To kwota, którą rząd obiecał do 2027 r. jako dodatkowe środki na ochronę zdrowia. I choć już wiadomo, ile, nie do końca wiadomo, skąd.

Znamy ścieżkę podwyżek wydatków na służbę zdrowia w relacji do PKB wynikającą z projektu ustawy 7 proc. na zdrowie. Wczoraj trafił on do Sejmu – docelowo w 2027 r. na ten cel ma być wydawane 215 mld zł, czyli o 30,7 mld zł więcej, niż gdyby działała obecna ustawa o 6 proc. PKB. Dodatkowo według nowej propozycji dotychczasowy cel (6 proc.) zostanie osiągnięty o rok szybciej, niż wynika z obecnych rozwiązań, czyli w 2023 r., a nie 2024.
Na razie największą zagadką pozostaje kwestia finansowania. Nie powinno być większych problemów z osiągnięciem celu pośredniego, czyli 6 proc. w 2023 r. Jeśli wejdzie w życie Polski Ład w podatkach i zapowiadane w nim zmiany w składce zdrowotnej, to do kasy NFZ tylko z tego tytułu powinno wpłynąć dodatkowo 12,4 mld zł, czyli ponad 0,5 proc. PKB. A zgodnie z obowiązującą ustawą w tym roku wydatki na zdrowie mają osiągnąć 5,3 proc. PKB. Zatem nawet w tych warunkach osiągnięcie 6 proc. w 2023 r. nie powinno stanowić kłopotu, bo wystarczy zwiększyć wydatki z budżetu o ok. 4,6 mld zł.
Pytanie jednak, co dalej? Rząd bowiem dekretuje cel, ale nie wskazuje środków do jego osiągnięcia. Już obecna ustawa o 6 proc. na zdrowie spowodowała, że w wydatkach coraz większy udział mają dotacje budżetowe. Dzieje się tak, ponieważ zgodnie z obecnym modelem składki zdrowotnej wpływy z niej to ok. 4,5 proc. PKB. Skoro w tamtej kadencji wyznaczono cel 6 proc. bez zmian zasad opłacania składki, to jasne było, że reszta musi pochodzić z innych źródeł. Z symulacji wykonanej przez Federację Przedsiębiorców i Pracodawców wynikało, że osiągniecie zakładanego celu (czyli 6 proc.) oznacza, że w 40 proc. wydatki na ochronę zdrowia będą pokrywane z dotacji budżetowej. Natomiast jeśli zostaną wprowadzone zmiany zapowiadane przez Polski Ład, to ten udział zmniejszy się do 30 proc. Wynika to ze zmiany struktury: pracujący na etat będą płacili tyle, co do tej pory, za to przedsiębiorcy z powodu zmian w składce zapłacą więcej i zwiększy się ich udział w całości zbieranej daniny. – Jednak 30 proc. z budżetu to też dużo. To nie jest rozwiązanie optymalne. Ten system był konstruowany jako składkowy i wydaje się, że lepszą drogą do osiągnięcia tego celu byłoby zwiększenie wpływów ze składki – podkreśla główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców i Pracodawców Łukasz Kozłowski. Tym bardziej że pieniądze ze składki są „znaczone” i nie można ich łatwo wydać na inny cel, natomiast jeśli chodzi o dotacje budżetowe, może się okazać, że jeśli przyjdą ciężkie dni dla finansów publicznych, to rządzący mogą taką dotację przystopować, zmieniając przy okazji ustawę.
Podniesienie składki zdrowotnej może się okazać konieczne
Na razie rząd, choć pracuje nad projektem ustawy, nie zajmuje się tym, skąd wziąć pieniądze po 2023 r. To o tyle wygodne, że przekracza horyzont tej kadencji i można mówić, że będzie to zmartwienie następców. Jednak suma jest spora, jak wynika z symulacji MF, w 2027 r. oznacza to 30,7 mld zł więcej na zdrowie niż dziś.
W rozmowach z nami urzędnicy MF wskazują trzy możliwe wyjścia. Wariant optymistyczny, czyli zwiększenie dochodów finansów publicznych na skutek gospodarczego wzrostu, które tak podwyższy wpływy, że cała suma zostanie pokryta z dotacji. W tym przypadku jednak nadal rośnie udział dotacji w finansowaniu ochrony zdrowia.
Wariant pośredni, czyli podwyżka składki i rekompensująca to obniżka podatków, co oznacza wzmocnienie systemu składkowego, które jest neutralne dla tych, którzy go opłacają, za to koszty ponosi budżet.
Wreszcie wariant pesymistyczny to konieczność podwyżki składki zdrowotnej, bo dotacja nie wystarczy, a to oznacza dodatkowe obciążenie płatników.
Z wcześniejszych deklaracji urzędników Ministerstwa Zdrowia wynikało, że jedynym ze sposobów byłoby podniesienie składki z obecnych 9 do 10 proc., i można by podwyższać albo o 0,25 pkt proc. przez cztery lata lub dwa razy po 0,5 pkt proc.
Zdaniem Łukasza Kozłowskiego dyskusja na ten temat powinna się zacząć już dziś. On i jego federacja są zwolennikami właśnie takiego stopniowego podwyższania składki. – My proponowaliśmy podwyżki o 0,25 pkt proc. rocznie od 2022 r. do 2027 r. Wówczas doszlibyśmy do docelowego poziomu 10,5 proc. składki. To trudny temat, ale nie można od niego uciekać. Łagodna ścieżka oznaczałaby, że rocznie dla osoby na pensji minimalnej byłoby to 6 zł więcej miesięcznie, a dla tej z przeciętnym wynagrodzeniem nieco ponad dwa razy tyle. To byłoby do akceptacji, jeśli wejdą w życie obniżki obciążeń takie jak w Polskim Ładzie – podkreśla ekonomista.
Kolejnym pomysłem było wprowadzenie ubezpieczenia pielęgnacyjnego – czyli dodatkowego rodzaju składki – przeznaczonej na opiekę na starość, m.in. świadczenie opiekuńczo-lecznicze. Wysokość składki miałaby rosnąć wraz z wiekiem lub stażem zawodowym oraz być uzależniona od wysokości zarobków. O tym pomyśle eksperci wspominają od dawna, wskazując m.in. podobne rozwiązania działające w Niemczech. Resort zdrowia oficjalnie nie potwierdził pomysłów. Jednak eksperci wskazują, że bez tego rodzaju rozwiązań nie ma szans na znalezienie dodatkowych pieniędzy. I dodają, że lepsze celowane podwyższenie składek przekazywanych na zdrowie i idących bezpośrednio do budżetu NFZ, niż podnoszenie podatków i przekazywanie środków via budżet państwa. Wówczas bowiem jest mniejsza gwarancja, że pieniądze zostaną przekazane bezpośrednio na pacjentów i leczenie.
Na razie w projekcie podnoszącym nakłady na zdrowie do 7 proc., który wczoraj skierowano do Sejmu, jest tylko zapis bardziej elastycznego przekazywania dotacji z budżetu państwa do NFZ.
OPINIE

Wciąż jesteśmy w europejskim ogonie

Andrzej Jacyna prezes NFZ w latach 2016–2019
Dobrze, że pieniędzy będzie więcej. Jednak do beczki miodu dodam łyżkę dziegciu: nie skraca to dystansu między nami a innymi państwami, jeżeli chodzi o nakłady na zdrowie. W tej chwili część państw UE wydaje 9 proc. PKB, więc nawet dochodząc do 7 proc. w 2027 r., pozostaniemy w tyle. Następna kwestia jest taka, że nie wystarczy dosypać pieniędzy, należy jeszcze przeprowadzić poważną restrukturyzację systemu. Jak nie zrobi się poważnych zmian, szczególnie w obszarze szpitali, to efekt będzie mizerny. Najpilniejszym obszarem wymagającym zmian jest leczenie szpitalne. Obecnie dostęp do opieki szpitalnej uzależniony jest od tego, jakich specjalistów i ilu lekarzy ma dana placówka, a nie na co chorują pacjenci i jakie są zagrożenia zdrowotne w danym regionie. Rozbudowany na przykład oddział chirurgiczny może być efektem tego, że akurat tacy specjaliści są dostępni. Zamykana – dajmy na to – neurologia to z kolei skutek niedoborów kadrowych. To bardzo chaotyczny sposób zarządzania systemem ochrony zdrowia, który trzeba szybko zmienić. Choćby zamykając część oddziałów, które nie są potrzebne w danym regionie.

Trzeba zacząć monitorować efekty inwestycji

Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, członek Rady NFZ
Głównym pytaniem jest to, czy tych pieniędzy wystarczy? Potrzeby zdrowotne będą rosnąć i może się to dziać w nieskończoność – ze względu na demografię, ale także na rozwój technologii medycznych. Dlatego w momencie, w którym ma być więcej pieniędzy na zdrowie, stajemy przed dużym wyzwaniem – jak mądrze je wydać. Będziemy zobligowani, aby wykazać się dużą umiejętnością gospodarki finansowej i lokowania pieniędzy na to, co będzie realnie potrzebne. I na działania, które faktycznie poprawią kondycję zdrowotną społeczeństwa. Do tej pory sposoby działania były bardzo proste: w ostatnich latach przede wszystkim inwestowaliśmy w infrastrukturę i modernizację placówek zdrowotnych oraz zwiększanie wynagrodzeń kadry medycznej. Czyli dodatkowe transfery były przekazywane na budynki i pensje. Nikt też nie mierzył efektów tych decyzji. Teraz jednak należałoby zainwestować w bardziej skomplikowane narzędzia: brać pod uwagę jakość opieki nad pacjentem, tego, czy poprawia się jego stan zdrowia, a także racjonalizację działalności systemu, przede wszystkim szpitali. To obszar, na który jest przeznaczane około połowy środków całego NFZ.
Dodatkowe środki na leczenie powinny trafiać do funduszu. To by dawało większą gwarancję, że odczują to pacjenci.

Należy działać od razu

Bartosz Arłukowicz, były minister zdrowia w rządzie PO-PSL, członek Platformy Obywatelskiej
Każde zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia cieszy. Warto pamiętać, że to dzięki Polkom i Polakom, ich ciężkiej pracy, nakłady na zdrowie co roku się zwiększają. Tym niemniej podchodzę z dużą rezerwą do zapowiedzi rządu. Wszyscy pamiętają, jak obietnice rozjeżdżały się z rzeczywistością, a najboleśniej przekonali się o tym lekarze rezydenci.
W trakcie walki z COVID-19 rządzący podjęli wiele błędnych decyzji, a także zaniechań, które skutkowały ograniczeniem w dostępie do diagnozowania i leczenia. Prawdziwe skutki pandemii i błędów rządzących będziemy odczuwać w najbliższych miesiącach. Dlatego sprawą kluczową jest, aby czym prędzej nadgonić stracony czas np. w leczeniu osób chorujących na nowotwory. Rak nie poczeka na kolejne obietnice Mateusza Morawieckiego. Działać trzeba natychmiast.