Ministerstwo Zdrowia nie ma ostatnio dobrej passy w kontaktach ze środowiskiem lekarskim czy aptekarskim. Ci pierwsi nie zostawili suchej nitki na projekcie rozporządzenia w sprawie nowych druków recept. Drudzy- na projektach wydawanych do kontrowersyjnej ustawy refundacyjnej, która zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2012 r. Do tego oba środowiska zarzucają resortowi celowe działania, które ograniczają ich prawo do przesyłania uwag do projektów.
ikona lupy />
Nie wiem, czy to tylko gra o poszerzenie pola do negocjacji, ale faktem jest, że resort zdrowia, który zmiany na drukach recept zapowiadał już co najmniej dwa lata temu, przedstawił projekt w najmniej odpowiednim terminie. Za niewiele ponad miesiąc w życie wejdą przepisy ustawy refundacyjnej. Na ostatnią chwilę ministerstwo przygotowuje niezbędne projekty. Bez nich ustawa nie zadziała. Dlatego z projektem o nowych receptach resort mógł jeszcze poczekać. Skoro nie wydawał go tak długo, to kilka tygodni zwłoki nie zrobiłoby wielkiej różnicy.
Taki pośpiech jest zastanawiający. I tu pojawia się kolejny zarzut pod adresem resortu. Na przesyłanie swoich uwag do propozycji tym razem do wykazu leków refundowanych stronie społecznej nie pozostawiono w zasadzie żadnego dnia (ustawowo powinno to być 30 dni). Pismo z resortu w tej sprawie do Naczelnej Rady Lekarskiej (NRL) trafiło 22 listopada, podczas gdy termin konsultacji minął dzień wcześniej. Stąd jej oburzenie. To nie pierwszy taki przypadek. Metoda na „przyśpieszone konsultacje” jest stosowana również w przypadku ważnych projektów ustaw.
Przygotowywanie ustaw i rozporządzeń to obowiązek resortu. Ale przy tak ważnym resorcie, jakim jest Ministerstwo Zdrowia, i tak delikatnej materii, jaką się zajmuje, pośpiech i brak gradacji zadań są złym doradcą.