Państwo nie może szukać oszczędności przy refundacji medykamentów, bo doprowadzi to do likwidacji rodzimego przemysłu farmaceutycznego – alarmują krajowi producenci leków. I proponują zmianę w prawie.

Trwają właśnie negocjacje cenowe pomiędzy Ministerstwem Zdrowia a producentami leków co do wysokości refundacji. Tym drugim, przynajmniej tym działającym w Polsce, udało się ustalić wspólny front. Można go określić hasłem: „nie sprzedamy ani grosza taniej”. Krajowi producenci leków wskazują bowiem, że tak jak rozumieją, iż Skarb Państwa nie chce płacić za leki więcej, tak dalsze obniżki cen są niemożliwe. Tym bardziej że w ostatnim roku wszystko podrożało, więc samo utrzymanie biznesu kosztuje więcej.
– Mamy nadzieję, że resort zdrowia nie będzie nas zmuszać do zrównywania cen z azjatycką konkurencją, bo nasze ceny i tak są już najniższe w UE, a produkcja w Polsce jest droższa niż w Azji – podkreśla Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego.
Walka o refundację
To, że producenci leków nie chcą obniżać cen, zaś państwowi urzędnicy wywierają presję na obniżki, nie jest niczym nowym. Tym razem jednak wspólny front przedsiębiorców sprawia wrażenie solidnie zorganizowanego. Eksperci zaś przyznają, że obecnie nie ma już pola na dociskanie producentów leków generycznych, które było w latach ubiegłych.
– Trudno jest z jednej strony zachęcać producentów, żeby zostali w naszym kraju, z drugiej, aby byli lojalni w momencie, gdy jakiegoś leku brakuje, a z trzeciej – aby sprzedawali go najtaniej, jeśli mogą znacznie więcej zarobić poza granicami Polski. Oczywiście można odwoływać się do lojalności, patriotyzmu, przekonywać, że najpierw karmi się kraj matkę. Ale to niewłaściwa ścieżka – uważa Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. Bo – jak twierdzi – presja cenowa spowoduje, że zaczną się poszukiwania w Azji coraz tańszych substancji czynnych. W efekcie państwo zapłaci producentom mniej, ale pacjent może otrzymać gorszy produkt.
Możliwy jest wreszcie wariant, w którym producent samodzielnie rezygnuje z refundacji jego produktu – w efekcie jest on sprzedawany w Polsce pacjentowi znacznie drożej. Co jednak jeszcze istotniejsze, państwo nie może nałożyć na przedsiębiorcę wielu wymogów, jak choćby zobowiązać go do gwarancji minimalnych dostaw.
Punkt widzenia producentów rozumie Juliusz Krzyżanowski, adwokat w kancelarii Baker McKenzie. Jego zdaniem oczekiwanie ciągłego i znaczącego obniżania cen jest o tyle ryzykowne, że w którymś momencie producenci mogą nie zgodzić się na dalszą obniżkę cen i wycofać swoje produkty z Polski.
– Należy pamiętać o tym, że w Europie obowiązuje zasada referencyjności cen. Jeśli Polska będzie krajem, w którym ceny leków będą najniższe, a do tego minister zdrowia będzie dążyć do tego, by ceny te jeszcze obniżać, to producenci mogą dojść do wniosku, że nie ma uzasadnienia biznesowego dla dalszej refundacji poszczególnych produktów w Polsce – przekonuje.
Dla jasności: Ministerstwo Zdrowia od dawna wskazuje, że to najczęściej strachy na lachy. I producenci jedynie grożą opuszczeniem polskiego rynku, a ostatecznie tego nie robią. Dyskusja o braku możliwości obniżania cen zaś pojawia się co roku. I ostatecznie – jak mówi nam jeden z urzędników państwowych blisko związanych z Ministerstwem Zdrowia – okazuje się, że mimo deklaracji, że producenci nie ustąpią ani o krok, jednak ustępują. Z tego z kolei – mówi nasz rozmówca – pacjenci powinni być zadowoleni. Bo producenci zarabiają mniej, ale w Skarbie Państwa zostaje więcej środków, które można wydać na refundację, np. drogiego leku na rzadką chorobę.
Mecenas Krzyżanowski zwraca jednak uwagę, że taktyka żądania obniżek może być szczególnie ryzykowna w stosunku do podmiotów działających na kilku rynkach.
– Niektórzy producenci mogą dojść do wniosku, że polskie ceny tak ciągną w dół, że wolą u nas nie refundować swoich produktów, by nie pokazywać, jak bardzo są w stanie zejść ze swoją ceną i na innych rynkach nie tracić – wyjaśnia prawnik.
Wyznaczenie limitu
Krajowi producenci leków uważają, że jedną z największych bolączek jest sposób ustalania limitu refundacji. Leków sprzedawanych jest bowiem ok. 5 tys. Są one podzielone na niespełna 300 grup. I wysokość maksymalnej dopłaty państwa w danej grupie wyliczana jest na podstawie 15 proc. najtańszych leków. Przykładowo więc mamy w jednej grupie trzy leki. Jeden kosztuje 10 zł, drugi 20 zł, a trzeci 30 zł. Gdy państwo postanowi zrefundować lek w 100 proc., to pacjent pierwszy medykament otrzyma za darmo. Ale za drugi i trzeci już będzie musiał zapłacić – odpowiednio 10 i 20 zł.
Szkopuł w tym, że limit dopłaty wyznacza 15 proc. produktów znajdujących się w danej grupie. Krajowi producenci leków uważają, że w ten sposób dochodzi do sztucznego zaniżania refundacji. Bo jej wysokość określają produkty niekiedy ciężko dostępne, wprowadzone na rynek przez mało znanych producentów, ewentualnie zaoferowane w ramach jednorocznej promocji danego leku. Stąd postulat, by wysokość dopłaty ze strony państwa była określana na podstawie 50 proc. najtańszych leków znajdujących się w danej grupie.
– To bardzo dobry pomysł. Dziś bezpłatny lek często dostanie zaledwie 15 pacjentów na 100. Ludziom zaś trudno wytłumaczyć, jak to możliwe, że muszą zapłacić kilkanaście złotych za produkt, który – jak słyszeli – jest bezpłatny – uważa Marek Tomków.
Kilka dni temu resort zdrowia skierował do konsultacji projekt nowelizacji ustawy refundacyjnej. Nie dotyczy on tej kwestii. Wiadomo jednak, że producenci leków będą chcieli przy okazji wprowadzić ją do debaty.
Jedne z najtańszych w Europie