Nastolatki, które sprawiają problemy wychowawcze, często ostatecznie lądują na zamkniętych oddziałach psychiatrycznych. Mimo że większość z nich nie powinna się tam znaleźć
DGP
W raporcie, który jest efektem ponad dwóch lat zbierania danych, stawia pani mocną tezę: przymusowe umieszczenie dzieci na oddziałach psychiatrycznych jest nadużywane. Skąd taki wniosek?
Analizowaliśmy akta nieletnich pacjentów, dokumentację medyczną, nagrania z monitoringu, wizytowaliśmy te miejsca, rozmawialiśmy na osobności z nieletnimi pacjentami. Od lekarzy usłyszałam, że połowa z tych dzieci nie powinna się znaleźć na sądowych oddziałach psychiatrycznych. W przypadku kolejnych 30 proc. zamiast nieletnich powinni tam być ich rodzice. Pozostały niewielki procent to ci, którzy rzeczywiście wymagają hospitalizacji. Nieletni mający zaburzenia związane z niekorzystnym środowiskiem wychowawczym, nie powinni trafiać do zamkniętych szpitalnych oddziałów. A mimo to dla wielu z nich to ostatnia instytucja, do której trafiają po długich miesiącach czy latach wędrówek między placówkami.
Dziennik Gazeta Prawna
A jak się zaczyna ta wędrówka?
W raporcie skupiliśmy się na dzieciach, które przeszły przez wiele instytucji opiekuńczych i wychowawczych. Za którymi nie stoi dorosły opiekun, przedkładający ich dobro ponad wszelkie inne. Te dzieci dźwigają trudne doświadczenia. Z opinii psychologów, pedagogów, lekarzy sądowych wyłaniają się zadziwiająco podobne historie: w rodzinnym domu działo się źle. Alkohol, przemoc, wykorzystanie seksualne, zaniedbanie fizyczne i medyczne. W efekcie zazwyczaj odbierano ojcu i matce władzę rodzicielską, a młodzi ludzie trafiali najpierw do rodziny zastępczej, domu dziecka czy innej placówki opiekuńczej. Dostawali tam dach nad głową, jedzenie. Ale nie zawsze pracowano z tymi dziećmi nad traumą, którą przeszły. Tymczasem ta trauma rośnie wraz z nimi, nie ulega przedawnieniu. Dziecko bez pomocy samo nie stanie na nogi. Cierpienie, które nie jest leczone psychoterapeutycznie, powoduje napięcia. Jego objawami są m.in. wagary, alkohol, narkotyki, wchodzenie w konflikt z prawem. Zaczynają się kradzieże, agresja wobec innych i siebie. Samookaleczenia są częstym zjawiskiem wśród tych młodych ludzi, bo – jak mi opowiadali – przynoszą im ulgę.
Jak często tak się dzieje?
Zdecydowanie za często. Z analizowanych przez nas akt wyłania się schemat: pracownicy domów dziecka przestają sobie radzić z takim człowiekiem, obawiają się, że będzie miał zły wpływ na innych podopiecznych. Wnioskują więc do sądu o umieszczenie nieletniego w młodzieżowym ośrodku wychowawczym (MOW), argumentując, że wykazuje przejawy demoralizacji lub dopuścił się czynu karalnego. Takich placówek – podlegają one MEN – jest w Polsce 95, przebywa tam ok. 4,5 tys. nieletnich. Na ich terenie działają szkoły, jest szeroki wybór kół zainteresowań. Jest pedagog i obowiązkowa socjoterapia, wspólnotowe przeżywanie np. świąt państwowych i religijnych. Ale to nie jest terapia nad emocjami i traumą. Do tego dochodzą kłopoty adaptacyjne. Wypracowanie sobie pozycji w ośrodku jest dla tych dzieci ważne. W rozmowach z nimi często słyszałam o walce i rywalizacji, które z kolei mogą prowadzić do ukształtowania się w placówce tzw. drugiego życia.
Pracownicy MOW nie zauważają potrzeby konsultowania dzieci z psychiatrami?
Zauważają, ale mają ograniczone możliwości. Zawożą wychowanka raz w miesiącu na konsultację, podczas której lekarz zbiera wywiad i zazwyczaj przepisuje leki nasenne, uspakajające czy psychotropowe. W Polsce brakuje MOW-ów sprofilowanych, przeznaczonych np. dla nieletnich z zaburzeniami psychicznymi, uzależnionych od alkoholu lub środków psychoaktywnych. Personel MOW bywa nieprzygotowany do pracy z taką młodzieżą. I zamiast ukierunkować nieletniego na oddziaływania ściśle terapeutyczne w jego indywidualnym planie, przeważają zajęcia terapii zajęciowej. Warto dodać, że w MOW-ach przebywają na jednej przestrzeni osoby z różnymi problemami – i te z przejawami demoralizacji, i te, które popełniły czyn karalny. W każdym ośrodku są też nieletni umieszczeni w trybie tymczasowym, czyli gdy postępowanie wciąż trwa. Te osoby nie są od siebie izolowane. Jest więc np. 10-latek skierowany tam przez sąd w związku z demoralizacją, 16-latek – za kradzieże i rozboje, oraz nieletni, którego sprawa jest w toku i nie wiadomo, jaką ostatecznie decyzję wyda sąd. To tak, jakby obok siebie przebywali więzień skazany wyrokiem i osoba tymczasowo aresztowana. Rzecz nie do pomyślenia w jednostkach penitencjarnych!
Wspomniała pani, że te dzieci dostają leki…
I w wielu przypadkach nie powinny. Rozmawiając z nieletnimi, słyszeliśmy, że nie czują się po tabletkach dobrze, usypiają na lekcjach, nie potrafią się skupić, wysłowić. Nie mamy w Polsce – na świecie zresztą także – nowoczesnych leków psychotropowych dla młodzieży. Wypisuje się te dla dorosłych. Na oddziałach psychiatrycznych widzieliśmy dzieci mocno wycofane, ospałe, leżące przez większość dnia w łóżkach. Mimo że w diagnozach lekarskich nie ma zazwyczaj stwierdzonej choroby psychicznej, tylko zaburzenie zachowania i emocji. To szerokie pojęcie, które otwiera kolejną furtkę: z młodzieżowego ośrodka wychowawczego są często kierowane na szpitalny oddział psychiatryczny.
Zanim to się jednak stanie, dziecko jest przenoszone pomiędzy MOW-ami. Jak do tego dochodzi?
Często stosowaną praktyką jest przekazywanie podopiecznego sprawiającego problemy wychowawcze do innego MOW-u na podstawie porozumienia między dyrektorami ośrodków. Gdy zapytałam jednego z nich, dlaczego tak się dzieje, usłyszałam: „bo może w końcu tam się zaadaptuje”. Ale mam wrażenie, że łatwiej jest po prostu odsunąć problem, niż dogłębnie się nim zająć. Przykładowo pewna 15-latka, która powinna pozostawać pod stałą opieką psychiatryczną, w ciągu dwóch lat była przenoszona pomiędzy pięcioma MOW-ami. Wcześniej mieszkała w domu dziecka. W trakcie pobytów w różnych placówkach była wielokrotnie hospitalizowana psychiatrycznie z powodu prób samobójczych, samookaleczania się i agresji wobec innych wychowanek. Pamiętam, że miała pocięte ręce. Przyznała, że czasem jej „odwala”. Tłumaczyła, że ma dość takiego życia, nie chce krzywdy innych, tylko uwagi.
Może zmiana otoczenia nie jest zła?
Czasem to jedyne wyjście. Ale niepokojący jest brak transparentności takich praktyk. Rotacja odbywa się bez kontroli sądu, który jest obecny tylko przy wydaniu pierwszej decyzji o skierowaniu do MOW. Z naszych obserwacji wynika, że dyrektorzy porozumiewają się między sobą i gdy już ustalą, że zamiana placówki jest możliwa, zgłaszają sprawę do Ośrodka Rozwoju Edukacji przy MEN, gdzie jest System Kierowania Nieletnich do MOW i MOS. O przenosinach decydują pracownicy, nie ma analizy przypadku pod kątem medycznym, w tym zdrowia psychicznego.
Nie wierzy pani w kompetencje pracowników? To nierzadko ludzie z wieloletnim doświadczeniem.
Jak najbardziej wierzę, wielu z nich jest bardzo zaangażowanych w swoją pracę i przejmuje się losem wychowanków. Problemem jest brak wystarczającej ochrony prawnej nieletnich, którzy przebywają w takich miejscach. W efekcie może dochodzić do nadużyć ze strony pracowników mniej kompetentnych i doświadczonych. Podam taki przykład: kiedy 12 lat temu przeprowadzaliśmy jedną z pierwszych wizytacji w ramach Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur w największym w Polsce areszcie śledczym, jasne było, że każdemu osadzonemu przysługuje prawo do codziennego spaceru na świeżym powietrzu (na spacerniaku). Jest ono zapisane w kodeksie karnym wykonawczym, a funkcjonariusze Służby Więziennej codziennie je realizują. Kilka miesięcy później byliśmy w zakładzie poprawczym, gdzie usłyszałam, że nieletni mogą wychodzić na świeże powietrze raz w tygodniu albo gdy personel uzna, iż jest ładna pogoda. Zdarzały się sytuacje, w których dyrektor poprawczaka zakazywał wszystkim wychodzenia na np. trzy tygodnie, bo jeden z podopiecznych próbował uciec. Zastosował więc karę zbiorową – praktyka nie do pomyślenia w zakładach karnych. Okazało się, że żaden przepis ustawy ani rozporządzenia nie gwarantuje nieletnim prawa do codziennego spaceru na świeżym powietrzu, więc pracownicy zakładów poprawczych i MOW nie mieli obowiązku ich organizowania.
Próbowaliście na to zwrócić uwagę resortu sprawiedliwości?
Natychmiast po powrocie z wizytacji wystosowaliśmy pierwsze pismo do ministra, myśląc, że jest to zwykłe przeoczenie ustawodawcy i zapewne w najbliższym czasie uda się je naprawić. Niestety, stało się to dopiero po ośmiu latach.
Na jakiej podstawie sądy decydują o umieszczeniu nastolatka na oddziale psychiatrycznym?
Posiłkują się opinią biegłych. Nie mają obowiązku zasięgania opinii komisji psychiatrycznej, tak jak w przypadku dorosłych. Orzekają więc głównie na bazie własnej wiedzy. Niestety, często niewielkiej. Zdarzały się nawet skierowania do szpitala, który nie miał oddziału psychiatrycznego dla nieletnich.
A ile jest takich miejsc szpitalnych dla nieletnich?
Corocznie NFZ kontraktuje ok. 1,5 tys. łóżek na oddziałach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży, najwięcej na oddziałach ogólnopsychiatrycznych – ok. 1,3 tys. Jest też pięć oddziałów o wzmocnionym zabezpieczeniu mający ok. 230 łóżek i ośrodek o maksymalnym zabezpieczeniu – Krajowy Ośrodek Psychiatrii Sądowej Nieletnich w Garwolinie – to 40 łóżek. Ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich nie wymienia ani nie określa stopnia zabezpieczenia szpitali, w których ma być wykonywany środek leczniczy dla nieletnich, tak jak w przypadku psychiatrii sądowej dorosłych. Co kończy się tym, że nastolatek najczęściej rozpoczyna swoją internację od wzmocnionego lub maksymalnego zabezpieczenia.
Jest pani również autorką raportu, który powstał po wizytacji ośrodka o maksymalnym zabezpieczeniu. Nie ma pani o nim dobrego zdania?
W ośrodku tym panuje duży reżim. Stałą praktyką jest przeprowadzanie rewizji osobistych, przeszukań pomieszczeń i rzeczy osobistych nieletnich. Także kontroli pobieżnych, np. wykrywaczem metali. Kontrole osobiste przy przyjęciu na oddział polegają na jednorazowym rozebraniu się do naga w obecności pracownika tej samej płci i zrobieniu przysiadu. Dla porównania dorośli najpierw zdejmują ubranie z górnej części ciała, po sprawdzeniu zakładają je z powrotem, a dopiero potem zdejmują garderobę z dolnych partii ciała. Nieletni pacjent nie może też wnieść zażalenia na zasadność i sposób przeprowadzenia tych czynności. Nie istnieją również przepisy regulujące zasady odwiedzin lub ich ograniczenia. Dyrektorzy oddziałów sądowych – podobnie jak w przypadku przeszukań i kontroli osobistych – określają ich zasady w regulaminach oddziałów lub wewnętrznych procedurach. Co stwarza pole do nadużyć. Dyrektor szpitala sam decyduje, z kim może się spotkać pacjent i w jakich okolicznościach – zazwyczaj w obecności pracownika oddziału. Jeden z pacjentów opowiedział nam, że przez jakiś czas mógł się widywać tylko z rodzicami, a z babcią i rodzeństwem już nie. Wszystko w oparciu o arbitralne decyzje.
Tylko czy one zawsze muszą być złe? Dyrektor placówki nie ma prawa ustalać zasad jej działania?
Oczywiście, że ma. Przykładowo na oddziałach sądowych, oprócz regulaminów, funkcjonują systemy motywacyjne, zwane też systemami wzmocnień i konsekwencji. Określają one kary i nagrody dla podopiecznych. Systemy te pozwalają nieletnim na uzyskanie dodatkowych przywilejów w zamian za stosowne zachowywanie się lub poniesienie konsekwencji za niewłaściwe zachowanie. Każdego dnia od rana do wieczora trwa więc ocenianie. Jak pacjent grzecznie przyjmie lek – 20 pkt. Jak spokojnie stoi w kolejce do kąpieli – 10 pkt. Za kulturalne spożycie posiłku – 4 pkt itd. Codziennie punkty są sumowane i w zależności od tego, ile dana osoba „zarobiła”, może odebrać nagrody. A są nimi np.: słuchanie muzyki, oglądanie telewizji, granie w karty, gry planszowe lub ping-ponga, korzystanie z laptopa w danym dniu, a także herbatka z personelem dla pacjenta, który w danym tygodniu uzbierał największą liczbę punktów. Nagrodą jest normalność. Bardzo mnie zastanawia, jak taka osoba funkcjonuje po wyjściu na wolność, po kilku latach ciągłego oceniania.
A co jest karą?
Na przykład posiłek przy osobnym stole, wykluczenie z gier sportowych podczas spaceru, imprez oddziałowych, zakaz udziału w wybranych zajęciach na 15 minut (pacjent stoi na korytarzu), słuchania radia i oglądania TV w czasie wolnym czy zabranie odzieży prywatnej. Na jednym z oddziałów obowiązywała też kara odosobnienia w pokoju – nieletni może mieć przy sobie jedną książkę lub gazetę i nie może rozmawiać z innymi dziećmi. Trudno się spodziewać, by w takich warunkach stan psychiczny kogokolwiek się poprawiał.
Tego rodzaju kary to częsta praktyka?
Dyrektorzy placówek sami decydują, jakiego rodzaju kary i za jakie zachowania będą obowiązywały. Analizując akta, trafiłam np. na zakaz dwutygodniowego wyjścia na dwór za samookaleczanie się. Jeden z oddziałów psychiatrycznych prowadził skrupulatny rejestr, który z pacjentów danego dnia nie wychodzi na spacer. Nie bada się dogłębnie podłoża autoagresji.
Na pewno spytała pani pracowników, dlaczego zdecydowali się na taki środek.
Tak. Tłumaczyli, że to są często cięcia nie na tle emocjonalnym, lecz służące wymuszeniu na pracownikach placówki konkretnych działań. Ale nie zawsze tak było. Czytałam akta dziewczynki, która pocięła się tuż po rozmowie telefonicznej z mamą, która powiedziała, że nie przyjedzie do niej na święta. Nastolatka po raz kolejny poczuła się nieważna. Za samookaleczenie została ukarana zakazem wychodzenia na dwór. Zachowania autodestrukcyjne są też przyczyną stosowania na oddziałach psychiatrycznych przymusu bezpośredniego – najczęściej w postaci siły fizycznej, kaftana bezpieczeństwa, unieruchomienia pasami (z przywiązaniem do łóżka), przymusowego podania leku. Jak ustaliła nasza delegacja, w Krajowym Ośrodku Psychiatrii Sądowej Nieletnich w Garwolinie takie praktyki są częste. Były miesiące, w których przymus stosowano 50 razy, 80 razy, a nawet ponad 100 razy. W dokumentacji pacjentów jako powód najczęściej wskazywano spowodowanie zagrożenia dla siebie lub innych.
Pamięta pani szczególny przypadek?
Oglądałam zapis monitoringu z czterokończynowego zapięcia pasami chłopca na 32 godziny z 10-minutową przerwą po 22. godzinie. Początkowo w pozycji rozgwiazdy, czyli każda kończyna przywiązana jest do rogu łóżka, potem przewiązano mu ręce wzdłuż tułowia. Na nagraniu widać, że najpierw nieletni chodzi po pokoju, wali pięściami w drzwi, przywołuje pracownika. W końcu weszli tam pracownicy i przywiązali go do łóżka, a po kilku minutach zrobili zastrzyk w pośladek. Pacjentowi został założony pampers, który średnio co trzy godziny zmieniano pod okiem kamery i przy otwartych drzwiach. Podczas kolacji chłopakowi poluzowano ręce: strażnik siedział na sąsiednim łóżku, jak smycz trzymając pasek, do którego przywiązana była ręka pacjenta z przywiązanymi nogami. Dopiero po 10 godzinach zwolniono mu nogi. Na monitoringu widać, jak w podkoszulku i pampersie strażnicy wyprowadzili go na korytarz, gdzie stali inni pacjenci. Od wielu lat analizujemy nagrania ze stosowania środków przymusu bezpośredniego w miejscach detencji, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Nie spotkałam się z tym, aby dorośli w szpitalach psychiatrycznych czy osadzeni w zakładach karnych byli w ten sposób traktowani. Ostatnio zapytałam dyrektora więzienia, w którym przebywa około tysiąc osadzonych – w tym osoby z zaburzeniami psychicznymi, uzależnieni, recydywiści – ile razy w ciągu ostatnich trzech miesięcy stosowano środki przymusu bezpośredniego wobec osadzonych. Ani razu.
Może nie ma innego wyjścia?
Pyta pani, czy ich agresja tłumaczy stosowanie aż tak opresyjnych działań? Zdaję sobie sprawę, że jest to młodzież wymagająca. Ale poniżającego traktowania drugiego człowieka, a w szczególności dziecka, nie usprawiedliwia to, że jest agresywny, personel mało zarabia, nie ma pieniędzy, narzędzi do pracy itd. My tylko dążymy do tego, aby nieletni w placówkach izolacyjnych mieli przynajmniej takie same prawa jak dorośli. Choć powinni mieć większe. Mówimy o podstawach: prawo do codziennego spaceru, poszanowanie godności w trakcie kontroli osobistych, stosowanie przymusu bezpośredniego jako ostateczność, a nie codzienna praktyka, zagwarantowanie prywatności w kontaktach z bliskimi, wyeliminowanie poniżających kar, wreszcie – zapewnienie dostosowanej do potrzeb opieki lekarskiej i terapeutycznej. Nie mówimy o organizowaniu im wycieczek do Madrytu, serwowaniu owoców morza na obiad czy o tabletach. W naszym raporcie wskazujemy m.in. na konieczność pilnej i kompleksowej reformy opieki psychiatrycznej przy współpracy z ministrami zdrowia, sprawiedliwości i edukacji narodowej, stworzeniu sprofilowanych placówek, uregulowaniu w przepisach kwestii mocno ingerujących w sferę osobistą nieletnich. Badamy też sprawy młodych pacjentów szpitali, którzy są obligatoryjnie transportowani w kajdankach i kaftanach. Rozmawiałam z lekarzem, który prowadził 15-letnią pacjentkę. Wyznała mu, że była gwałcona przez ojczyma. Sprawa została zgłoszona do sądu, a policja na rozprawę wiozła ją… zakutą w kajdanki.
A kiedy nieletni mogą opuścić ośrodek?
To jest właśnie najciekawsze. Ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich mówi wyraźnie, że środek wychowawczy czy leczniczy ustaje z mocy prawa, gdy osoba kończy 18 lat. Decyduje więc nie stan zdrowia, lecz wiek. Drzwi instytucji się otwierają i człowiek wychodzi na wolność, wraca do swojego środowiska, z którego został kilka lat wcześniej zabrany z powodu różnych problemów. W 2018 r. RPO skierował wystąpienie generalne do ministra rodziny, zwracając w nim uwagę na brak systemowych rozwiązań dotyczących zakresu i form wsparcia dla dzieci i młodzieży, które po uzyskaniu pełnoletności i opuszczeniu placówki leczniczej nadal wymagają kompleksowej, specjalistycznej pomocy, bo nie mogą liczyć w tych kwestiach na rodzinę. Tydzień temu rozmawiałam z 20-letnim mężczyzną osadzonym w zakładzie karnym. Przeszedł dokładnie taką drogę, o której opowiedziałam: rodzicom ograniczono władzę rodzicielską, umieszczono go w domu dziecka, potem przebywał w trzech różnych MOW-ach, był wielokrotnie hospitalizowany psychiatrycznie w związku z uzależnieniem od narkotyków. Zapytałam go, za co trafił do więzienia. „Za narkotyki i liczne kradzieże. Kradliśmy jedzenie w hipermarketach”. Smutna puenta.