Wszystkie regiony w Polsce mają podawać preparat w podobnym tempie. Taki jest plan rządu.

Obok placówek medycznych uruchamiane są kolejne punkty tzw. szczepień powszechnych. Współtworzą je samorządy. NFZ ocenia, czy spełniają one określone warunki. I jeśli tak, trafiają do ogólnego wykazu, aby w kwietniu lub w maju zacząć przyjmować pacjentów.
Jednak pojawił się spór na linii samorządy – rząd o ich liczbę. Władze centralne nałożyły odgórnie na Polskę wymóg równomiernego tempa szczepień. Z jednej strony powodem jest dostępność preparatów (różna). Z drugiej – rząd nie chce, by jakieś miasto czy województwo było szybsze niż pozostałe. Przyjęto zatem zasadę, że ma być sprawiedliwie i bez zjawiska szczepionkowej turystyki.
– Podziwiam chęć wprowadzenia sprawiedliwego dostępu do szczepień, ale obawiam się, że z czasem część punktów będzie np. wyłączana z działalności na jakiś czas, tak aby reszta regionów mogła nadgonić. To nie ma sensu z perspektywy epidemicznej – mówi Adam Wieczorek, wiceprezydent Łodzi.
Jego zdaniem należałoby uwzględnić np. dotychczasowe tempo (już teraz mocno zróżnicowane pomiędzy regionami), a także chęć danej populacji do przyjęcia preparatu.
Na jednym z ostatnich spotkań ze stroną rządową samorządowcy z Mazowsza dowiedzieli się, jak ma wyglądać plan ujednolicenia tempa. Przedstawiono symulację, z której wynikało, że wyszczepienie wszystkich powiatów zajęłoby ponad 42 tygodnie. Tyle że to tempo byłoby zróżnicowane – od 15 do 90 tygodni. Warszawa potrzebowałaby niecałych 20. Na drugim biegunie znajduje się powiat szydłowiecki, któremu zajęłoby to aż 90 tygodni.
Włączając nowe punkty samorządowe (te zatwierdzone przez NFZ), proces szczepień przyspieszy. Przykładowo w Warszawie po uruchomieniu dodatkowych 4 punktów czas skróci się do 16 tygodni (przyspieszenie o 3,7 tygodnia), a w powiecie nowodworskim z 40,6 do 18,4 tygodnia. Nie wszędzie spodziewany jest jednak taki efekt (bo np. lokalne władze nie widzą potrzeby tworzenia nowego punktu lub nie mają po prostu takich możliwości), ale łącznie średnia na Mazowszu wskutek tych działań zmieniłaby się z 42,6 do 36,1 tygodni. Zdaniem samorządowców ten wynik mógłby być jeszcze lepszy.
Ale jak dodają, wiele punktów nie dostało zielonego światła na prowadzenie szczepień. Warszawa zgłosiła możliwość stworzenia 13 punktów. Dostała zgodę od NFZ na uruchomienie 4. Co zdaniem stołecznego ratusza obniży tempo. Podobnie jest w Bydgoszczy. – Pierwotnie zgłosiliśmy 9 punktów. Ich potencjał, w połączeniu z dotychczas funkcjonującymi 58, to 35 tys. szczepień tygodniowo. Co oznacza, że w ciągu miesiąca wszyscy mieszkańcy zostaliby zaszczepieni pierwszą dawką – opowiada Marta Stachowiak, rzeczniczka urzędu miasta w Bydgoszczy. Z kolei Łódź zgłosiła 4 punkty. Otrzymała zgodę na 3.
Powodem tej oszczędności w wydawaniu zgód na działalność punktów jest obawa przed zwiększeniem już widocznych dysproporcji. Tyle że bardziej aktywne samorządy twierdzą, że w praktyce są ciągnięte w dół przez słabsze.
W mazowieckim Garwolinie pomimo bardzo wolnego tempa nie zgłoszono żadnego dodatkowego punktu. – Mamy już pięć prowadzonych przez POZ i szpital. Nie wiem, czy uruchomimy kolejne – mówi jeden z pracowników urzędu miasta.
Niezbyt zamożny Szydłowiec, który też ma z tym problem, przekonuje, że jest gotowy uruchomić samorządowy punkt, ale nie jest metropolią i ma swoje ograniczenia. – Mamy miejsce – halę sportową. Jest porozumienie między szkołą a burmistrzem. Problem pojawił się po stronie dyrekcji placówki medycznej, która miałaby sprawować opiekę nad takim punktem – tłumaczy nasz rozmówca. To ona miałaby zajmować się chociażby zamówieniami szczepień. Nie było zainteresowania. Jednym z problemów mógł być brak kadry. W sprawę zaangażował się wojewoda – trwają rozmowy między burmistrzem, wojewodą i starostą. – My jesteśmy gotowi, ale wszyscy muszą się dogadać – mówi pracownik urzędu gminy. I dodaje, że biorą pod uwagę sytuację, w której to gmina będzie rozliczać się bezpośrednio z NFZ – a nie via placówka medyczna. Nie chodzi zatem o brak dobrej woli, czy jak twierdzą przedstawiciele bogatych miast – maruderstwo, tylko ograniczenia, które są od uboższych samorządów niezależne.
Jak tłumaczy Sylwia Wądrzyk z centrali NFZ, w budowaniu mapy szczepionkowej chodziło o zbadanie rzeczywistych potrzeb. Na niej faktycznie wyodrębniono powiaty, gdzie tempo było mniejsze niż w pozostałych. – To właśnie w nich uwzględniono propozycje utworzenia punktów szczepień powszechnych. Pod uwagę brano zaszczepioną do tej pory populację w powiecie, liczbę osób pozostającą do zaczepienia oraz obecną liczbę punktów szczepień i ich potencjał – wskazuje i dodaje, że oddziały Wojewódzkie NFZ sukcesywnie publikują w Biuletynie Informacji Publicznej zweryfikowane przez pracowników funduszu adresy punktów szczepień powszechnych. – Pracownicy wizytują punkty i weryfikują ich gotowość do realizacji szczepień, sprawdzają między innymi, czy PSP spełnia wymogi organizacyjne – mówi Sylwia Wądrzyk.
Inny rozmówca z rządu przekonuje, że intencją było także uniknięcie szczepionkowej turystyki. – Chodzi o wyeliminowanie sytuacji, że np. mieszkańcy Pruszkowa będą masowo zjeżdżać do Warszawy po wkłucie, zamiast mieć możliwość zrobienia tego u siebie – tłumaczy. Dodaje, że chodzi o równe szanse. – Nie może być tak, że bogate miasta przejmą większość dostaw dla regionu i tym samym zmuszą mieszkańców innych powiatów do szukania punktów z dala od ich miejsca zamieszkania – wskazuje.
Jednak wiceprezydent Łodzi Adam Wieczorek zwraca uwagę, że to właśnie metropolie, które są miejscem pracy dla wielu osób spoza miasta, stały się punktem, do którego ludzie często przyjeżdżają się zaszczepić. I ten potencjał należałoby wykorzystać. – Ci ludzie po prostu wychodzą z pracy, przyjmują wkłucie i wracają – mówi Adam Wieczorek. Jak dodaje, jest w stanie nawet zrozumieć tok myślenia rządu, by równomiernie rozdysponować szczepionki, ale to wciąż nie rozwiewa obaw, które towarzyszą pomysłowi.
Samorządowcy przekonują, że to równanie w dół. Rząd, że tak jest sprawiedliwie