Pustka i dziura – to określenia, jakimi można opisać obecną sytuację finansową Narodowego Funduszu Zdrowia. Co prawda w kasie nie widać jeszcze dna, ale NFZ płacąc szpitalom, poradniom i przychodniom musi do swojego worka sięgać coraz głębiej. Jeżeli więc w kolejnych miesiącach sytuacja funduszu nie ulegnie poprawie, to niestety będzie zmuszony naruszyć swoje żelazne rezerwy. Tylko, co dalej?
To, że do NFZ wpływa mniej pieniędzy, niż zakładano na początku roku, to sygnał, że nasza gospodarka ma się coraz gorzej. I potwierdzają to dane. Produkt krajowy brutto (PKB) wzrósł w II kw. 2012 roku o 2,4 proc. rok do roku. Takich złych danych nie spodziewali się nawet analitycy. Szacowali, że będzie to 2,9 proc. Co prawda inwestycje wzrosły o 1,9 proc., ale popyt krajowy spadł o 0,2 proc. Do tego dochodzi wciąż rosnąca stopa bezrobocia. W sierpniu wyniosła ona 12,4 proc. i w porównaniu z lipcem wzrosła o 0,1 punktu procentowego. Na koniec roku może osiągnąć poziom 13 proc. Ktoś powie, że to tylko liczby. Tylko że przekłada się to na sytuację NFZ. Budżet funduszu zależy przede wszystkim od wysokości pensji ubezpieczonych i liczby pracujących. Im więcej zarabiamy, tym więcej pieniędzy na koncie NFZ. I odwrotnie, wzrost liczby bezrobotnych oznacza niższe wpływy do funduszu.
Jak zawsze w takiej sytuacji NFZ uspokaja i studzi gorące głowy, a świadczeniodawcy alarmują i domagają się działania. Sposobem na zasypanie dziury może być rozwiązanie przez NFZ funduszu zapasowego. Pytanie tylko, na jak długo załatwi to chociażby problem ewentualnych zatorów płatniczych. O większym dostępie do świadczeń i krótszych kolejkach do specjalistów już nie mówiąc.