Pierwszy grzech to uleganie namowie znajomych królika. Mija rok, jak obowiązuje ustawa o sieci szpitali. Cel jej wprowadzenia? Usprawnienie organizacji i działania lecznic, krótsze kolejki dla pacjentów, lepsza koordynacja między procedurami szpitalnymi a ambulatoryjnymi. Tyle można przeczytać w oficjalnych dokumentach. Jakie było główne założenie sieci, o którym mało kto chce teraz mówić? Racjonalizacja w liczbie placówek, czyli mówiąc po ludzku – system miał wyrugować z rynku złe szpitale. Nie wyszło, a powód? Oczywiście pieniądze. Sieć oznacza gwarancję finansowania z NFZ. Zgodnie z ustawą o tym, która lecznicza ma do niej trafić, decydują specjalne kryteria. To miało pomóc w określeniu, czy wszystkie szpitale są potrzebne, które muszą np. zrezygnować z niektórych oddziałów albo w ogóle zmienić profil działalności. Widmo niewłączenia do sieci uruchomiło lawinę pielgrzymujących, a to do resortu zdrowia, a to do zaprzyjaźnionych posłów. W efekcie lista kryteriów zaczęła się zmieniać w zależności od zgłaszanych potrzeb. I do sieci trafiły niemal wszystkie publiczne szpitale. Co się dla nich zmieniło? Niewiele – dalej walczą, jak walczyły o podział tortu, jakim są środki z funduszu, a kolejki dla pacjentów jak były, tak dalej są i za nic nie chcą się skrócić.
zobacz także:
Drugi grzech to działanie pod presją chwili. Z kompulsywnego podejmowania decyzji rodzą się przepisy potworki, które niszczą najsłuszniejsze idee. Chodzi o kwestię fundamentalną, bo o kadry medyczne i pieniądze. To, że młodzi lekarze chcą zarabiać więcej, nie dziwi. To, że specjaliści (i proszę nie patrzeć na problem z perspektywy dużych miast) uważają, że ich zarobki są zaniżone, też można zrozumieć. Ale przyznawanie podwyżek dla wybranych, bez uzgodnienia zasad, które obejmowałyby też inne grupy (pielęgniarki i położne), prowadzi do jeszcze większej polaryzacji już i tak skłóconego środowiska. A na pewno nie pomaga w rozwiązaniu problemów kadrowych, z jakimi borykają się szpitale i poradnie. I co najważniejsze, wiąże dyrektorom ręce – nie mogą decydować o zarobkach swoich podwładnych.
zobacz także:
I dochodzimy do trzeciego grzechu, czyli wykonywania ruchów pozorowanych. Z jednej strony władza rozdaje podwyżki lekarzom specjalistom, którzy podpiszą lojalki (to oznacza zakaz pracy w innych publicznych lecznicach). Z drugiej zaczyna tworzyć wyjątki od zasady, czyli specjalne listy szpitali, którym w efekcie akcji z lojalkami zaczęło brakować obsady lekarskiej. W lecznicy figurującej na takim wykazie lekarze teoretycznie objęci zakazem mogą pracować i robić to samo, co w placówce, gdzie mają etat. Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia.
System lecznictwa w Polsce to wypadkowa decyzji politycznych, podejmowanych ad hoc, i ślepego trafu. Ale to nie rozwiązuje realnych problemów szpitali i pacjentów. Nie pomaga również rządzącym w kreowaniu wizerunku ludzi z wizją.
rr(2018-11-07 14:52) Zgłoś naruszenie 00
Po pierwsze racjonalizacja kosztów. Dla przykładu - leki dla przewlekle chorych. Po co generować koszty kolejnymi wizytami, jeżeli chory bierze te same leki latami. Jeżeli nic się nie dzieje, a leki są na 100%, to powinna być recepta stała. Dodatkowa korzyść to brak kontaktu ludzi przewlekle chorych z chorymi zakaźnie w poczekalniach. Kolejna rzecz oddzielenie chorych zakaźnie od chorych na schorzenia niezakaźne. Przetrzymywanie ich w tej samej poczekalni to absurd. itd... itd... Możliwości są i to bezkosztowe. Tylko nikt nie chce ich zauważyć.
Odpowiedz