Koncernom farmaceutycznym udało się wkraść w łaski uczelni medycznych. Niewielkim kosztem docierają do swojej grupy docelowej. Uczelnie mają pieniądze, kursant – punkty, firma – promocję. W czym problem?
Rynek obowiązkowych szkoleń dla farmaceutów opanowały koncerny. Skuszone zachętami finansowymi uczelnie zamieniły fachowe kursy w komercję. Oprócz wiedzy na równych prawach funkcjonują na nich reklama i rozrywka w postaci degustacji wina czy hydromasażu. Udział w nich to też szansa na łatwe zdobycie punktów szkoleniowych, których wymaga resort zdrowia.
Prawo do prowadzenia szkoleń mają akredytowane uczelnie medyczne. Część weszła w układ z firmami farmaceutycznymi, które występują w roli sponsorów. Opłacają np. wykładowców, dzięki czemu mogą wpływać na program.
Jeden z pracowników firmy szkoleniowej opisuje, jak to działa: najpierw jest kilka wykładów profesorów, a między nie wstawiane są prezentacje sponsorowane, czyli lokowanie produktu.
Problem stał się na tyle poważny, że sprawą zajęła się Elwira Telejko, krajowy konsultant w dziedzinie farmacji aptecznej. Protestują także sami farmaceuci.
Farmaceuta szkolony biczem wodnym
– Wykładowca mówi o chorobie refluksowej, a po wykładzie następuje prezentacja firmy dotycząca konkretnego leku, który pomaga na to schorzenie – opowiada jeden z organizatorów szkoleń. Jego spółka współpracuje z kilkunastoma producentami farmaceutycznymi. Schemat potwierdzają uczestnicy. – Na kursie dowiedziałam się przede wszystkim tego, jakie wspaniałe właściwości ma
lek firmy, która była sponsorem wykładów – opowiada jedna z farmaceutek. – Mieliśmy dwie godziny wykładu, a potem degustację win. To był stracony czas – ocenia.
Profesor Marek Naruszewicz z Wydziału Farmaceutycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) mówi wprost: – Ponieważ firma sponsoruje szkolenie, ma również
prawo do tego, by się promować. Dzięki współpracy z koncernami farmaceuci mają darmowe kursy. Kiedy były płatne, przychodziło na nie coraz mniej osób.
Doszło do tego, że kiedy WUM sam prowadził szkolenia, licząc, że wydatki na wynagrodzenie dla wykładowców pokryje z opłat od uczestników kursów, w ubiegłym roku musiał dołożyć ok. 30 tys. zł. – Kłopot polega nie tylko na tym, że uczelnia traci finansowo, ale i na tym, że farmaceuci się nie szkolą, a jest to bardzo ważne dla ich zawodu – argumentuje prof. Naruszewicz.
Na Wydziale Farmaceutycznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego odbywają się wykłady współorganizowane przez G-Pharma Consulting. Wśród firm współpracujących są m.in.: Angelini, Egis, Ziaja, Polski Lek. Zdaniem profesora prawo nie jest łamane, bo za wykłady firmowe nie przyznaje się studentom punktów. Teoretycznie mogą oni nawet wyjść z prezentacji.
Zdaniem prof. Naruszewicza jest sposób, by koncerny nie brały udziału w szkoleniach – wystarczy, że ich finansowanie weźmie na siebie Ministerstwo Zdrowia. Obecnie koszt przyznania jednego punktu to ok. 25 zł.
Zdobyte punkty po szkoleniu rozliczają okręgowe izby aptekarskie (OIA). Te też nie stronią od współpracy z firmami. Bywa, że wykładowcy opłacani przez koncern pracują nie tylko na uczelni, lecz także w OIA.
Są jednak i takie, które same ostrzegają przed budzącymi wątpliwości szkoleniami. Zdaniem Aliny Fornal, prezes Okręgowej Rady Aptekarskiej w Warszawie, uczelnie powinny działać bardziej przejrzyście.
Elwira Telejko, krajowy konsultant w dziedzinie farmacji aptecznej, podkreśla, że nie wszystkie uczelnie i izby przestrzegają wytycznych z rozporządzenia ministra zdrowia dotyczącego szkoleń. Chodzi o cztery uczelnie na 10 uprawnionych. – Zdarza się, że tytuł szkolenia jest zgodny z wytycznymi CMKP, ale treść jest dowolnie modyfikowana – tłumaczy Telejko. Jej zdaniem firma farmaceutyczna może sponsorować szkolenia, ale nie ma prawa wpływać na program i przebieg kursu. Przyznaje, że dostaje skargi od samych farmaceutów. – Szkolenia mają być merytoryczne, a z wielu sygnałów wynika, że tak nie jest – potwierdza Justyna Skowyra, przewodnicząca Młodej Farmacji, sekcji studenckiej warszawskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego.
O ile zachętą dla uczelni są pieniądze, dla farmaceutów to możliwość zdobycia wymaganych przez resort punktów. By jeszcze bardziej zmotywować kursantów, firmy oferują im pozamerytoryczne atrakcje: podwodne bicze, kaskady wodne, strumienice, i hydromasaż. Zdarzają się również degustacje win.
I także za te przyjemności dostają punkty, w zawyżonym zresztą wymiarze. W rozporządzeniu ministerialnym zapisano, że jeden punkt twardy przysługuje za uczestnictwo w 45 minutach szkolenia. Tymczasem w jednym z kursów, których organizatorem była Aptekarska Szkoła Zarządzania (współpracująca z jedną z hurtowni notowanych na giełdzie), oferowano 40 punktów twardych za zajęcia trwające dwa dni. To oznaczałoby 40 godzin zajęć non stop.