Oczekiwania wobec WHO są olbrzymie, ale wiedza na temat tej organizacji – niewielka. To przede wszystkim ciało doradcze
Oczekiwania wobec WHO są olbrzymie, ale wiedza na temat tej organizacji – niewielka. To przede wszystkim ciało doradcze
Z Kelley Lee rozmawia Jakub Styczyński
Kelley Lee profesor na kanadyjskim Uniwersytecie Simona Frasera w Burnaby. Specjalizuje się w zagadnieniu wpływu globalizacji na zdrowie publiczne. Pracuje w Kanadyjskim Instytucie Badań nad Zdrowiem przy opracowywaniu strategii przeciwdziałania koronawirusowi. Napisała książkę o próbach reformy WHO, współtworzyła lub współzarządzała niektórymi ośrodkami współpracującymi z WHO
Rozmawiałem z byłym pracownikiem FDA, amerykańskiej Agencji Żywności i Leków, o tym, jak postrzegana jest w jego kraju Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Nie przebierał w słowach.
Od blisko 30 lat badam poczynania WHO. I zawsze decyzje podejmowane przez organizację były tematem dyskusji ekspertów, ale to były debaty merytoryczne. Teraz, po raz pierwszy w historii, duża część specjalistów z całego świata bardzo ostro krytykuje jej poczynania – najwięcej frustracji powoduje jej powolność. Ale WHO zrzesza 194 państwa i żeby cokolwiek się w niej zadziało, to wiele wydziałów, departamentów oraz biur musi zostać wprawionych w ruch.
Ale mamy pandemię. Czy nie powinniśmy porzucić tej ociężałej biurokracji?
To prawda. Oczekiwano, że organizacja nabierze odwagi, np. przymuszając chiński rząd do podjęcia konkretnych działań. Tylko trzeba sobie powiedzieć jedną rzecz: WHO funkcjonuje w taki sposób, na jaki pozwalają jej państwa członkowskie. Ja nigdy nie miałam wątpliwości, że organizacja powinna mieć więcej władzy oraz pieniędzy, bo jej działania są niezwykle ważne. Ale przed pandemią mało kto podzielał moje zdanie. Gdy więc świat zaczął mierzyć się z koronawirusem, zaczęto domagać się od WHO, która przypomina stary, mocno wysłużony samochód, by stała się nagle szybka jak najnowsze lamborghini.
Organizacja zrzesza znakomitych specjalistów. Czy oni nie czują potrzeby przyspieszenia działań?
Pracownicy WHO są tak samo sfrustrowani, jak krytycy organizacji. To najlepsi w swoich dziedzinach eksperci, którzy chcą robić dużo i szybko. Problem w tym, że ich pomysły grzęzną w procedurach.
Prezydent USA Donald Trump twierdził, że WHO jest prochińskie. Bo np. jej dyrektor Tedros Adhanom pogratulował prezydentowi Chin skutecznego pokonania koronawirusa. Ale przez wiele lat mówiło się coś zupełnie innego – że WHO jest proamerykańskie. Czy zatem organizacja stoi po czyjejś stronie?
WHO chce pozostać organem zajmującym się tylko kwestiami merytorycznymi. Ale tak się nie da. Myślę, że Adhanom podchodził do sprawy dyplomatycznie i nie chciał publicznie krytykować Chin. Były bowiem obawy, że w przeciwnym razie Pekin mógłby zerwać współpracę i np. przestać dostarczać próbki wirusa do badań. A to byłby poważny kłopot. Intencje WHO wydawały się więc być słuszne.
WHO nie ma kompetencji, żeby prowadzić śledztwa, czy rządy kłamią. Trump twierdził, że jej przedstawiciele powinni udać się do Pekinu i wyrwać informacje siłą. A co, gdyby eksperci chcieli wejść do Białego Domu i jemu wyrwać tajne dokumenty z rąk?
Pojawiały się zarzuty, że Chiny i tak dostarczały zafałszowane informacje.
Były takie spekulacje. Ale przecież WHO nie ma kompetencji, żeby prowadzić śledztwa, czy rządy kłamią. Trump twierdził, że jej przedstawiciele powinni udać się do Pekinu i wyrwać informacje siłą. A co, gdyby eksperci chcieli wejść do Białego Domu i jemu wyrwać tajne dokumenty z rąk? WHO może jedynie prosić o przekazanie danych, ale nie może nikogo ukarać za brak współpracy. I to poważny kłopot, zważywszy na to, jak pewne informacje mogą być przydatne z punktu widzenia globalnego zdrowia publicznego. Być może organizacja powinna z większą rezerwą podchodzić do dostarczonych przez Pekin informacji. Ale to jeszcze nie znaczy, że jest prochińska, bo i tamtejszy rząd – co zaskakujące – wcale nie dostarcza instytucji zbyt wielu funduszy. Zdecydowanie największy wpływ na działanie WHO mają Stany Zjednoczone, zważywszy na to, jak wiele pieniędzy i specjalistów dostarczają organizacji.
Wielu krytyków WHO pyta, dlaczego nie działa ona tak aktywnie, jak np. ONZ?
Oczekiwania wobec WHO są olbrzymie, ale wiedza na temat tej organizacji – niewielka. To przede wszystkim ciało doradcze. Z punktu widzenia przeciętnego obywatela działa ono raczej mało zauważalnie, adresując efekty swoich prac głównie do specjalistów. Organizacja identyfikuje choroby, opracowuje protokoły postępowania w leczeniu określonych schorzeń, pomaga prowadzić badania nad lekami i szczepionkami oraz przetwarza informacje medyczne ze świata. Dlatego też nie wyśle pracowników do przeprowadzenia szczepień. Ale pomaga w tym, by w ogóle było czym szczepić ludzi. Z punktu widzenia specjalistów, brak koordynacji prowadzonej przez tę instytucję byłby katastrofą. Jeżeli zaś chcemy mieć organizację, która więcej robi, niż tylko koordynuje, to taką stwórzmy.
W jaki sposób WHO pomogła zatem specjalistom w walce z koronawirusem? Oprócz nazwania choroby przez niego powodowanej?
Wskazała sposoby jej diagnozowania. Choć największą wartością są badania Solidarity, sprawdzające różne metody leczenia hospitalizowanych osób z ciężkim przebiegiem choroby. Dzięki nim szybko udaje się wskazywać, które leki działają, a które nie. Globalny dostęp lekarzy do informacji agregowanych przez WHO – mówiąc wprost – ratuje życia. Nie wyobrażam sobie, żeby każdy medyk musiał przeprowadzać eksperymenty na pacjentach. Co ważne, na liście ekspertów WHO znajdziemy zarówno tych z USA, jak i Chin. Obecnie organizacja na podobnych zasadach przeprowadza testy nad kilkaset różnymi szczepionkami na COVID-19. Ponadto organizacja pomaga zbierać fundusze i dystrybuować sprzęt, do którego biedniejsze kraje nie mają dostępu, np. maseczki ochronne czy respiratory. W Polsce pewnie nikt o tym nie słyszał, bo macie to szczęście, że posiadacie zorganizowaną służbę zdrowia.
No właśnie, w czasie pandemii rządy krajów rozwiniętych miały pretensje do WHO, że zajmuje się przede wszystkim pomocą państwom rozwijającym się.
Największą wartością z działalności WHO płynącą dla krajów rozwiniętych jest szerzenie wiedzy i wypracowywanie protokołów postępowania, które w warunkach dobrze funkcjonującej służby zdrowia pozwalają znacząco ograniczać ryzyko dla pacjentów. Ale bardziej bezpośrednią opieką instytucja otacza najbiedniejsze kraje. I tak – WHO to organizacja zrzeszająca blisko dwieście państw. Ale one nie są traktowane na równi. Co więcej, członkowie dokładają się do działalności instytucji w zależności od własnych przychodów. W pewien sposób bogatsze kraje finansują w dużej mierze te uboższe.
W 2018 r. WHO wpisała na listę największych globalnych zagrożeń „chorobę X”, przestrzegając przed możliwością wybuchu pandemii. Czy w związku z tym powstały konkretne strategie i rekomendacje? Czy o tajemniczym patogenie można było co najwyżej podyskutować na konferencjach medycznych?
Wbrew pozorom zrobiono bardzo wiele. Powstały obszerne analizy i strategie radzenia sobie z ewentualną pandemią. Rekomendacje te powinny być wdrożone do krajowych systemów opieki zdrowotnej. Wysokiej jakości praca została wykonana na poziomie WHO, ale co z tym zrobiły państwa członkowskie – to zależało od ich decyzji. Trochę kłopotliwe było to, że plan WHO zakładał, iż pandemia będzie spowodowana przez nowy, bardzo zjadliwy szczep grypy. Ale mimo to znakomita większość podstawowych środków ochronnych zarekomendowanych przez WHO sprawdziłaby się również w obliczu pandemii koronawirusa. Co więcej, w 2005 r. wprowadzone zostały bardzo szczegółowe międzynarodowe przepisy zdrowotne, które miały doprowadzić do tego, aby wszystkie kraje członkowskie posiadały określony standard laboratoriów oraz ustanowiły odpowiedni kanał komunikacji do przesyłania wyników analiz medycznych. Niestety aż 75 proc. państw członkowskich nie zdołało przygotować wymaganej infrastruktury.
Skoro już mowa o komunikacji, to jak pani postrzega sposób przekazywania podczas pandemii informacji przez WHO? Bo każdy pamięta stwierdzenia na temat niskiego ryzyka transmisji wirusa między ludźmi i brak rekomendacji noszenia maseczek w miejscach publicznych.
Ludzie do dziś wypominają organizacji, że wielokrotnie zmieniała zdanie w ważnych kwestiach. Ten brak spójności zdecydowanie rozsierdził wiele osób. Natomiast nie dziwił zanadto specjalistów. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy do czynienia z nowym patogenem i że WHO dzieli się możliwie najlepszą wiedzą, jaką w danej chwili posiada. A mogła operować wyłącznie w oparciu o niepełne dane pozyskane z Chin oraz wiedzę na temat poprzedniego znanego szczepu wirusa SARS. Niewątpliwie organizacja działała też pod dużą presją i oczekiwano od niej konkretnych odpowiedzi. Ale nauka nie polega na tym, że stwierdzamy coś raz i na pewno. Tylko szukamy nowych informacji i na bieżąco sprawdzamy, czy poprzednie tezy się bronią. Niewątpliwie podczas pandemii było też wiele niezależnych analiz, które przedostawały się do ludzi oraz mediów i mogły wprowadzać pewną dezinformację.
Czy WHO może mieć jakąś rolę w procesie edukowania ludzi o konieczności przyjęcia szczepionki przeciwko COVID-19? Bo w Polsce blisko połowa obywateli jest przeciwna zaszczepieniu się.
Jest wiele osób, które nie ufają rządom czy koncernom farmaceutycznym. To niepokojące zjawisko. Nie uważam jednak, żeby akurat WHO mogła zrobić wiele w tym zakresie. Bombardowanie ludzi faktami nie zadziała, bo takowe i tak zostaną obalone przez samozwańczych ekspertów z internetu. Tu potrzeba działań rządów i wykorzystania lokalnych, znanych osób publicznych, które swoim autorytetem mogłyby wpłynąć na decyzje innych.
Czyli zrobić podobnie jak Amerykanie, którzy w 1956 r. zaprosili Elvisa Presleya do programu telewizyjnego, aby na antenie zaszczepił się przeciwko polio? Ponoć efekt był znakomity – duża część młodzieży zmieniła zdanie na temat szczepionki.
Dokładnie o tym mówię.
Tedros Adhanom zapowiadał duże reformy WHO, gdy w 2017 r. zaczynał kierować organizacją. Czy cokolwiek udało mu się usprawnić?
Każdy nowy szef zapowiada reformy. Bo każdy z nich chce odcisnąć piętno na organizacji – to zrozumiałe. Często jest tak, że jedynie przerzuca ludzi z kąta w kąt, łączy i rozdziela różne programy. To nikomu nie służy, a pracownicy dostają wręcz uczulenia, gdy kolejny raz słyszą o reformach. Adhanom przeprowadził pewną reorganizację i na pewno nie obyła się ona bez kontrowersji. Ale myślę, że dziś nikt w WHO o tym nie pamięta, bo instytucja ma inne sprawy na głowie. Warto podkreślić to, że WHO zajmuje się naprawdę szerokim zakresem zdrowia publicznego: od nadciśnienia po wirusa zika. Efektywne reorganizowanie skomplikowanej struktury tej instytucji to zawsze olbrzymie wyzwanie. Czasem słyszy się, że być może WHO powinno ograniczyć się do zajmowania mniejszą liczbą zagadnień. Ale to nie takie proste, bo każda taka dyskusja wyglądałaby mniej więcej jak: „Hej, może odpuśćmy sobie trochę badań nad zdrowiem psychicznym, a skupmy się na eradykacji chorób zakaźnych?”. Tak nie można, bo wszystko jest ważne z punktu widzenia zdrowia publicznego. Jednocześnie organizacja jest coraz bardziej niedofinansowana. Niewykluczone, że WHO będzie musiało zacząć dokonywać trudnych wyborów i skupiać się tylko na określonych zadaniach.
Czy Globalny Fundusz na rzecz Walki z AIDS, Gruźlicą i Malarią oraz Fundacja Billa i Melindy Gatesów dodatkowo osłabiają działanie WHO? Przepływa przez nie tak wiele pieniędzy, że one mogą samodzielnie kształtować kierunek, w jakim zmierzają działania w zakresie globalnego zdrowia publicznego.
Tak, i to jest bardzo niepokojące. WHO działa dzięki składkom członkowskim oraz dobrowolnym wpłatom – które obecnie finansują organizację w 75 proc. I darczyńcy mogą wskazać, na jaki cel mają być przeznaczone ich pieniądze. W związku z tym, że niektóre państwa członkowskie, głównie USA, były niezadowolone ze sposobu, w jaki WHO wydatkowała budżet, postanowiły one kontrolować działania organizacji właśnie poprzez dobrowolne fundusze. Bill Gates postawił sobie za cel eradykację polio oraz malarii. Trwają dyskusje, czy to rzeczywiście jest najbardziej pożądany cel z punktu widzenia globalnego zdrowia publicznego. Poza tym założyciel Microsoftu wspiera te rozwiązania medyczne, np. leki przeciwmalaryczne, które sam finansuje. Ale WHO niewiele z tym może zrobić. Gates jest szczodrym i wyedukowanym człowiekiem. Wierzy, że może zmieniać świat na lepsze. Zresztą już dziś można powiedzieć, że polio zostało w 99 proc. pokonane – to naprawdę niezwykłe osiągnięcie. Na malarię umiera zaś rocznie 409 tys. osób. Powstaje tylko pytanie, czy jeden człowiek rzeczywiście powinien decydować o tym, w jaki sposób kształtowany jest globalny kierunek zdrowia publicznego? WHO miała działać na zasadach demokratycznych i dbać o interesy wszystkich państw członkowskich. Władza, jaką fundatorzy organizacji mają nad kierunkiem jej prac, ma z demokracją coraz mniej wspólnego.
Czy WHO może w jakiś sposób próbować naprawić swój wizerunek w oczach ludzi? I jeśli tak, to w jaki sposób?
Zdecydowanie powinna spróbować, choć to nie będzie łatwe. Dużym testem dla organizacji będzie koordynacja szczepień przeciwko COVID-19 w biedniejszych krajach. Warto przypomnieć, że największym osiągnięciem WHO w historii była koordynacja szczepień prowadząca do eradykacji ospy prawdziwej. Być może dałoby się teraz powtórzyć ten sukces. A za rogiem czeka już kolejny, o którym wspomniałam, czyli eradykacja polio.
Czy WHO nie poszła teraz w odstawkę, skoro duże koncerny farmaceutyczne samodzielnie dogadują się z rządami w zakresie dostarczania szczepionek przeciwko COVID-19?
To nie jest do końca tak. WHO od samego początku wspiera i koordynuje prace nad szczepionkami. Mylne jest też spostrzeżenie, jakoby za lekami stała tylko Big Pharma. Koncerny wchodziły w partnerstwa publiczno-prywatne, aby wspomóc badania nad szczepionkami. Produkt Pfizera został de facto opracowany przez firmę BioNTech i jest współfinansowany przez niemiecki rząd. Z kolei brytyjski rząd dał pieniądze Uniwersytetowi Oksfordzkiemu, a AstraZeneca jest partnerem tego przedsięwzięcia. Nie jest więc tak, że wielkie koncerny wkroczyły na białym koniu, aby uratować ludzkość przed zagładą. Trzeba wiedzieć, że korporacje niechętnie inwestują w szczepionki, bo to się im nie opłaca. Pandemia przychodzi i odchodzi, więc i zarobek nieporównywalny z tym, co można uzyskać, tworząc i sprzedając leki np. na choroby przewlekłe. Sama WHO ma dość dobre kontakty z Big Pharmą, za co zresztą nierzadko bywa krytykowane.
Sporo mówiło się o tym, że kto wymyśli szczepionkę, będzie chciał ją opatentować. Jak sytuacja wygląda obecnie?
Niewesoło. Jest spore zamieszanie wokół Porozumienia w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej (TRIPS Agreement), które stanowi załącznik do porozumienia w sprawie utworzenia Światowej Organizacji Handlu (WTO). Pojawiają się obawy, że rozwiązania będą chronione patentami, więc wysokie opłaty licencyjne sprawią, że dostęp do szczepionek w biedniejszych krajach będzie utrudniony. Ponad 100 krajów zaproponowało, aby WTO uchyliła prawa do własności intelektualnej w tym zakresie. Wiele państw, w tym Kanada, jest jednak przeciwnych.
Skoro wspomnieliśmy o Światowej Organizacji Handlu, to czy WHO mogłaby działać podobnie jak ona? Czyli np. nakładać sankcje na kraje członkowskie, które nie przestrzegają jej postanowień?
Zdecydowanie byłoby korzystnie, gdyby WHO wyhodowała podobne „zęby”, co WTO. Wszyscy będziemy musieli wyciągnąć lekcję z pandemii koronawirusa. Dobitnie nam ona pokazała, że przyszłość globalnej gospodarki jest w dużej mierze uzależniona od zdrowia publicznego. Inwestycje w tę dziedzinę powinny więc być potraktowane priorytetowo. Bo to nie jest ostatnia pandemia. Tym razem mamy do czynienia z relatywnie łagodnym przebiegiem, bo przecież mówimy o śmiertelności na poziomie 1 proc. Ale to wystarczyło, aby lockdowny wyniszczyły nawet najbogatsze gospodarki. A co, jeśli następna pandemia przyniesie 10 proc. ofiar?
Tylko czy zważywszy na nadszarpniętą reputację organizacji, ktokolwiek przystałby na przyznanie WHO nowych uprawnień?
W interesie najbogatszych krajów jest, żeby WHO miała szerokie kompetencje, by móc zapobiec kolejnym kryzysom. Szczęśliwie prezydent elekt Joe Biden zapowiedział, że przywróci finansowanie WHO. Za wzmocnieniem tej organizacji są chociażby Francja i Kanada. Prawdopodobnie przeciwne będą Chiny oraz Rosja. Na pewno po pandemii będzie duża dyskusja na temat kompetencji WHO. Moim zdaniem warto byłoby rozważyć koncepcję działania organizacji na podobieństwo międzynarodowej inspekcji obiektów jądrowych ONZ. Po to, żeby specjaliści WHO mogli np. wejść na rynek w Wuhan i gruntownie go przebadać, zanim chiński rząd zdąży go wysprzątać. Dyskusja nie będzie łatwa. Ale czas po pandemii będzie decydującym momentem, aby podjąć ważne działania w tym zakresie. Po to, żeby znowu nie zaskoczył nas rok „2020 na bis”, być może z dużo poważniejszymi konsekwencjami.
Globalna gospodarka jest uzależniona od zdrowia publicznego. Wprowadzone lockdowny wyniszczyły nawet najbogatsze gospodarki. A co, jeśli następna pandemia będzie dużo bardziej śmiertelna?
Reklama
Reklama