Nadzwyczajne środki ostrożności, jakie wprowadzono w Chinach z powodu epidemii koronawirusa, w wielu miejscach wciąż obowiązują.
Najostrzejsze kroki wciąż podejmowane są w Wuhanie, stolicy prowincji Hubei, gdzie zaczęła się epidemia. 11 mln mieszkańców miasta wciąż ma zakaz opuszczania domów, a we wtorek władze zdecydowały się nałożyć dodatkowe ograniczenia. Jak poinformowała agencja Xinhua, osoby z podejrzeniem infekcji mają zakaz opuszczania swojej okolicy i jeśli chcą skorzystać z porady lekarza, mogą udać się jedynie do lokalnej przychodni. Aby zminimalizować przemieszczanie się ludzi – a nawet służb ratowniczych – poodcinano od siebie poszczególne dzielnice i osiedla. Dodatkowo budynki, gdzie już stwierdzono przypadki zarażenia, zostały zamknięte i trafiły pod szczególną obserwację.
Te dodatkowe środki nakładają się na działania już podjęte przez władze. Na początku tygodnia dobiegła końca gigantyczna operacja mierzenia temperatury wszystkim mieszkańcom miasta. Przez kilka dni armia ochotników odwiedziła 4,21 mln gospodarstw domowych, robiąc pomiary 10,6 mln ludzi. Na niektórych osiedlach lokalne komitety zadecydowały jednak, że pomiary muszą odbywać się regularnie oraz że można je raportować telefonicznie lub przez sieć – np. na specjalnie do tego celu stworzonych grupach jak WeChat.
– Od 22 stycznia najdalej, gdzie wyszedłem, to do śmietnika stojącego przy drzwiach – mówił w ubiegłym tygodniu agencji Xinhua Liu Je, mieszkaniec północno-zachodniej części Wuhanu. Jak stwierdził, możliwość raportowania temperatur rodziny zdalnie była dla niego dużą ulgą, bo każda wizyta wolontariuszy wiązała się z koniecznością zużycia sześciu maseczek ochronnych – tyle, ile liczy jego rodzina – a te są trudno dostępne. Jak doniosła agencja, Liu nie musi się również martwić o to, czy będzie miał co jeść, ponieważ administrator budynku, w którym mieszka, codziennie dostarcza mu niezbędne produkty: wszystko, żeby ograniczyć liczbę wyjść z domu.
Do opanowania epidemii w mieście władze centralne zmobilizowały olbrzymie siły. Tylko w niedzielę do miasta na pokładzie 41 samolotów przyleciało 5,8 tys. pracowników służby zdrowia. Wcześniej od 24 stycznia do Wuhanu trafiło jeszcze 17 tys. Miasto jest też awaryjnie zaopatrywane w żywność, w tym mrożoną wieprzowinę („Transport pierwszej partii przyjechał 10 godzin i 45 minut przed czasem, ponieważ kolejarze przyznali pociągowi priorytet” – odnotowała z satysfakcją agencja Xinhua).
Podobne działania podjęły władze nadmorskiej prowincji Zheijiang (na południe od Szanghaju, 560 km od Wuhanu; tutaj jest najwięcej przypadków koronawirusa po Hubei), gdzie zamknięto cztery duże miasta: Ningbo, Taizhou, Wenzhou oraz stolicę Hangzhou, siedzibę m.in. giganta handlu internetowego Alibaby. Tutaj mieszkanie może opuścić tylko jedna osoba i tylko raz na dwa dni – przy czym zasada ta obowiązuje w odniesieniu do całego gospodarstwa domowego. Aby uniemożliwić oszustwa, władze wprowadziły specjalne przepustki, które są podstemplowywane – bez nich poruszanie się po mieście jest niedozwolone.
Mieszkańcy prowincji nie przyjęli aresztu domowego najlepiej. Powtórzyła się tu sytuacja z Hubei, a mianowicie sklepy natychmiast opustoszały z towaru, a ludzie musieli stać w dwugodzinnych kolejkach, żeby cokolwiek kupić. Media społecznościowe obiegło np. zdjęcie łańcucha na drzwiach zamontowanego przez lokalne władze nieszczęśnikom, którzy odmawiali poddania się kwarantannie. Po serwisie Baidu krąży również film, na którym kobieta po pięćdziesiątce wymachuje wyglądającym jak nóż przedmiotem oddziałowi antyterrorystów wysłanych, aby zmusić ją do kwarantanny (z wizytą służb porządkowych muszą się liczyć także niesubordynowani mieszkańcy Wuhanu).
Chińskie władze bardzo szybko zaczęły również sprawdzać, kto znajduje się w grupie ryzyka (podstawowe kryterium: odwiedziny Hubei na początku epidemii) i umieszczać te osoby w domowej kwarantannie. Takie polecenie otrzymał także reporter Reutersa David Stanway, którego potencjalny kontakt z wirusem ograniczył się do 10-minutowego pobytu na peronie dworca w Wuhanie. Dziennikarza przedstawiciele władz lokalnych odwiedzili już pod koniec stycznia, niedługo po powrocie z Hubei; przez dwa tygodnie miał raportować swoją temperaturę.
O tym, jak wiele wysiłku włożono w wyłowienie poszczególnych przypadków, świadczy również opisana przez „Wall Street Journal” historia 32-letniego architekta. Shen Wufu otrzymał 20 stycznia telefon od przedstawicieli władz miasta Nanjing (położonego 250 km na zachód od Szanghaju), żeby poddał się kwarantannie, bo może być nosicielem wirusa 2019-nCoV. Do Shena doprowadził władze mieszkaniec Nanjingu, który odbył z architektem spotkanie biznesowe 13 stycznia w swoim rodzinnym mieście. Kiedy okazało się, że kontrahent zaraził się wirusem, władze wypytały go szczegółowo o kontakty z ostatnich dni. Tak trafili do Shena.
Architekt zignorował jednak ich ostrzeżenie i kontynuował swoją podróż – jak miliony Chińczyków w tamtym czasie wracał w swoje rodzinne strony (konkretnie do Shantou, miasta w prowincji Guangdong, 280 km na wschód od Hongkongu), aby spędzić czas z rodzicami podczas ferii noworocznych. Źle poczuł się już dwa dni po telefonie z Nanjingu, ale nawet nie zdążył zameldować się u lekarza, ponieważ 23 stycznia otrzymał telefon od władz Shantou – które właśnie wysyłały po niego karetkę.
Shen trafił do izolatki w lokalnym szpitalu, z którego wypisano go 4 lutego; jego organizm z pomocą leków antywirusowych zwalczył mikroba. Na podstawie wywiadu z architektem władze umieściły pod kwarantanną jeszcze 40 osób w całych Chinach – Shen odwiedził kilka miast oprócz Nanjingu, w tym Wuhan, gdzie najprawdopodobniej sam złapał wirusa.