Rząd szykuje w regionach zapasy miejsc dla pacjentów z COVID-19. Dyrektorzy szpitali boją się, że to ograniczy liczbę łóżek dla zwykłych chorych

Polacy podzieleni w ocenie przygotowań do trzeciej fali: 45 proc. ankietowanych uważa, że Polska nie jest dobrze do niej przygotowana, przeciwnego zdania jest 42 proc. Tak wynika z sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM.

Rząd szykuje szpitale na trzecią falę. Wojewodowie dostali polecenie, by systematycznie zwiększać liczbę łóżek covidowych: jesienią było 38 tys. łóżek tymczasowych, teraz jest ich o 10 tys. mniej. – Sytuacja jest zróżnicowana w zależności od województwa, kiepsko jest w województwie lubuskim, w mazowieckim także codziennie zapełnia się wiele miejsc. Musi być ich wystarczająca liczba, dlatego kolejne mają być stopniowo odmrażane – mówi osoba z rządu. Stąd decyzje o kierowaniu lekarzy i pielęgniarek z innych szpitali do tych tymczasowych.

W tym kontekście należy także interpretować decyzję NFZ, by szpitale wstrzymały część planowych zabiegów. – Chodzi o zarządzenie regionalne, musimy stworzyć odpowiedni bufor. Nie chcemy, by doszło do przeciążenia systemu jak w Czechach, bo będziemy mieli dużą liczbę zgonów – mówi nasz rozmówca z rządu.

Choć dynamika nowych przypadków spada, to ich liczba nadal rośnie. Rząd spodziewa się, że apogeum może nastąpić w pierwszej połowie kwietnia i sięgnąć 20 tys. nowych przypadków na dobę.

– Dostaliśmy od wojewody prośbę o „przekazanie” czterech lekarzy i ośmiu pielęgniarek – mówi dyrektor jednego z małopolskich szpitali i dodaje, że była to prośba z rodzaju „nie do odrzucenia”. Wczoraj lecznica wysłała listę nazwisk. W efekcie musi jednak albo ograniczyć planową działalność, albo namówić pozostałą kadrę do pracy w nadgodzinach. Za co zapłaci szpital.
Prośby czy też nakazy (w zależności od interpretacji) otrzymują również placówki onkologiczne. – Dwóch lekarzy i cztery pielęgniarki – wylicza kierownik jednego z takich szpitali. Głównie chodzi o anestezjologów. – Pytamy ludzi o zdanie. Jak będą chcieli zostać oddelegowani, to co mamy zrobić – dodaje. U nich problem jest jeszcze jeden. Szpitale onkologiczne zostały „oszczędzone” – nie przekształcano ich w covidowe. To miało pozwolić na w miarę normalne funkcjonowanie, ale ma efekt uboczny, właśnie kadrowy. Pracownicy nie dostają dodatku covidowego (za pracę z pacjentami z koronawirusem), to rodzi pokusę przejścia do pracy na oddziałach pandemicznych, w których jest wyższe wynagrodzenie.
Nie wszyscy jednak mają możliwości „oddania” swoich lekarzy. Dyrektor jednej z warszawskich lecznic podkreśla, że wszystkie placówki dostały wezwanie do przekazania listy osób, które mogłyby pomóc w pracy w szpitalach tymczasowych. – U nas nie ma ludzi, to jest niemożliwe. To tak, jakby ratunkiem na brak chleba było przekrojenie go na pół – mówi. I dodaje, że brak kadry oznacza zmniejszenie liczby świadczeń. A już teraz obserwuje w szpitalu efekty takich ograniczeń z poprzedniego roku. – Trafiają do nas osoby z zaniedbaną cukrzycą, z ciężkim stanem przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, niewydolnością nerek. Osoby, które się nie diagnozowały, nie były przyjmowane przez specjalistów, ale i odsyłane ze szpitali – wylicza dyrektor.
O skali potrzeb dziś może świadczyć to, co kilka dni temu na łamach DGP mówił dyrektor szpitala tymczasowego. Jak twierdził, potrzebował 15 anestezjologów, 18 lekarzy ogólnych, 126 pielęgniarek i 72 ratowników. W skali kraju wojewodowie mają zwiększać aktywne łóżka dla osób z COVID-19 o niemal 10 tys.
Obecnie zajętych jest 66,5 proc. wszystkich łóżek (18 tys. z ponad 27 tys.) oraz 67,5 proc. respiratorów (1,8 tys. z 2,7 tys.). Widać więc, że niebezpiecznie zbliżamy się do sytuacji, jakiej polski system ochrony zdrowia doświadczył w listopadzie zeszłego roku, w trakcie drugiej fali zakażeń. Wtedy jednak baza łóżek była mniejsza – wynosiła 25,8 tys., podobnie dostępne respiratory – wówczas 2 tys.
Liczba miejsc w szpitalach zmniejsza się z dnia na dzień: w szpitalu w Ełku wczoraj rano były dwa ostatnie miejsca. Po południu już nie było żadnego. W województwie warmińsko-mazurskim jest najgorzej ze względu na największą liczbę chorych.
Rząd ma reagować regionalnie: jesienią w momencie szczytowym było gotowe 38 tys. łóżek, obecnie przygotowane jest 27 tys. Teraz wojewodowie, w zależności od sytuacji, mają stopniowo przywracać coraz więcej łóżek covidowych ze wskazaniem, by robić to głównie w szpitalach tymczasowych, po to by nie blokować miejsc dla chorych na inne przypadłości. – Otrzymali dyspozycję, by mieć wystarczający zapas łóżek na wypadek wezbrania epidemicznej fali – mówi osoba z rządu.
I tak np. wojewoda mazowiecki poprosił dyrektorów szpitali o listy co najmniej pięciu lekarzy i 10 pielęgniarek, których można byłoby oddelegować do tymczasowej placówki w Szpitalu Południowym. Niektórzy przedstawiciele wojewodów odpowiadają ogólnikowo. – Proces ten trwa od marca ubiegłego roku, skierowania wystawiane są według potrzeb na bieżąco – ucina Krzysztof Guzek z Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie.
Z kolei na Pomorzu usłyszeliśmy wczoraj, że nie kierowano w ostatnim czasie próśb lub żądań dotyczących oddelegowania lekarzy i pielęgniarek do pracy z pacjentami z COVID-19.
Przygotowaniu się na większą liczbę miejsc dla pacjentów z koronawirusem ma służyć również zalecenie NFZ, by ograniczyć do niezbędnego minimum lub czasowo zawiesić udzielanie świadczeń wykonywanych planowo. Chodzi m.in. o wykonywanie zabiegów diagnostycznych, leczniczych i operacyjnych, endoprotezoplastyki dużych stawów, dużych zabiegów korekcyjnych kręgosłupa, zabiegów naczyniowych na aorcie brzusznej i piersiowej, pomostowania naczyń wieńcowych. I choć rzecznik resortu zdrowia tłumaczy, że decyzja NFZ ma charakter wyprzedzający – chodzi o zaoszczędzenie łóżek, tak aby były w razie czego miejsca dla chorych na COVID-19, to lekarze niepokoją się o długofalowe skutki takich działań. – Wszystkie zabiegi ratujące zdrowie i życie w przypadkach chorób onkologicznych czy kardiologicznych nadal będą przeprowadzane. Natomiast chodzi o przygotowanie miejsc, by w sytuacji zwiększonej liczby zachorowań można było przyjąć pacjentów. Decyzję podejmują lekarze, biorąc pod uwagę indywidualną sytuację pacjentów i jeśli istnieje zagrożenie życia lub zdrowia, to te zabiegi będą przeprowadzane – mówi Piotr Müller, rzecznik rządu. I choć są wyraźne wskazania, że ograniczenia nie mogą dotyczyć onkologii, jeden z lekarzy pyta, kto wybiera, która choroba jest ważna, a która nie. Zeszłoroczne doświadczenia pokazują, że pacjenci za późno się diagnozują, a być może części zgonów udałoby się uniknąć, gdyby nie ograniczenia w dostępie do leczenia.
Piotr Müller dodaje: – Jak jest osoba, która umiera na COVID-19, należy ją ratować. To dylemat wszystkich krajów w UE, który wynika ze wzrostów liczby zachorowań.
Największa obawa dotyczy jednak tego, czy ewentualne przeciążenie systemu nie będzie skutkowało bardzo dużą liczbą nadmiarowych zgonów, jak było w listopadzie i grudniu. Jak pokazują analizy resortu zdrowia czy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, sporą część stanowili pacjenci nie z COVID-19, którzy umierali z powodu kłopotów z dostępem na czas do ochrony zdrowia. Zgodnie z wyliczeniami przedstawionymi przez Ministerstwo Zdrowia w 2020 r. zmarło ok. 62 tys. osób więcej niż w poprzednich latach. Nadwyżkę tę spowodowały przede wszystkim zgony, które wystąpiły między październikiem a grudniem, w trakcie drugiej fali koronawirusa.
Obecnie zajętych jest ponad 65 proc. wszystkich łóżek covidowych