Brak kar dla lekarzy za błędy w receptach to niejedyna zmiana, jaką zaproponował resort zdrowia przy okazji nowelizacji ustawy refundacyjnej. Eksperci zwracają uwagę, że niektóre wprowadzane naprędce zmiany zaszkodzą ministerstwu. Jak choćby ta, w efekcie której wiele leków będzie sprzedawanych ze zniżką także tym pacjentom, którym ona nie przysługuje.
Nowela ma być przyjęta w trybie przyspieszonym, bez konsultacji. Ma to pomóc w szybkim złagodzeniu protestu lekarzy. A ci zapowiadają złożenie broni dopiero, kiedy nowe przepisy wejdą w życie.
Resort zdrowia zdecydował się usunąć cały artykuł, który obciążał lekarzy odpowiedzialnością za błędy przy wypisywaniu recept. Poszedł im na rękę również w kwestii wypisywania stawek odpłatności za lek na recepcie. Teraz lekarze będą musieli to robić tylko w przypadku, kiedy medykament ma różne poziomy odpłatności, w zależności od choroby. Dotyczy to około 200 leków.
Przy okazji nowelizacji zdecydowano się zmienić definicję odpowiednika leku. Jak twierdzą eksperci, przyda się to ministerstwu – gdy na rynek wejdą tańsze odpowiedniki, resort będzie mógł obniżyć limit dopłat do nich.
Wprowadzono też zmiany dla aptekarzy – dotyczą one m.in. marż przy imporcie leków z zagranicy oraz możliwości odwołania się od wyników kontroli NFZ do NFZ.
Niemniej jednak w noweli nie zmieniono nawet słowa we fragmentach dotyczących leków, które są refundowane, ale wyłącznie, gdy służą do leczenia wyszczególnionych chorób. „DGP” zwracał na to uwagę już wczoraj. Brak nowelizacji tych zapisów oznacza, że lekarze nie będą mieli obowiązku zaznaczania na recepcie choroby pacjenta. W efekcie każdy otrzyma lek ze zniżką. Bez względu na to, czy np. medykament służy mu do leczenia onkologicznego, czy do leczenia niepłodności.
A co na to lekarze? Są zadowoleni, że resort chce zdjąć z nich groźbę karania za błędy przy wypisywaniu recept, jednak nowelizacja jako całość nie spełnia ich oczekiwań. Nadal protestują przeciw wypisywaniu poziomu odpłatności na receptach, choć dotyczy tylko 200 specyfików. Nie chodzi o problem techniczny. Według nich to nieetyczne. Poziom odpłatności zależy bowiem często od zaawansowania choroby. – Resort zdrowia ignoruje fakt, że szybkie reagowanie na chorobę jest skuteczniejsze. Bo wedle przepisów często to właśnie pacjenci, którzy szybciej zgłosili się do lekarza, mają więcej płacić za leki – mówi Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Dodaje, że protest lekarzy będzie przerwany dopiero wtedy, kiedy konkretne przepisy wejdą w życie. Na razie wiadomo tylko tyle, że nowelizację przyjął już rząd, a dziś zajmie się nią Sejm.

Chorym na raka na razie muszą wystarczyć słowa ministra zdrowia

Bartosz Arłukowicz łagodzi kolejne protesty. Teraz spotkał się z pacjentami onkologicznymi. Uspokajał ich i zapewniał, że jak tylko ugasi pożar z protestem lekarzy, zajmie się problemami chorych na raka. Po wejściu nowej ustawy wielu chorych utraciło dotychczasowe leczenie. Jak informowaliśmy, doszło do tego, że chorzy umówieni na chemioterapię w szpitalu byli odsyłani z kwitkiem. Na czym polega problem? Wiele leków onkologicznych, które w zeszłym roku były dostępne w ramach standardowego leczenia, od stycznia 2012 r. weszło do programów lekowych i terapeutycznych. Sęk w tym, że leki przeszły do programów, zaś same programy... nie weszły w życie. Chodzi m.in. o chorych na raka nerki, jelita grubego, niedrobnokomórkowego raka płuc. Absurd prawny polega na tym, że na te leki nie można składać wniosków o chemioterapię niestandardową, jak to było do tej pory. Lekarze robili tak, gdy chcieli podać pacjentowi lek, który nie był uwzględniony w standardowym katalogu. Teraz nie można, bo jest on w ramach programu terapeutycznego.
Jak na razie szpitale rozwiązują to w różny sposób. Niektórzy wstrzymali leczenie. Inne ośrodki wzięły na siebie ryzyko i finansują leczenie z własnych środków.