1 lipca minął termin nowelizacji ustawy o wynagrodzeniach w placówkach leczniczych. Choć w tym roku miały być one wyższe dzięki podniesieniu kwoty bazowej, rząd nie zdążył z uchwaleniem przepisów
1 lipca minął termin nowelizacji ustawy o wynagrodzeniach w placówkach leczniczych. Choć w tym roku miały być one wyższe dzięki podniesieniu kwoty bazowej, rząd nie zdążył z uchwaleniem przepisów
Podwyżki wynikają z ustawy z 8 czerwca 2017 r. o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych (Dz.U. poz. 1473). Zgodnie z nią minimalne płace to iloczyn wskaźnika przypisanego danym grupom zawodowym i właśnie kwoty bazowej. Do określonego w ustawie minimum dochodzi się stopniowo – co roku 1 lipca podwyższając płace będące poniżej tej kwoty. Docelowa wartość ma być osiągnięta w 2022 r.
/>
Do końca tego roku kwota bazowa jest zamrożona na poziomie 3900 zł, a od przyszłego ma być równa średniej krajowej. Odmrożenia domagali się związkowcy, argumentując, że drastycznie powiększyła się różnica między obowiązującą bazą a średnią płacą. Resort zdrowia obiecał jej podniesienie w tym roku do 4200 zł. Termin ustawowych podwyżek już jednak minął, a zapowiadany projekt wciąż nie został opublikowany. Tymczasem przed wakacyjną przerwą zaplanowane są tylko dwa posiedzenia Sejmu, a do końca kadencji zostały zaledwie trzy. Czasu więc jest mało. A co wydarzy się po wyborach – nie wiadomo.
Podobna sytuacja miała miejsce w zeszłym roku. Wtedy również toczyły się prace nad nowelizacją ustawy (chodziło o objęcie jej przepisami większej grupy pracowników lecznic) i również nie udało się ich zakończyć przed 1 lipca. Wówczas jednak wielu dyrektorów, wychodząc z założenia, że zmiany są pewne, dostosowało lipcowe podwyżki do projektowanych przepisów. W tym roku jest inaczej.
– Dyrektorzy w większości naliczali podwyżki od kwoty 3900 zł. Trudno się im dziwić, bo i tak narzekają, skądinąd słusznie, że brakuje im pieniędzy na realizację tej ustawy – mówi Maria Ochman, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”.
Potwierdza to Urszula Michalska z OPZZ. – Według naszych informacji dyrektorzy uwzględnili zapowiadane zmiany w niewielkim stopniu. Ale dopóki nie mają konkretnego dokumentu, nikt ich nie zmusi, by rozmawiali o kwocie 4200 zł – podkreśla.
Jak dodaje, jeszcze mniejsza część w porównaniu z ubiegłym rokiem zaproponowała kwoty korzystniejsze, niż przewiduje ustawa. W ubiegłych latach zdarzało się, że choć w ustawie mowa jest o 20-proc. podwyżce (kwoty stanowiącej różnicę pomiędzy najniższym ustawowym wynagrodzeniem a obecną płacą pracownika), proponowano i 30 proc. Mniej też jest informacji o podwyżkach dla pracowników, których ustawa nie obejmuje (administracyjnych, technicznych i obsługi). Zgodnie bowiem z art. 5 ustawy w porozumieniu ze związkami określa się również zasady podwyższania wynagrodzeń osób niewykonujących zawodu medycznego.
– Jednak w wielu placówkach dyrektorzy nie zwracają uwagi na art. 5. W tym roku mniej liczne są sygnały o takim pozytywnym podejściu – wskazuje Urszula Michalska.
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze ze względu na jesienne wybory harmonogram prac Sejmu jest napięty. Po drugie w ciągu ostatniego roku dyrektorzy zostali zaskoczeni tyloma kosztownymi obietnicami ministra, że wolą zachować ostrożność.
– Obowiązuje baza 3900 zł i takie mamy porozumienia podpisane ze związkami. Ale jesteśmy totalnie zdezorientowani. Dyrektorzy funkcjonują dziś właśnie w takim niepewnym otoczeniu prawnym – ciągle coś się obiecuje, za tym nie idą żadne środki ani akty prawne. Dla mnie to jest destrukcyjne działanie – mówi Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych (OZPSP).
Choć, jak przyznaje, dyrektorzy byli przygotowani na podwyżki od kwoty 4200 zł. – Większość z nas ma to przeliczone, bo była pewna informacja, że kwota bazowa się zmieni. Ale czekamy, bo nie mamy tego na papierze – nie ma ustawy ani jej projektu, więc ostatecznie podwyżki były w znacznie mniejszym zakresie – podkreśla szef OZPSP.
Dodaje, że sam był tym zaskoczony, bo wcześniej mówił związkowcom w swoim szpitalu, że będzie podwyższenie kwoty bazowej. – Inna sprawa, że w związku z sytuacją kadrową rozmowy o podwyżkach cały czas się toczą. Może nie w takim zakresie, jak przewiduje ustawa, ale i tak musimy zapewnić pracownikom – od lekarzy po salowe – płace na tyle wysokie, żeby nie poszli gdzie indziej. Bo do pracy w szpitalu trzeba mieć specyficzne umiejętności – przekonuje Waldemar Malinowski.
Co ważne, skutki podwyższenia kwoty bazowej odczują przede wszystkim pracownicy, którzy nie zawarli z ministrem odrębnych porozumień płacowych (czyli inni niż lekarze, pielęgniarki czy ratownicy). Jak informowało wcześniej MZ, od 60 do 90 proc. przedstawicieli tych grup otrzymałoby podwyżki, byłyby to kwoty rzędu 130–320 zł. Skutki noweli pokryć ma w 90 proc. NFZ, a w ok. 10 proc. – budżet państwa.
Teoretycznie pracownicy nie mają powodów do niepokoju, bo tegoroczna nowelizacja ma obowiązywać z mocą wsteczną i należeć im się będzie wyrównanie od 1 lipca. Dopóki jednak projekt nie trafi do Sejmu, niepokój jest.
– Nie dopuszczamy jednak możliwości, że ustawy nie będzie przed wyborami – podkreśla Urszula Michalska.
Maria Ochman zwraca uwagę, że na podwyższenie kwoty bazowej jest zgoda resortu finansów, więc skierowanie go do Sejmu i przegłosowanie powinno być zwykłą formalnością. Nie wiadomo zatem, skąd ta zwłoka.
Maria Ochman mówi, że rozmawiała na ten temat w zeszłym tygodniu z ministrem Łukaszem Szumowskim, który zarzekał się, że w jeszcze w lipcu nowela zostanie przyjęta. Resort zdrowia poinformował DGP, że już jutro projektem ma się zająć Komitet Stały Rady Ministrów.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama