Zaabsorbowani bieżącymi działaniami dotyczącymi pandemii nie możemy zapominać, że po COVID-19 będzie życie. Dla systemu ochrony zdrowia oznaczać to będzie ogromne wyzwanie. Śmiem twierdzić, że jego funkcjonowanie kosztować będzie w przyszłości o wiele więcej niż obecnie, w stanie pandemii.

Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich

Trudno zbilansować skalę tegorocznych dodatkowych wydatków systemu ochrony spowodowanych pandemią. Nikt nie publikuje tego typu wyliczeń, działając z dnia na dzień i nie zważając na skalę finansowania. Bo przecież walka z COVID-19 to priorytet. Ja pokusiłem się jednak o taki szacunkowy bilans.

Rachunek za koronawirusa

Uważam, że walka z epidemią będzie kosztować ok. 7–8 mld zł. Najdroższymi pozycjami na tym rachunku są koszty wykonywania testów do wykrywania wirusa metodą RT-PCR oraz zakupione przez resort zdrowia testy antygenowe (ich stosowanie jest co najmniej kontrowersyjne), na które wydamy prawdopodobnie do końca roku nawet do 3 mld zł. Koszty dodatkowego wynagrodzenia dla personelu medycznego, zakupów środków bezpieczeństwa i ochrony osobistej, dodatkowego wyposażenia dla szpitali, dostosowania do wymogów epidemiologicznych i zmiany struktury organizacyjnej szpitali wyceniam łącznie również na kwotę 3 mld zł.
Rzecz jasna to bilans bardzo przybliżony, ale warto go dokonać z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że te pieniądze muszą mieć jakieś źródło (pozostaje budżet państwa, bo przecież nie składka zdrowotna, której w tym roku wpłynie do NFZ mniej, niż planowano pierwotnie), a po wtóre, dlatego że tegoroczne wyliczenia muszą stanowić podstawę do planowania na rok 2021. Planowania, w którym trzeba będzie uwzględnić w dalszym ciągu walkę z COVID-19 i jej konsekwencjami. Negatywne skutki pandemii będą bowiem długofalowe.

Trzeba się przygotować

Ten rok będzie od strony finansowej bardzo trudny dla systemu ochrony zdrowia, ale kolejny będzie stokroć trudniejszy. Jeżeli poważnie i odpowiedzialnie traktuje się społeczeństwo, to trzeba powiedzieć to otwarcie i wyprzedzająco podjąć działania, które złagodzą skalę kryzysu. Potrzeba zarządzania ryzykiem, opracowania strategii działań, której teraz nie ma – dziś działa się pod presją.
Kryzysu nie tylko zresztą ekonomicznego, ale przede wszystkim zdrowotnego. Jeśli bowiem w wariancie optymistycznym w pierwszej połowie 2021 r. pandemia przygaśnie (oby!), do szpitali trafią pacjenci zaniedbani medycznie, z chorobami przewlekłymi, których od dłuższego czasu nikt nie kontrolował. Powodami są znacznie ograniczona dostępność do systemu i lęk przed zakażeniem. Już teraz do szpitali trafiają w ciężkim stanie ofiary ograniczonego leczenia i prowadzenia terapii przez konsultacje w formie teleporady.
Leczenie takich pacjentów kosztować będzie znacznie więcej, niż gdyby byli zdiagnozowani i zaopiekowano się nimi na wcześniejszym stadium choroby.
Mamy więc dwa pierwsze czynniki, które znacząco wpłyną na większe zapotrzebowanie na środki finansowe w 2021 r. – obciążenie walką z COVID-19 oraz skutki ograniczonej dostępności do systemu ochrony zdrowia.
Są jednak kolejne. Istotny będzie skokowy wzrost wynagrodzeń personelu medycznego (nie trzeba mieć zbytniej wyobraźni, aby ocenić, że po tym, w jaki sposób pracuje obecnie, medycy będą oczekiwać wyższych płac), w ślad za którymi wzrosnąć muszą wyceny procedur medycznych (oby!). Na wycenę tych procedur wpływ powinno mieć także to, że po COVID-19 na stałe wzrosną standardy zabezpieczeń i ochrony osobistej pacjentów oraz personelu podmiotów leczniczych.
Nie od rzeczy będzie także wspomnieć, iż wzrost zapotrzebowania na pieniądze w systemie ochrony zdrowia wynika z dynamicznych zmian demograficznych. Znacząco zwiększa się liczba odbiorców usług medycznych korzystających z najdroższych procedur.

Zaskakujący plan NFZ

W świetle zaprezentowanych argumentów ogromne zdziwienie budzi to, co dzieje się z planem finansowym Narodowego Funduszu Zdrowia na 2021 r.
Jego pierwotna wersja z sierpnia br. przewidywała przychody w wysokości blisko 109 mld zł, czyli o 12 mld zł więcej niż w pierwotnym planie na 2020 r. Nakłady na świadczenia zdrowotne miałyby wzrosnąć znacząco, aż o 1/8 rok do roku. To stwarzało szansę na zbilansowanie przychodów i kosztów niełatwego 2021 r. oraz na uniknięcie ograniczania dostępności świadczeń zdrowotnych. Niestety to już przeszłość, bo 30 września pojawiała się nowa wersja planu finansowego, w którym przychody maleją o 7,3 mld zł, a nakłady na świadczenia zdrowotne o 4,2 mld zł. Planuje się, że wynik finansowy NFZ na 2021 r. będzie ujemny i wyniesie minus 1,5 mld zł.
Największe zdziwienie wywołuje cięcie środków na świadczenia opieki zdrowotnej przeznaczanych dla poszczególnych oddziałów wojewódzkich NFZ. Zastosowano mechanizm „ciężkiej siekiery, rozmiar 39,5 proc.”. O tyle bowiem obcięto środki dla poszczególnych województw – bez względu na to, jaki mają potencjał i strukturę świadczeń oraz regionalną specyfikę. Łącznie o 29 mld zł.
Przyczyną tych korekt jest zapewne znaczne zmniejszenie planowanej dla NFZ w 2021 r. dotacji z budżetu państwa. Czy to już dowód na wycofywanie się z realizacji tzw. ustawy 6 proc. (zakładającej przeznaczenie 6 proc. PKB na system ochrony zdrowia – przyp. red.)? Zapewne jeszcze nie, ale to bardzo mocny sygnał, że może być zagrożony skokowy wzrost nakładów na system ochrony zdrowia do 2024 r.
Trudno znaleźć racjonalne wyjaśnienie decyzji o zmniejszeniu nakładów na leczenie w 2021 r. Jako niepoprawny optymista wierzę, że to tylko dowód na tymczasowość wrześniowej wersji planu NFZ. Mam nadzieję na refleksję ze strony Ministerstwa Zdrowia oraz Ministerstwa Finansów, Funduszy i Polityki Regionalnej, które to resorty zatwierdziły plan funduszu. Refleksję, która doprowadzi do zwiększenia środków na system ochrony zdrowia, by nie rozpadł się na dobre. Pandemia bowiem jaskrawo uwidoczniła bolączki, z którymi system ten zmagał się nie od dzisiaj.