Od przyszłego roku nad wszystkimi będzie wisiał jednak ten sam topór – przekształcenia w spółki. Oczywiście te bez strat mają najmniejsze powody do zmartwienia. W ich przypadku zmiana formy prawnej to kwestia wyboru – mogą się przekształcać, ale nie muszą. Inne takiej swobody nie będą mieć. Co nie znaczy, że nie będą szukać sposobu na ominięcie obowiązku. Pierwszy wyłom już jest widoczny. Uniwersytety medyczne, do których należą szpitale kliniczne, walczą o przesunięcie terminu przekształceń, bo nie stać ich na pokrycie ujemnego wyniku podległych placówek. Ale ten sam problem mają inni – powiaty, gminy czy marszałkowie. Ich szpitale też notują straty. Kliniki mają jednak w rękach potężną kartę przetargową – nie tylko leczą pacjentów z najpoważniejszymi schorzeniami, ale dodatkowo to tam uczą się fachu kolejne pokolenia lekarzy. Nie bez znaczenia jest również silne lobby profesorskie.
Tylko że wyłączania klinik z przekształceń (nawet czasowo) można by uniknąć, gdyby nie opieszałość resortu zdrowia. Przecież o tym, że te mają gigantyczne dugi, ministerstwo wie od lat. Rekordzista ma ponad 200 mln zł zobowiązań. Ich sytuacja mogłaby być inna, gdyby zamiast zapowiedzi ustawy dedykowanej klinikom ta w końcu zaczęła obowiązywać. A tak brak pomysłu resort zdrowia przykryje prowizorką. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.