Około 2 tys. zł na rękę to średnia płaca psychologów zatrudnionych w służbie zdrowia. Bez zwiększenia wynagrodzeń nie zatrzymamy ich w tym systemie, a bez nich nie powiedzie się reforma psychiatrii dziecięcej – przekonują związkowcy.
Dziś przedstawiciele tej profesji mają spotkać się z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim – informuje Katarzyna Sarnicka z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Psychologów. Obecni będą reprezentanci również innych zawodów – tych, które są najniżej opłacane, m.in. diagnostów laboratoryjnych. Głównym tematem mają być podwyżki, ale również inne postulaty poszczególnych grup.
Klimat do rozmów jest sprzyjający – pod koniec zeszłego tygodnia w Lublinie odbyła się organizowana przez resort zdrowia konferencja z cyklu „Wspólnie dla Zdrowia”, poświęcona kadrom medycznym. Podkreślano na niej rolę i konieczność docenienia wszystkich zawodów pracujących w systemie. Po tym, jak podwyżki wywalczyli lekarze, pielęgniarki, a także ratownicy, przedstawiciele innych profesji coraz śmielej upominają się o uwzględnienie również ich potrzeb.
W przypadku psychologów sytuacja jest jeszcze bardziej złożona. Źle opłacani w systemie publicznym, mogą liczyć na dobre zarobki na rynku prywatnym. Ich zatrzymanie w placówkach ochrony zdrowia jest coraz większym wyzwaniem, szczególnie w kontekście planowanej reformy psychiatrii dziecięcej, w której ich rola ma być kluczowa.
Średnie zarobki psychologów na oddziałach szpitalnych czy ambulatoryjnych to 2,8–2,9 tys. zł brutto. A ich odpowiedzialność jest bardzo duża. Dlatego odchodzą. To coraz bardziej powszechny problem – mówi Katarzyna Sarnicka.
Podkreśla, że środowisko popiera planowane przez resort zmiany w systemie wsparcia psychologicznego dla dzieci i młodzieży, ale uważa, że nie powiodą się bez zwiększenia nakładów na tę dziedzinę.
– Zgadzamy się, że nie można zwlekać z reformą, bo sytuacja jest dramatyczna. Ale trzeba położyć duży nacisk na zwiększenie limitów – zarówno jeśli chodzi o pieniądze, jak i udział psychologów w świadczeniach finansowanych przez NFZ – przekonuje Katarzyna Sarnicka. Zwraca uwagę, że fundusz deklaruje w tym roku wzrost nakładów na psychiatrię dziecięcą o 11 proc., jednak przy wieloletnich zaniedbaniach jest to kropla w morzu potrzeb.
Resort zdrowia zdaje sobie sprawę z tych problemów. W rozmowie z DGP wiceminister Zbigniew Król mówił, że nie chce dłużej tolerować takiej sytuacji, że psycholog czy psychoterapeuta znajduje się na końcu listy płac i zatrudniany jest w ostatniej kolejności – bo dyrektor zawsze woli lekarza, klinicystę czy pielęgniarkę.
– Nie ma dobrego leczenia bez pomocy psychologicznej, to jest podstawa, jeśli chodzi o dzieci – podkreśla Katarzyna Sarnicka. I dodaje, że ich problemy zwykle nie wynikają z typowo psychiatrycznych powodów, ale raczej kłopotów w rodzinie, zaniedbań emocjonalnych. – W takich sytuacjach potrzebne są oddziaływania terapeutyczne, terapia rodzinna. Tu jest rola dla psychologa, a nie psychiatry z farmakoterapią – przekonuje.