest sprzeczny z ustawą zasadniczą.
Utrzymano więc podstawową zasadę korzystania z opieki zdrowotnej: służba zdrowia jest bezpłatna, za leczenie płaci państwo. Tyle że wcześniej finansowało ono świadczenia zdrowotne z podatków, a Skarb Państwa wydzielał część pieniędzy na ochronę zdrowia. Później zmieniło się źródło finansowania: wprowadzono powszechne składki na ubezpieczenie zdrowotne (na początku wynosiły 7 proc., obecnie 9 proc. zarobków).
Bezpłatna służba zdrowia nie oznacza wcale, że darmowa. Jak wynika z badań Polskiej Izby Ubezpieczeń, 30 proc. wydatków na leczenie pacjenci pokrywają obecnie z własnej kieszeni. W 2012 r. były to koszty rzędu 32 mld zł. Lwią część stanowił zakup leków, ale rośnie również korzystanie z prywatnej służby medycznej. Choć pierwsze tego rodzaju usługi pojawiły się na polskim rynku w początkach lat 90., to popularność zdobyły dopiero na początku XXI w. Prywatne placówki medyczne zaczęły wprowadzać abonamenty medyczne, rozpoczęły również współpracę z firmami, które wykupują je dla pracowników.
Pojawienie się na rynku prywatnej opieki radykalnie ograniczyło problem łapówek. Według Diagnozy Społecznej zaledwie 1,4 proc. badanych wniosło w 2013 r. „opłaty nieformalne za świadczenia medyczne”, a roczne wydatki na „dowody wdzięczności” wynosiły średnio 283 zł. Jeszcze pięć lat temu przekraczały 300 zł. Jednak, jak tłumaczy jeden z ekspertów reprezentujący interesy pacjentów, nadal pozostała w systemie uznaniowość: znajomy lekarz to skarb, pozwala skrócić czas oczekiwania w kolejce do specjalisty i oszczędzić wydatki na leczenie prywatne.
Mimo wielu zmian w systemie finansowania, wprowadzenia wyceny i nowych świadczeń pozostawiono przestarzałą organizację – króluje leczenie szpitalne, zaniedbywane jest ambulatoryjne. Jak podkreśla jeden z ekspertów, w dalszym ciągu opieka zdrowotna jest zorganizowana wokół szpitali, ukierunkowana na udzielanie pomocy doraźnej w stanach nagłych, a nie zapobieganie im, to dla szpitali szkoli się kadry, system płaci za wykonaną procedurę, a nie za efekt leczenia, i najwięcej płaci za leczenie szpitalne.
Pomimo wielu zmian na lepsze ocena ochrony zdrowia jest wciąż negatywna. Na początku lat 90. aż 85 proc. badanych przez CBOS uważało, że potrzebną pomoc lekarską mogą otrzymać jedynie ci, którzy mają pieniądze. Potem nastąpiła znaczna poprawa. Na początku 2000 r. ponad 30 proc. pacjentów na pytanie „czy jest pan/pani zadowolony/zadowolona z tego, jak funkcjonuje ochrona zdrowia” (CBOS) odpowiadało twierdząco. A w 2007 r. odsetek ten wynosił nawet 37 proc. Niestety, w 2012 r. już tylko 19 proc.