Straciliśmy respekt do COVID-19, tzw. odmiana brytyjska koronawirusa, odpowiadająca obecnie za większość zakażeń w Polsce, jest nie tylko bardziej zaraźliwa, ale też bardziej śmiertelna – powiedział we wtorek PAP epidemiolog prof. Jacek Wysocki.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 16 741 przypadków zakażenia koronawirusem, zmarło 396 osób.
"Dzisiejsze dane wskazują, że jesteśmy nadal w trzeciej fali rozwojowej epidemii, należy brać pod uwagę nie dane z poszczególnych dni, ale analizy w dłuższych cyklach i tu widać, że następują znaczące przyrosty zachorowań. Niepokojąca jest również duża liczba zgonów" – powiedział prof. Wysocki, epidemiolog z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Dodał, że publikowane w Wielkiej Brytanii dane wskazują, że wariant brytyjski, odpowiedzialny obecnie za większość zakażeń, jest o 60 proc. bardziej śmiertelny. Na dużą śmiertelność w Polsce wpływa zdaniem profesora Wysockiego także to, że chorzy na COVID-19 jak najdłużej zwlekają z pójściem do szpitala lub zgłaszają się do szpitala w zbyt zaawansowanym stadium choroby.
"Słyszy się o szalonych pomysłach z używaniem w domach koncentratorów tlenu, co nie powinno mieć miejsca" – powiedział. Dodał, że to, co możemy robić sami w domu, to przyjmować leki przeciwgorączkowe i dużo pić, żeby nie doprowadzić do zagęszczania krwi. Profesor rekomenduje również, żeby chory w miarę możliwości nie leżał cały czas w łóżku, żeby się poruszał, aby zwiększyć przepływ krwi żylnej i zapobiegać powstawaniu zatorów.
"Kolejny etap leczenia musi odbywać się w szpitalu. Tam chorym na COVID-19 leki przeciwwirusowe podawane są dożylnie" – powiedział.
Dodał, że leczenie COVID-19 jest skuteczne w pierwszym okresie choroby, zanim dojdzie do uogólnionej reakcji zapalnej i niszczenia narządów.
"Potem rokowanie gwałtownie się pogarsza. Zmniejszają się szanse przeżycia i wyjście z choroby bez powikłań" – powiedział.
Profesor wskazał, że najbardziej miarodajnym wskaźnikiem stanu pacjenta jest saturacja krwi, należy ją mierzyć samodzielnie już w pierwszym okresie choroby.
"Jeżeli wynosi 94 proc. i więcej, możemy pozostać w domu, jeżeli spada, to sygnał, że płuca przestały prawidłowo funkcjonować i należy zgłosić się do szpitala. W szpitalu zostaną wykonane badania tomografii komputerowej płuc, pozwalające dokładnie określić stan pacjenta i podjąć odpowiednie leczenie" – powiedział.
W sytuacji rosnącej liczby zachorowań, zdaniem prof. Wysockiego, wprowadzenie lockdownu może stać się koniecznością.
"Musimy zrobić wszystko, żeby nie nastąpiło takie załamanie systemu służby zdrowia, że dla chorych nie będzie miejsc w szpitalach. Pamiętajmy, że mamy określoną liczbę łóżek szpitalnych, respiratorów, ale przede wszystkim kadry medycznej. Musimy za wszelką cenę przerwać szerzenie się zakażenia, inaczej będziemy obserwować wzrost liczby chorych i większą liczbę zgonów" – powiedział. Dodał, że na efekty lockdownu trzeba czekać ok. 14 dni.