Dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego uważa, że kluczem do sukcesu polityki zdrowotnej jest zagwarantowanie systemowi opieki zdrowotnej zrównoważonego rozwoju m.in. poprzez wzrost wydajności i poszukiwanie rozwiązań, które będą odpowiedzią na wyzwania, jakimi są starzenie się społeczeństwa i choroby cywilizacyjne.
Gen. Gielerak ocenia, że placówki, które są w sieci, powinny otrzymywać większą część publicznych pieniędzy, a niepubliczne powinny realizować to, czego nie jest w stanie zagwarantować publiczna służba zdrowia. Jego zdaniem, obciążenia finansowe wynikające ze wzrostu wynagrodzeń mają negatywny wpływ na bieżące funkcjonowanie podmiotów leczniczych, bo nie stworzono mechanizmu, który umożliwi im zbilansowanie dodatkowych wydatków.
PAP: Nakłady na zdrowie mają rosnąć w kolejnych latach, personel medyczny – m.in. lekarze, pielęgniarki i ratownicy – upatrują w tym szansę na wzrost wynagrodzeń i podejmują bądź zapowiadają działania, by to wyegzekwować. Czy pacjenci mają szansę odczuć, że w systemie jest więcej pieniędzy?
G.G.: Jeśli spojrzymy na wielkość środków finansowych, jakie zasiliły w ostatnich latach powszechny system ochrony zdrowia, to zobaczymy, że większość z nich nie była przeznaczona na zakup świadczeń medycznych i oczekiwane przez pacjentów skracanie kolejek do lekarzy. Od połowy 2015 roku większość dodatkowych środków finansowych pochłaniają koszty osobowe funkcjonowania systemu. Fakt, że kolejne grupy uzyskują podwyżki, sytuacji placówek nie poprawia. Obciążenia finansowe wynikające bezpośrednio ze wzrostu wynagrodzeń - uzgodnionych np. w porozumieniu z rezydentami czy w ustawie o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia - na pewno będą miały negatywny wpływ na bieżące funkcjonowanie podmiotów leczniczych. Pochodne od wynagrodzeń, koszty dyżurów to tylko niektóre rodzaje wydatków, które będą silnie oddziaływać na zachowanie płynności finansowej każdego szpitala.
Jeśli nakładamy na podmioty lecznicze dodatkowe zobowiązania finansowe bez adekwatnych możliwości ich pokrycia, np. lepszą wyceną świadczeń medycznych, nie można oczekiwać, że pozostanie to bez odczuwalnego wpływu na ich bieżącą działalność. Rentowność szpitali gwałtownie spada, każda decyzja o zwiększeniu kosztów osobowych powoduje, że sytuacja placówek staje się dramatyczna. Planowane przedsięwzięcia, np. dofinansowanie świadczeń okulistycznych czy zabiegów protezoplastyki, nie zmienią generalnej sytuacji.
Debata o przyszłości służby zdrowia to oczywiście dobry pomysł, ale nie może zastępować czy powstrzymywać bieżących działań. Debata zakończy się - jeśli uwzględnimy konieczność wypracowania wniosków z całego cyklu - w drugiej połowie przyszłego roku. To bardzo długi termin, w tym czasie system musi ulegać zmianom. Tym bardziej, że wnioski z debaty będą musiały zderzyć się z decyzjami politycznymi. Nie jest przecież przesądzone, że jeśli debata pokaże np. konieczność wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń czy współpłacenia przez pacjentów za świadczenia medyczne, to takie rozwiązanie zostanie wdrożone.
PAP: Wzrost wynagrodzeń ma być jedną z zachęt do podejmowania kształcenia w zawodach medycznych, a potem pracy w Polsce…
G.G.: Nadrabiamy wieloletnie zapóźnienia w polityce płacowej wobec pracowników służby zdrowia. Zatrzymanie wykwalifikowanej kadry wymaga konkurencyjnych wobec zagranicy warunków wykonywania zawodu. To nie tylko kwestia płac, ale także warunków do kształcenia się kadry, organizacji miejsc pracy, dostępu do specjalistycznego sprzętu, wszystko to, co decyduje o tzw. satysfakcji z wykonywania zawodu. Pamiętajmy jednak, że rozwój systemu musi być zrównoważony. Nie można prowadzić żadnej inwestycji bez z góry ustalonego, przemyślanego planu. Istota funkcjonowania jednej z najważniejszych dziedzin życia społecznego nie może być sprowadzana do reaktywnej odpowiedzi organizatora systemu na bieżące problemy.
Dysponujemy, podobnie zresztą jak niemal każde państwo, ograniczoną pulą środków na ochronę zdrowia i podejmując decyzje o ich wydatkowaniu, powinniśmy inaczej niż obecnie nimi zarządzać. Kluczem jest zagwarantowanie stabilnego finansowania najważniejszych z punktu widzenia zabezpieczenia medycznego elementów systemu. Ratownictwo medyczne, lecznictwo szpitalne, zwłaszcza w części dotyczącej ratowania życia – udar mózgu, zawał serca, uraz wielonarządowy to najczęstsze przyczyny stanów zagrożenia życia, zgonów Polaków, stąd w pierwszej kolejności powinny otrzymać dodatkowe wsparcie organizacyjne i finansowe.
Tymczasem to polityka płacowa, kadrowa definitywnie zajęły miejsce inicjatyw, które decydują o społecznym obliczu systemu ochrony zdrowia. Dostępność do nowych form terapii, nowe obszary opieki koordynowanej, kompleksowa opieka specjalistyczna, programy leczenia chorób cywilizacyjnych na miarę, np. ostrych zespołów wieńcowych, to tylko niektóre przykłady działań, mających kluczowe znaczenie dla właściwego funkcjonowania systemu opieki, których brak zaczyna być coraz bardziej odczuwalny.
Jest wiele rozwiązań, które należałoby implementować do polskiego systemu ochrony zdrowia i nie wymaga to debaty. W Danii każdy chory oczekujący na zabieg ponad dwa miesiące ma prawo skorzystania z placówki prywatnej; koszt zabiegu pokrywa wówczas państwo. W każdym innym przypadku priorytet finansowania zawiera się - w oczywistym nawet dla osób o liberalnych poglądach – założeniu, że środki publiczne idą za pacjentem w pierwszej kolejności do podmiotów publicznych.
Tymczasem w Polsce dużo środków, zbyt dużo, uwięzionych jest poza siecią szpitali, która ma zabezpieczać potrzeby zdrowotne Polaków. Jeśli skonfrontujemy ten stan rzeczy z realnymi wolnymi mocami przerobowymi, to okaże się, że są możliwości, by więcej środków trafiało do placówek w sieci. Przykładowo: na Mazowszu około 30 proc. środków jest poza siecią, choć wszelkie oficjalne dane mówią, że 20 proc. z nich można by przesunąć i na rynku niepublicznym zostawić 10 proc. Skończmy z aneksowaniem umów. Placówki sieci mają rezerwy wykonawcze, skierujmy do nich środki, poprawiając w ten sposób ich rentowność, zdolność do terminowego regulowania bieżących zobowiązań. W większości oddziałów szpitala, którym kieruję, świadczenia wykonywane są na poziomie 80 proc. w sytuacji, kiedy są podmioty poza siecią, które wykonują te same świadczenia.
System powinien być skonstruowany tak, by placówki niepubliczne mogły realizować to, czego nie jest w stanie zagwarantować publiczna służba zdrowia, a nie z nią konkurować. Sektor prywatny powinien zabezpieczać brakujące świadczenia, a nie te, które mu się najbardziej opłaca.
Trzeba szczerze powiedzieć, że konkurencja prywatnej i publicznej służby zdrowia przyniosła wywindowanie kosztów osobowych, np. jeśli chodzi o lekarzy specjalistów. Wiele państw, np. Niemcy i Dania wprowadziły rozwiązanie - także na Polskim gruncie konieczne, choć oczywiście z dzisiejszej perspektywy trudne do natychmiastowego wprowadzenia – że pracownik medyczny musi dokonać wyboru miejsca zatrudnienia: czy jest to sektor publiczny, czy prywatny. W polityce zdrowotnej państwa prywatny sektor nie powinien być brany pod uwagę jako miejsce skutecznego rozwiązywania problemów "kolejkowych".
PAP: Zawsze, gdy pojawia się temat zmian i reformy, pojawiają się też głosy o konieczności pewnej stabilizacji…
G.G.: Lista oczekujących stabilizacji obejmuje także nas - dyrektorów podmiotów leczniczych. Brak jasnej perspektywy rozwoju systemu ochrony zdrowia nie służy nikomu, co więcej, działanie w takich warunkach jest droższe, obarczone większą liczbą błędów, wymaga większych nakładów. Trzeba dyskutować, ale decyzje muszą też zapadać już dziś, choćby w oparciu o dotychczas przyjęte kierunki rozwoju.
Dobrym przykładem jest ustawa o tzw. sieci szpitali, dająca realną szansę zmian i - co ważne - zaakceptowana przez zdecydowaną większość uczestników rynku. Należy rozwijać koncepcję referencyjnych placówek medycznych – sieciowych podmiotów leczniczych uczestniczących w procesie opieki nad pacjentem. Warunkiem sukcesu jest bowiem koncentracja kapitału ludzkiego – wykwalifikowanej kadry medycznej - i sprzętu w miejscach udzielania wysokospecjalistycznych świadczeń.
Powinniśmy iść w kierunku ograniczonej, wynikającej z analiz map potrzeb zdrowotnych liczby szpitali regionalnych, funkcjonujących w otoczeniu placówek o niższym poziomie referencyjności, które wykonywałyby mniej skomplikowane procedury czy też kontynuowały leczenie rozpoczęte w ośrodkach specjalistycznych, zlokalizowanych blisko miejsca zamieszkania pacjenta.