Rośnie liczba osób kierowanych do zakładów opiekuńczo-leczniczych w trybie pilnym. To pacjenci po przebytym COVID, którzy nie mogą dłużej zajmować łóżek szpitalnych, ale wciąż wymagają intensywnej opieki i nadzoru lekarskiego. Stanowią już połowę, a niekiedy i trzy czwarte przyjmowanych do takich placówek – mówią DGP ich dyrektorzy. Osoby takie mają powikłania zakrzepowe, odleżyny, zaostrzone choroby współistniejące czy zakażenia (skutek uboczny intensywnej antybiotykoterapii). Wymagają zwiększonej liczby badań.

Nawet trzy czwarte pacjentów trafiających dziś do specjalistycznych placówek finansowanych przez NFZ jak zakłady opiekuńczo-lecznicze (ZOL), zakłady opieki długoterminowej (ZOD) czy zakłady pielęgnacyjno-opiekuńcze (ZPO) to osoby, które przeszły ciężkoobjawowy COVID i były leczone w szpitalach. Wymagają dalszej opieki, leczenia i rehabilitacji. Problem w tym, że zakłady są na granicy wydolności.
Niedoszacowanie świadczeń i przeludnienie w tych placówkach sięga czasów sprzed pandemii. Teraz ‒ w obliczu wysokiej fali zakażeń i hospitalizacji ‒ nabiera nowego znaczenia. – Te zakłady są naturalnym miejscem pobytu dla pacjentów, którzy byli u nas tygodniami i nie nadają się, by dalsze leczenie przechodzić w domu – mówi ordynator warszawskiego szpitala. Identyczne głosy płyną z całego kraju.
Lilia Kimber-Dziwisz, konsultant wojewódzki ds. opieki długoterminowej na Mazowszu oraz kierownik OZ przy radomskim szpitalu specjalistycznym, przyznaje, że zwiększa się systematycznie liczba osób po COVID kierowanych do zakładów w trybie pilnym. To pacjenci, którzy nie mogą czekać w kolejce, wymagają intensywnej opieki i nadzoru lekarskiego. Potrzebują specjalistycznego żywienia, mają powikłania zakrzepowe, odleżyny, zaostrzone choroby współistniejące, zakażenia ‒ jako skutek uboczny intensywnej antybiotykoterapii. – To potężne wyzwanie dla nas, czaso- i kosztochłonne ‒ ocenia. Większość przed COVID była sprawna. Teraz są niesamodzielni i na nowo trzeba ich uczyć prostych czynności, uruchamiać. Prowadzić żmudną pocovidową rehabilitację oddechową. Wymagają zwiększonej liczby badań, np. przy powikłaniach zakrzepowych stałego monitoringu krwi, badań bakteriologicznych przy odleżynach, pomiarów przy cukrzycy.
‒ Rozchwiany poziom cukru jest częsty u pacjentów pocovidowych. Jednego dnia na poziomie 400, drugiego 40. Zmiana zachodzi niekiedy na przestrzeni jednego dnia. Jeden i drugi stan jest zagrożeniem życia. Rodzina, nawet gdyby chciała, nie ma możliwości kontroli w warunkach domowych – podkreśla Grażyna Śmiarowska, dyrektor ZPO w Toruniu.
Także w ZOL w Nowym Dworze Mazowieckim trzy czwarte nowych pacjentów to osoby pocovidowe. – Opieka nad nimi jest bardzo kosztowna – ocenia Wacław Kerpert, dyrektor placówki. Mają kontrakt z NFZ na ok. 80 osób. Przed pandemią tylko 10 proc. miało odleżyny wymagające specjalistycznego leczenia. Dziś ma je jedna czwarta – także odleżyny to częsta przypadłość pocovidowych podopiecznych.
Grażyna Śmiarowska szacuje koszt ich leczenia. W przypadkach najcięższych, czwartego stopnia, to ok. 5 tys. zł miesięcznie. ‒ Mamy więc narastający problem finansowy. Bo nawet jeśli taryfa świadczeń jest nam podnoszona co roku (np. osobodzień pobytu pacjenta w ZOL/ZPO z liczbą punktów 0–40 w skali Barthel w 2019 r. wynosił 95 zł, w 2020 r. 106, a na ten rok ma wynieść niespełna 118 zł), to nadal oznacza to kwotę ok. 3,5 tys. zł na pacjenta miesięcznie – mówi. W efekcie placówka, po raz pierwszy w swojej historii, ma straty przewyższające koszty amortyzacji i zadłuża się w szybkim tempie.
Spytaliśmy NFZ o możliwość poprawy kondycji finansowej zakładów. „Od roku 2018 następuje sukcesywny, coroczny wzrost wyceny świadczeń udzielanych w ZPO/ZOL, wzrost ten przewidziany jest do 2022 r. zgodnie z przepisami zarządzenia prezesa NFZ. (…) Fundusz comiesięcznie przekazuje też dodatkowe środki w wysokości 3 proc. wartości umowy za udzielanie świadczeń w reżimie sanitarnym” – czytamy w odpowiedzi.
Hanna Chwesiuk, dyrektor ZPO w Olsztynie, potwierdza, że dostaje takie wsparcie (w jej przypadku to ok. 4,5 tys. zł), ale to jest kropla w morzu. Weźmy koszt rękawiczek. Przed pandemią płacili ok. 11 zł za 100 sztuk. Teraz – 50 zł. Schodzą w ciągu jednego dnia, czasem szybciej. – Już się zdarzyło, że musiałam wybierać: wynagrodzenie dla siebie czy opłata bieżących rachunków – przyznaje. Tu na 64 łóżka ponad połowę zajmują osoby wypisane ze szpitala po COVID. – Są umęczone przyjmowaniem potężnych dawek leków, ich organizm reaguje silną biegunką, która powoduje odwodnienie. Dziś na same pieluchomajtki wydaję 6–7 tys. zł miesięcznie, niewspółmiernie więcej niż wcześniej. Co dwa tygodnie robię zamówienie na płyny infuzyjne, glukozę, PWE ‒ to 600–700 zł.
We wszystkich placówkach, z którymi rozmawiamy, słyszymy, że niedoszacowanie kosztów opieki nad pacjentami covidowymi to przynajmniej 50 proc. ‒ Żebyśmy udźwignęli ciężar opieki, NFZ powinien zweryfikować w pandemii kwestię wyceny świadczeń gwarantowanych, policzyć koszty związane z tą grupą pacjentów – mówi Lilia Kimber-Dziwisz.
Wacław Kerpert podkreśla, że do ZOL są kolejki, które w następnych tygodniach będą rosły. Można by je dziś rozładować, gdyby NFZ zdecydował się kontraktować nowe miejsca przy jednoczesnym zmniejszeniu wymogów dotyczących zatrudnienia lekarzy. Obecnie na jednego medyka ma przypadać do 35 pacjentów. – Przy potężnych brakach kadrowych to wyśrubowane kryteria, które ledwo udaje nam się spełnić. Można by je zwiększyć do jednego lekarza na 50 pacjentów – ocenia Kerpert. Jego zdaniem mogłoby to być rozwiązanie na czas pandemii, dzięki któremu pacjenci poszpitalni znaleźliby opiekę.
Spytaliśmy resort zdrowia o możliwość urealnienia wyceny i kontraktów. Na odpowiedź czekamy.