Jaka jest dziś kondycja polskiej biotechnologii?
To pytanie warto zadać właśnie dziś, w szczycie pandemii SARS-COV-2, kiedy społeczeństwo z zapartym tchem śledzi wyniki prac biotechnologów w oczekiwaniu na nowe, doskonalsze testy diagnostyczne, leki i szczepionki na COVID-19. Czy i pod jakimi warunkami polscy naukowcy, którzy mają na swoim koncie wiele znaczących osiągnieć, będą mogli na rodzimym gruncie, w komfortowy sposób, wdrażać swoje odkrycia? Jakiego wsparcia potrzebowałyby spółki biotechnologiczne? Jak sprawić, aby z niewielkich start-upów wyrastały polskie jednorożce? Do dyskusji na ten temat zaprosiliśmy ekspertów znających tę branżę – naukowców i biznesmenów. Zaproponowaliśmy pięć zagadnień.
1. Czy Państwa zdaniem kształcenie fachowców w dziedzinie biotechnologii na naszych uczelniach jest właściwe. Kierunków nie brakuje, ale czy programy kształcenia są optymalne? Jeśli nie – to co należy zmienić?
2. Co z finansowaniem badań? Czy proces wybierania projektów i celów, na które wykłada się publiczne środki, jest dobrze zaprojektowany? Jak zbalansować nakłady na badania podstawowe i te, które mogą szybko przełożyć się na wdrożenia?
3. Start-upy biotechnologiczne – czy należałoby zmienić system ich finansowania? Dziś mogą liczyć tylko na „zasianie” kapitałem na początku drogi. Kto i w jaki sposób powinien łożyć na nie na kolejnych etapach?
4. Zdaniem ekspertów w naszym kraju istnieje problem nadmiernej rozbudowy infrastruktury. Inaczej mówiąc, naukowcy to „gadżeciarze” – mają mnóstwo nowoczesnego, bardzo drogiego sprzętu, ale wykorzystują go tylko w nieznacznym stopniu – ok. 30 proc., podczas gdy w lepiej
radzących sobie z odkryciami naukowymi krajach współczynnik ten wynosi ok. 70 proc. Jak to zmienić?
5. Trzy kroki, które doprowadzą do tego, że Polak wreszcie dostanie Nobla w tej dziedzinie.
Rafał Kamiński - dyrektor ds. naukowych w OncoArendi Therapeutics SA
/
Materiały prasowe
Rafał Kamiński - dyrektor ds. naukowych w OncoArendi Therapeutics SA
1. Kształcenie teoretyczne jest zdecydowanie na wysokim poziomie, ale potrzeba więcej współpracy pomiędzy nauką i biznesem, zwłaszcza w zakresie wymiany doświadczeń, doktoratów wdrożeniowych i staży w firmach. Przyniesie to korzyść zarówno dla firm, jak i dla stażystów. Potrzebna byłaby jakaś forma
dofinansowania takich staży ze środków publicznych.
Drugim ważnym aspektem jest kształcenie kadr z szerszym zrozumieniem procesu odkrywania i rozwoju
leków. Bardzo dobrym pomysłem są profilowe studia podyplomowe, gdzie część zajęć prowadzą doświadczeni wykładowcy z szeroko pojętego przemysłu farmaceutycznego. Taki program funkcjonuje już na Uniwersytecie Jagiellońskim.
2. Trzeba finansować jedne i drugie. Badania podstawowe to domena uczelni i instytutów badawczych. Natomiast badania, które mogą przełożyć się na wdrożenia, to głównie obszar firm biotechnologicznych. Projekty wdrożeniowe powinny być również oceniane przez osoby posiadające większą praktyczną znajomość branży, a nie tylko wiedzę naukową. Biotechnologia to przemysł globalny. Konkurujemy z firmami na całym świecie. Cenne byłoby zaangażowanie ekspertów zagranicznych, więc merytoryczne opisy projektów powinny być pisane w języku angielskim. Potrzebna jest też większa elastyczność, jeśli chodzi o horyzont czasowy i wymogi dotyczące wdrożenia – w szczególności w projektach finansowanych ze środków
UE.
3. Zdecydowanie brakuje finansowania na kolejnym etapie, po pierwszej rundzie zalążkowej, którą z reguły obsługują aniołowie
biznesu lub fundusze seedowe. Te środki, szczególnie w biotechnologii i biomedycynie, starczają na bardzo krótko. Fundusze inwestujące na kolejnych etapach zwykle szukają spółek z potwierdzonym modelem biznesowym albo nawet z przychodami. Brakuje w Polsce typowych fundusz early stage VC, które rzeczywiście mają tolerancję na wysokie ryzyko i nie szukają zwrotu z inwestycji po 2–3 latach, tylko inwestują długofalwo – do 5–10 lat. Biotechnologia może zaoferować duże zwroty z inwestycji, ale nie od razu.
Ciągle też bardzo dużą rolę odgrywa finansowanie publiczne, zarówno ze środków UE, jak i krajowych. Są to zwykle dotacje bezzwrotne, co jest praktykowane na całym świecie, szczególnie w takich sektorach jak biotechnologia i medycyna, ale można też rozważyć mechanizmy zwrotne na preferencyjnych warunkach.
4. Zgadzam się, że w Polsce zbyt dużą wagę przywiązujemy do sprzętu i infrastruktury (bo długo jej nie mieliśmy i byliśmy daleko w tyle za Europą Zachodnią i USA), a jeszcze zbyt mało inwestujemy w utalentowanych ludzi, w zespoły badawcze, które są w stanie dokonywać przełomowych odkryć.
Dobrze sprawdzają się tzw. core facilities, czyli specjalistyczna infrastruktura działająca w dużej mierze usługowo, ale z bardzo doświadczonym i kompetentnym zespołem, który nią zarządza i te usługi świadczy. Pozwala to na wykorzystanie zasobów, które mogą być dostępne dla wielu grup badawczych.
Modelem wzorcowym w naszej branży może być choćby European Molecular Biology Laboratory (EMBL) lub Instytut Biotechnologii Flandrii (VIB). Pierwszy jest międzynarodowym instytutem badawczym z główną siedzibą w Heidelbergu, w którym funkcjonuje cały szereg znakomitych core facilities. Drugi również wspiera swoje wyśmienite grupy badawcze usługami core facilities i miał olbrzymi udział w rozkwicie biotechnologii w Belgii. Zarówno w EMBL, jak i w VIB powstało wiele spin-offów, czyli niewielkich firm mających swoje źródła w pomysłach pochodzących ze świata nauki, które przełożyły się na dużą liczbę spektakularnych sukcesów komercyjnych (np. Ablynx, Argenx ip).
W Polsce mamy wszelkie podstawy do tego, aby pójść śladem Belgów i rozwinąć sektor biotechnologiczny aby jeszcze mocniej zaistnieć w Europie.
5. Trzeba inwestować w wybitnych naukowców i najlepsze grupy badawcze, długofalowo i konsekwentnie. Potrzebne byłyby:
• Stabilny, wieloletni program finansowania najlepszych (kilkadziesiąt mln złotych/rok przez 10 lat).
• Ocena przez międzynarodowe grono wybitnych, światowych ekspertów (w tym noblistów).
• Ograniczenie stabilnych „posad” naukowych i możliwość podwójnej afiliacji (uniwersytet/instytut badawczy i biotech)
Odsyłam do modelu VIB, EMBL, MRC czy Howard Hughes w USA. Nie trzeba wyważać otwartych drzwi – warto uczyć się od najlepszych i nie bać się inwestować w ludzi. Mamy wybitnych rodzimych naukowców. Należy skupić się na ich dostrzeganiu i inwestowaniu w nich.
Piotr Zień - dyrektor Centrum Nauk o Życiu i Biotechnologii, p.o. Krajowego Koordynatora ds. Biobankowania Polski Ośrodek Rozwoju Technologii, Sieć Badawcza Łukasiewicz
/
Materiały prasowe
Piotr Zień - dyrektor Centrum Nauk o Życiu i Biotechnologii, p.o. Krajowego Koordynatora ds. Biobankowania Polski Ośrodek Rozwoju Technologii, Sieć Badawcza Łukasiewicz
1. Jeśli mówimy o kształceniu biotechnologów, którzy są w stanie zaprojektować, rozwinąć i przetransferować proces biotechnologiczny do zakładu produkcyjnego, to.... niestety nie ma ani odpowiednich programów dydaktycznych, ani odpowiednio wyposażonych pracowni, np. w bioreaktory czy systemy do chromatografii. Programy są głównie nastawione na biologię molekularną, inżynierię genetyczną, biochemię i inne podstawowe dziedziny. Bardzo mało jest zajęć dających praktyczne umiejętności, niezbędne w przemyśle. Programy takie nie przydadzą nam się w kategorii wychowywania noblistów, jednak są konieczne, jeśli chcemy mieć nowoczesne fabryki biotechnologiczne, które są obsługiwane przez wykwalifikowany i kompetentny personel. Inną kwestią jest to, jak kształcimy. Absolwenci zazwyczaj słabo sobie radzą w samodzielnym rozwiązywaniu problemów, są kłopoty z pracą zespołową. Ale chyba największym mankamentem jest brak odporności na pojawiające się problemy i umiejętności przełamywania ich, często mylone z konformizmem lub lenistwem. W pierwszym przypadku rozwiązanie jest dość proste – trzeba wprowadzić odpowiednie kursy na studiach biotechnologicznych, wyposażyć pracownie w odpowiednie urządzenia i zatrudnić praktyków. Druga kwestia jest dużo bardziej złożona, bo chodzi o kształcenie nie tylko na studiach, lecz także już w szkole podstawowej i jest to temat na oddzielną debatę.
2. Myślę, że w przypadku projektów wdrożeniowych sporym problemem jest pewna naiwność w finansowaniu badań, których cele są niemożliwe do osiągnięcia ze względu na: a) zbyt ambitny cel (np. lek na raka), b) zbyt mało środków i c) personel, który nie jest przygotowany do realizacji bardzo szlachetnych, ale nierzadko zbyt ambitnych projektów. Przy finansowaniu badań podstawowych powinny być premiowane te tematy, które mają ciąg dalszy. Widziałem bardzo wiele projektów, które kończą się wraz z końcem finansowania i nie mają kontynuacji. Jest to marnowanie środków w czystej postaci. Wspólnym problemem w obu przypadkach jest brak nawet półprofesjonalnego zarządzania projektami i często niezrozumiałe biurokratyczne zasady, które wiążą ręce badaczom,
a w najlepszym wypadku znacznie opóźniają prace.
3. To trudne zagadnienie, zwłaszcza w przypadku przedsięwzięć biotechnologicznych, które często są niezwykle kosztochłonne, długie i ryzykowne. Problemy rozwiązywane przez naukowców są niezrozumiałe dla osób zarządzających kapitałem. Naukowcy nie rozumieją biznesu. Dlatego najlepszym odbiorcą takich projektów są przedsiębiorcy branżowi – tylko oni są w stanie zrozumieć problem, dysponują odpowiednia infrastrukturą i mogą wdrożyć prototyp na rynek. Kłopot jest taki, że przemysł biotechnologiczny w Polsce prawie nie istnieje. Może sposobem na to byłoby ściąganie inwestorów lub skłonienie zagranicznych firm na otwarcie centrów badawczo-rozwojowych w Polsce.
4. Żeby urządzenie było eksploatowane, potrzeba nie tylko użytkownika, lecz także odczynników i materiałów zużywalnych. Skomplikowane procedury zakupowe powodują, ze „gadżeciarze” zamiast używać sprzęt i robić eksperymenty, wypełniają formularze, piszą setki e-maili i czekają. Długo... Nawet na prosty, ale niezbędny odczynnik. Uprośćmy zakupy, dajmy paliwo do urządzeń, a powoli, krok po kroku ich użycie się zwiększy. Zastanówmy się, czy biurokratyczna machina czuwająca nad tym, aby każdy grosz był właściwie wydany, nie kosztuje więcej, niż straty wynikające z opóźnień i zaangażowania naukowców w „nienaukę”. A może pozwolić im wydawać środki zgodnie z ich wolą (oczywiście w ramach zdrowego rozsądku), ale za to skrupulatnie rozliczać z wyników i premiować tych, którzy „produkują” wyniki?
5. Talent i skupienie na ważnym celu. Pracowitość i upór. Pomoc innych, a przynajmniej nieprzeszkadzanie, i jeszcze szczęście na dokładkę.
Romuald Zabielski - wiceprezes PAN, profesor zwyczajny w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie
/
Materiały prasowe
Romuald Zabielski - wiceprezes PAN, profesor zwyczajny w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie
1. Mamy w Polsce świetne podstawy. Biotechnologia jest wykładana zarówno na uniwersytetach (w tym także przyrodniczych) oraz na uczelniach technicznych i medycznych, co daje możliwość wielokierunkowego studiowania. I tyle dobrego mógłbym powiedzieć, bo biotechnologia jest kosztochłonnym kierunkiem studiów, a problemem jest powszechność jej nauczania. Jest zbyt wiele kierunków i zbyt wielu studentów studiuje biotechnologię w stosunku do potrzeb nauki i gospodarki. W efekcie biotechnologia na naszych uczelniach jest wykładana masowo (naliczyłem aż 24 kierunki na uniwersytetach, 10 na politechnikach i trzy na uczelniach medycznych)… i niskonakładowo, przez co jest zbyt mało zajęć praktycznych i projektów badawczych. Nieraz widziałem prace licencjackie, inżynierskie czy magisterskie będące opracowaniem teoretycznym z nikłym lub zerowym udziałem pracy laboratoryjnej. Podobny problem dotyka wiele innych kosztochłonnych kierunków studiów i to nie tylko w Polsce. A powinno być odwrotnie – mniejsza grupa starannie wyselekcjonowanych przez system egzaminów wstępnych studentów i wyższe środki na każdego studenta. W efekcie przy takich samych nakładach finansowych mielibyśmy nieliczną grupę, ale za to lepiej wykształconych absolwentów i, co istotne, liczebnością dopasowaną do potrzeb gospodarki i nauki. Biorąc pod uwagę autonomię uczelni wyższych, takie odgórne sterowanie jest niemal niemożliwe. Wiązałoby się też z zamknięciem szeregu kierunków i skoncentrowaniem środków na tych najlepiej kształcących biotechnologów. Lepiej kształtuje się sytuacja na studiach doktoranckich prowadzonych przez najlepsze uczelnie i instytuty naukowe. Rekrutacja odbywa się na zasadzie konkursowej, a proces kształcenia jest zindywidualizowany i nastawiony na rozwiązanie określonego celu badawczego. Wyniki tych prac nierzadko wnoszą istotny wkład w rozwój nauki.
2. Finansowanie badań biotechnologicznych w Polsce, tak jak i innych badań, jest niskie w porównaniu do innych państw UE czy np. Ameryki Północnej, a przecież ceny aparatury, odczynników i materiałów są podobne. Ponadto panuje u nas zwyczaj obdzielania wszystkich mniejszą lub większą subwencją, i nawet po zmianie kategorii jednostki wynikającej z oceny parametrycznej, instytucje nie mogą natychmiastowo tego odczuć w kontekście finansowym. Sprawiedliwe pod względem finansowania badań jest Narodowe Centrum Nauki oraz Fundacja na rzecz Nauki Polskiej, z tym że to są granty o stosunkowo niewielkim budżecie. Zbalansowanie nakładów jest bardzo trudne, ponieważ trudno przewidzieć, który wynik i kiedy może skutkować wdrożeniem.
3. Wskutek wieloletniego niedofinansowania nauki, dzisiaj każdy ambitny badacz chciałby mieć w pełni wyposażone własne laboratorium, aby nie uzależniać się od współpracy z innymi jednostkami. To błąd, który może wynikać z nadmiernej zapobiegliwości lub nienajlepszych doświadczeń ze współpracy. My naukowcy mamy zwykle dość trudne charaktery. Jednakże, nie ma w Polsce rynku wtórnego dla aparatury naukowej.
5. Krok I – selekcja nauczycieli akademickich pod kątem umiejętności rozwijania pasji naukowej wśród studentów i doktorantów. Krok II – koncentracja środków i najlepszych ludzi w niewielkiej liczbie jednostek naukowych – dobrym pomysłem była koncepcja ustanowienia w Polsce kilku uniwersytetów flagowych/badawczych. Krok III – uproszczenie procedur związanych z prowadzeniem badań (uzyskiwanie pozwoleń, procedury zakupów itp.). A tak naprawdę to poza wybitnym osiągnięciem niezbędna jest rozpoznawalność kandydata i cały szereg innych działań, jak chociażby międzynarodowy lobbing na jego rzecz.
Tomasz Ciach - założyciel, członek zarządu NANOGROUP SA. Ekspert z dziedziny nanotechnologii. Profesor Wydziału Inżynierii Chemicznej i Procesowej Politechniki Warszawskiej, kierownik działu biotechnologii i inżynierii bioprocesowej
/
Materiały prasowe
Tomasz Ciach - założyciel, członek zarządu NANOGROUP SA. Ekspert z dziedziny nanotechnologii. Profesor Wydziału Inżynierii Chemicznej i Procesowej Politechniki Warszawskiej, kierownik działu biotechnologii i inżynierii bioprocesowej
1. Programy kształcenia biotechnologów na różnych uczelniach są różne, i dobrze. Pozwala to na wybór i ewolucję tych kierunków. Na wszystkich uczelniach powinno być prowadzone nauczanie przedsiębiorczości oraz podstaw prawa, w tym prawa patentowego.
2. Moim zdaniem Polska ma za mało środków, by finansować jedynie badania podstawowe. Znaczna część, może większość, powinna iść na badania wdrożeniowe. Nie ma w Polsce programu finansowego pozwalającego naukowcowi prowadzić badania stosowane bez udziału funduszy prywatnych, taki program „proof of concept”. NCN finansuje jedynie naukę czystą i niestosowaną – badania podstawowe. NCBiR jedynie duże projekty z udziałem znacznych funduszy prywatnych, których to naukowiec nie posiada… A prywatny przedsiębiorca wymaga najpierw dowodu, że jakiś pomysł działa, zanim zainwestuje… W ocenie projektów badawczych sporą rolę odgrywa też zawiść naukowców, projekty powinny być oceniane albo w systemie „double blind”, albo lepiej w systemie otwartym, gdzie znane są nazwiska recenzentów i autorów projektów.
3. Niestety mieliśmy taką historię, jaką mieliśmy, zabory, wojnę, komunizm, nie ma w Polsce bogatej klasy średniej zdolnej finansować ryzykowne przedsięwzięcia, jakimi też są start-upy bio. Inaczej jest w USA… Rolę tę powinno częściowo przejąć państwo, a częściowo giełda. Potrzebny jest też program „proof of concept”, który pozwala sprawdzić ideę, zanim założy się start-up i rozpocznie poszukiwanie inwestora.
4. Uczelnie posiadają sporo aparatury, ale często nie mają nawet funduszy na konserwację czy naprawy. Niestety nie mogą zarabiać na odpłatnym udostępnianiu urządzeń, grozi to utratą dotacji lub dużymi podatkami. Trzeba zmienić prawo, by uczelnie miały większą samodzielność prawno-finansową. Trzeba też usunąć instytucję kwestora z uczelni, zastąpić dyrektorem finansowym poszukującym funduszy i dać większą swobodę rektorowi, który powinien być bardziej menedżerem mniej naukowcem. Uczelnie z funduszy za odpłatne wykonywanie badań powinny zatrudnić technika, konserwować aparaty i zarabiać – by odnawiać park maszynowy. Potrzebne są też fundusze na zatrudnianie na uczelniach pracowników technicznych, obecnie aparaty obsługują sami naukowcy, więc nie mają czasu na świadczenie usług na zewnątrz.
5. Trzeba podnieść poziom nauczania nauk przyrodniczych w szkołach podstawowych i średnich – jest fatalny… (liczba godzin, laboratoria w każdej szkole, poziom nauczycieli, liczebność klas). Zwiększyć niezależność naukowców, umożliwić im tworzenia dużych zespołów badawczych (obecnie nie ma na to miejsca, i fizycznie, i mentalnie), zmniejszyć ich obciążenie dydaktyką. No i pieniądze… ETH Zurich, topowa techniczna uczelnia w Europie, mająca noblistów i setki start-upów, które na niej powstały, ma roczne dofinansowanie w wysokości ponad 8 mld zł (w przeliczeniu)... Potem wystarczy poczekać. Nobel to nagroda za już okrzepłe i sprawdzone odkrycia naukowe, zwykle w dziedzinie nauk podstawowych…
Michał Walczak - członek zarządu, założyciel i Chief Scientific Officer Captor Therapeutics SA. Z wykształcenia biofizyk z doktoratem z ETH Zurich, pracą magisterską z University of Virginia i doświadczeniem podoktorskim w Friedrich Miescher Institute w Bazylei
/
Materiały prasowe
Michał Walczak - członek zarządu, założyciel i Chief Scientific Officer Captor Therapeutics SA. Z wykształcenia biofizyk z doktoratem z ETH Zurich, pracą magisterską z University of Virginia i doświadczeniem podoktorskim w Friedrich Miescher Institute w Bazylei
1. Jedną z największych wartości polskiego rynku biotechnologicznego jest kadra naukowa. Mamy wielu zdolnych i ambitnych absolwentów, którzy do swojej pracy naukowej podchodzą z pasją, a doświadczenie zdobywają na zagranicznych uczelniach, gdzie realizują doktoraty i staże podoktorskie. To, co jest największym wyzwaniem, to przełożenie potencjału tych ludzi na prace aplikacyjne, szczególnie że praca w przemyśle biofarmaceutycznym znacząco różni się od pracy akademickiej. Dodatkowym wyzwaniem jest wprowadzenie światowych standardów rozwoju leków, które w mojej opinii przyjdą, gdy pozyskamy w Polsce specjalistów z doświadczeniem zbudowanym za granicą. Zespół Captor Therapeutics tworzy ponad 80 osób, z czego prawie połowa posiada stopień naukowy doktora nauk biologicznych i chemicznych. Planujemy zatrudnienie kolejnych specjalistów o precyzyjnie określonych kompetencjach w rozwoju leków m.in. w obszarach toksykologii, chemii procesowej czy rozwoju klinicznego. Pozyskanie tych osób w kraju jest praktycznie niemożliwe. Częściowo wynika to z tego, że polski przemysł farmaceutyczny dopiero się rozwija. Planujemy zatem poszukać odpowiednich kandydatów poprzez naszą szwajcarską spółkę zależną. Aby zwiększyć dostępność profesjonalistów w Polsce, warto wspierać programy wymiany z zagranicznymi uczelniami oraz zastanowić się nad zmianą systemu nauczania. Specjaliści, szczególnie do pracy laboratoryjnej, nie zawsze potrzebują pięciu lat studiów i doktoratu. Konieczne są zaś umiejętności rozwiązywania problemów oraz doświadczenie praktyczne. Tutaj bardzo dobrym przykładem są kilkuletnie szkoły nauk stosowanych, które działają w Niemczech czy w Szwajcarii (tzw. Fachhochschule).
2. Kolejną barierą rozwoju biotechnologii w Polsce jest trudność w pozyskaniu kapitału. Z naszej perspektywy bardzo trudno jest wytłumaczyć zarówno inwestorom prywatnym, jak i instytucjonalnym, jak kosztowne jest opracowanie leków oraz że jest to dziedzina, w której nie ma miejsca na kompromis, jeśli chodzi o jakość. Wysoka jakość nieodłącznie wiąże się z koniecznością ponoszenia wyższych kosztów. Dodatkowo zniechęcająco działa na inwestorów odsetek ponoszonych porażek w tej branży, a także oddalony w czasie zwrot z inwestycji, jednak potencjalna stopa zwrotu może być dużo wyższa niż w innych branżach. Aktualnie brakuje w Polsce wyspecjalizowanych funduszy inwestycyjnych dla spółek na etapie „drug discovery”, a zagraniczne fundusze nie tak chętnie spoglądają w kierunku Polski. Obawiają się one uwarunkowań prawnych obowiązujących w naszym kraju, w tym przepisów z zakresu prawa własności intelektualnej. Przyznają się do niewystarczającej wiedzy w tym zakresie.
5. Wydaje się więc, że praca u podstaw, budowanie ekosystemu pomiędzy przemysłem i uczelniami oraz systematyczny „import” kompetencji z Zachodu to najpewniejsza droga do rozwoju polskiej biotechnologii. Osobiście postawiłbym też na wprowadzenie preferencyjnych, a jednocześnie dostosowanych do specyfiki działalności biotechnologicznej stref ekonomicznych tak, żeby zagraniczny kapitał widział dodatkowe namacalne korzyści. W Captor Therapeutics, dzięki opracowaniu platformy technologii degradacji białek, potrafimy opracowywać kandydatów na leki, których komercjalizacja może nastąpić na wczesnych etapach prac, tj. już w rozwoju przedklinicznym. Zdecydowaliśmy niedawno o przeprowadzeniu publicznej oferty i o wejściu na GPW, co zdywersyfikuje nasze źródła finansowania, uniezależniając nas od grantów i tym samym pozwoli przyspieszyć prace B&R. Należy tutaj zadać pytanie: co dalej z grantami? Patrząc na ostatnią dekadę, rola NCBR w budowaniu biotechnologii jest ogromna, jednak niska elastyczność grantów w pewnym momencie staje się jarzmem. Konstrukcja programów utrudnia zmianę zakresu prac lub wskazań terapeutycznych, a takie zmiany w świecie farmacji to chleb powszedni. Na pewno konieczne jest nawiązanie dialogu pomiędzy NCBR a biznesem tak, żeby dostosować potrzeby firm i spełnić pokładane w nich oczekiwania. Miejmy nadzieję, że uda się podjąć odpowiednie kroki zarówno w obszarach finansowania publicznego, jak i organicznego budowania środowiska tej branży.