Dobrą radą dobrze jest służyć. Fajnie, jeżeli robi to przyjaciel. Wtedy więcej mu wypada. Gorzej, jeżeli doradza wilk przebrany w owczą skórę. W czyje buty wchodzi minister szkolnictwa wyższego?
Rękoma, a w zasadzie autorytetem, Andrzeja Sośnierza, byłego szefa NFZ, obecnie posła z listy PiS, i prof. Stanisławy Golinowskiej, specjalisty m.in. w ekonomice zdrowia, Gowin chce przekonać PiS, że kierunek reform proponowanych przez Konstantego Radziwiłła, szefa resortu zdrowia, jest zły. Trudno jednak docenić jego troskę. Zwłaszcza że to, co proponują jego eksperci, odkrywcze nie jest. Skuteczne? Też niekoniecznie. Część propozycji trąci myszką. Jedna z nich to złagodzenie wymogów stawianych placówkom leczniczym przez ministra zdrowia i NFZ. Tylko że to nic innego, jak postulat samorządów, do których należy większość szpitali. Dla nich obowiązek chociażby dostosowania wymogów technicznych i sanitarnych do określonych standardów i uzależnianie od tego dostępu do publicznego finansowania jest tak kłopotliwe, że kolejne rządy przesuwają ostateczne daty jego wejścia w życie. Eksperci ministra Gowina proponują również powrót do budowy systemu Rejestru Usług Medycznych. Prace nad nim zostały przerwane w 2003 r. Jego głównym celem miało być zmniejszenie masowej skali wyłudzania publicznych pieniędzy za niewykonane świadczenia (porady, badania, zabiegi). Tyle że od tego czasu skala tego zjawiska, cokolwiek by powiedzieć, uległa zmniejszeniu. Poza tym NFZ jest w stanie zbierać i weryfikować obecnie dużo więcej danych w formie elektronicznej niż jeszcze dekadę temu.
Mam wrażenie, że minister Gowin (którego nazwisko swojego czasu było wymieniane wśród kandydatów na szefa resortu zdrowia) takimi propozycjami zamiast doradzać, wbija klina. Resort Radziwiłła ma do zrealizowania wyraźny cel polityczny. A jest nim likwidacja NFZ oraz stworzenie takiego systemu finansowania szpitali, żeby skorzystały na tym te publiczne. System ma być równy i sprawiedliwy. Co z tego, że nigdy taki nie będzie? Pomysłami ministra Gowina również nie uda się tego osiągnąć. Gorzej, że zdrowie po raz kolejny staje się polem doświadczalnym dla papierowych sojuszników. Ale w polityce takie rozgrywki są częste i zapewne co lepiej zorientowanych nie dziwią.