ikona lupy />
Stąd rosnący z roku na rok budżet NFZ na świadczenia. A im więcej i częściej korzystamy z uroków, jakie oferuje nam zacisze sal szpitalnych, tym coraz więcej niezadowolonych. I nie chodzi tylko o standard udzielanych świadczeń. Problem to błędy medyczne i ciągnące się latami dochodzenie roszczeń na drodze sądowej. Miały to zmienić wojewódzkie komisje do zdarzeń medycznych, które działają od stycznia 2012 r. Ich powołanie miało spowodować dwie rzeczy – mniej spraw w sądach oraz szybszą wypłatę przez szpital (ubezpieczyciela) odszkodowania. Jak na razie żadnego z celów nie udało się osiągnąć. Po pierwsze, komisje zajmują się zdarzeniami, do których doszło po 1 stycznia 2012 r., a więc część pokrzywdzonych pacjentów może szukać sprawiedliwości tylko przed Temidą.
Po drugie, jak na razie zaledwie 6 spraw z kilkuset, jakimi zajmowały się komisje, zakończyło się wypłatą pieniędzy. W przypadku komisji powieliły się wszystkie błędy charakterystyczne dla drogi sądowej – przewlekłość postępowania, długi czas oczekiwania na opinie biegłych, chwytanie się przez pozwany szpital wszelkich kruczków prawnych, żeby jak najbardziej przedłużyć postępowanie. Propozycja rzecznika praw pacjenta, żeby komisje zajmowały się również skargami na leczenie poza szpitalem, czyli np. w poradni specjalistycznej czy prywatnym gabinecie, spowoduje, że prace komisji jeszcze bardziej się wydłużą. Poza tym mogą spodziewać się lawiny wniosków, bo mimo wszystko trudniej jest udowodnić, że doszło do błędu w szpitalu niż np. na fotelu u dentysty. Skoro już teraz nie radzą sobie z liczbą kierowanych do nich spraw, to co się będzie działo, gdy praktycznie każdy niezadowolony pacjent będzie mógł korzystać z ich usług? Obawiam, że zator będzie najłagodniejszym określeniem.