W samym w styczniu zlikwidowano 15 oddziałów chorób wewnętrznych i tyle samo chirurgii ogólnej. To najpotrzebniejsze dla pacjentów miejsca.
Impulsem do redukcji stało się wprowadzenie nowych norm zatrudnienia pielęgniarek – od stycznia liczba etatów jest uzależniona od liczby łóżek. Jeszcze w zeszłym roku dyrektorzy szpitali mówili, że zmusi ich to do zmniejszania liczby miejsc w oddziałach, bo nie zdołają znaleźć dodatkowych pielęgniarek. Do urzędów wojewódzkich zaczęły spływać wnioski w tej sprawie. Resort zapowiadał jednak, że nie zgodzi się na likwidację łóżek wyłącznie ze względu na braki kadrowe. Dlatego oficjalnie podawanym powodem było niskie obłożenie. W wielu wypadkach była to zresztą prawda – od dawna bowiem wiadomo, że w Polsce miejsc w szpitalach jest za dużo, w przeliczeniu na populację znacznie więcej niż w innych krajach UE.
ikona lupy />
Sytuacja finansowa szpitali powiatowych / DGP

Niepotrzebne czy niedochodowe?

Dane resortu zdrowia mówią o tym, że zlikwidowano ok. 2 proc. łóżek w całym kraju (ok. 3. tys). Związek Miast Polskich (ZMP) wylicza, że tylko szpitale powiatowe (które notabene mają największy problem ze znalezieniem personelu) zredukowały liczbę miejsc o ok. 5 tys. (od października do połowy lutego).
– Na 100 szpitali, w których przeprowadziliśmy ankietę, 24 czeka na decyzję wojewody, a ponad 70 zlikwidowało przeszło 3 tys. łóżek. W sumie będzie to ok. 5–6 tys. – ocenia Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Według Marka Wójcika, eksperta ZMP, w styczniu zlikwidowano po 15 oddziałów chorób wewnętrznych i chirurgii ogólnej. Tymczasem – jak podkreśla – te dwie kategorie świadczeń są kluczowe dla funkcjonowania szpitali powiatowych. I dodaje, że w przypadku interny chodzi o 674 łóżka (2 proc. wszystkich), o wykorzystaniu na poziomie 73,5 proc., podczas gdy optymalne to 70–80 proc. (w praktyce oznacza to pełne obłożenie, biorąc pod uwagę wymogi sanitarne).
Z tego wynika, że redukowane są również te najpotrzebniejsze miejsca. Interna jest oddziałem, na który trafiają osoby starsze, z wielochorobowścią, a tych w najbliższych latach będzie przybywać. Wszystkie analizy wskazują, że jest to oddział niezbędny w każdym szpitalu.
– Łóżka internistyczne we wszystkich województwach są w priorytetach, brakuje po 800–900 miejsc – mówi Waldemar Malinowski.

Władze monitorują

Resort konsekwentnie utrzymuje, że łóżka zgłaszane obecnie do likwidacji były słabo wykorzystywane. – Mamy przykład placówki z woj. opolskiego, gdzie na jednym z oddziałów zniknie prawie 30 proc. miejsc, ale miały one obłożenie na poziomie 11 proc. Decyzja ta w żaden sposób nie wpływa więc na ograniczenie dostępności do świadczeń. Wręcz odwrotnie – powinna być podjęta odpowiednio wcześniej, bo to jest kwestia gospodarowania zasobami szpitalnymi, a niewykorzystane łóżka to są koszty – przekonuje wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko.
Wnioski o zmniejszenie liczby łóżek kierowane są do wojewodów, którzy prowadzą rejestry podmiotów leczniczych. Opiniuje je również Narodowy Fundusz Zdrowia, tego rodzaju zmiany mogą mieć bowiem wpływ na wykonanie kontraktu.
Prezes NFZ Andrzej Jacyna również wskazuje, że jeśli weźmiemy pod uwagę średnie wykorzystanie łóżek w polskich szpitalach, to okaże się, że tych niepotrzebnych stoi znacznie więcej, niż zostało zlikwidowanych. – Myślę, że to jest działanie w dobrym kierunku. Oczywiście nie wszędzie, czasami mogą to być decyzje pochopne, ograniczające w sposób znaczący liczbę łóżek, które są potrzebne, np. internistycznych. To nie jest dobre rozwiązanie i wtedy pewnie opinia dyrektora Oddziału Wojewódzkiego NFZ – która jest niezbędna, by podjąć decyzję o redukcji – będzie negatywna. Sądzę, że w takich sytuacjach wojewoda też będzie hamował dyrektora szpitala – mówi.
Dane samorządów pokazują jednak, że nie w każdym przypadku tak jest.

Ryczałt dobija powiaty

Choć o likwidowaniu łóżek zaczęło się głośno mówić przy okazji norm zatrudnienia pielęgniarek, nie jest to jedyny czynnik, który ma wpływ na obecną sytuację. Kondycja szpitali powiatowych jest zła, i – jak podkreślają ich dyrektorzy – pogorszyła się znacząco wraz z wprowadzeniem sieci, a zwłaszcza – finansowania w formie ryczałtu.
Do sieci należy 589 lecznic, z czego 297 to szpitale powiatowe. Większość z nich to placówki I stopnia (najbardziej podstawowe). Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że od października 2017 r. (czyli od kiedy sieć wprowadzono) do końca 2018 r. wartość zobowiązań tych lecznic zwiększyła się o 606 mln zł (z 4,7 mld zł do 5,3 mld zł). Zaledwie o 17 mln zł spadły długi przeterminowane (zobowiązania wymagalne), których wartość wynosi już 670 mln zł.
W zeszłym roku szpitale powiatowe wykonały ryczałt na poziomie prawie 103,5 proc., co teoretycznie jest poziomem optymalnym. Jednak jest spora różnica pomiędzy pierwszym a drugim półroczem (106 proc. i 100,9 proc.), co zdaniem Marka Wójcika oznacza, że w drugiej połowie roku szpitale „duszą” świadczenia, by zmieścić się w widełkach (nie przekroczyć 110 proc.). – Wiemy, że jak zrobimy ich więcej, nie dostaniemy za nie pieniędzy – podkreśla.
Dyrektorzy szpitali i samorządowcy przekonują, że rozliczanie się w ten sposób nie jest dla nich korzystne. Nie bierze się w nim bowiem pod uwagę takich czynników jak dynamika wzrostu wynagrodzeń (która, jak wskazują pracodawcy, w ostatnich latach w ochronie zdrowia wyniosła 65 proc.) czy tego, że inflacja w służbie zdrowia jest wyższa (7–8 proc.), choćby ze względu na specyfikę materiałów. Do tego, jak zwracają uwagę szefowie placówek, poza ryczałtem finansuje się takie usługi jak operacje zaćmy, a muszą się w nim zmieścić świadczenia ratujące życie, np. realizowane na intensywnej terapii.