Na zwiększenie budżetu na zdrowie musiałby się zgodzić minister finansów. Na razie takiej zgody nie ma.
Minister Konstanty Radziwiłł proponuje likwidację NFZ i zwiększenie budżetu na ochronę zdrowia. W sondażu przeprowadzonym dla DGP na panelu Ariadna zapytaliśmy respondentów, czy fundusz rzeczywiście jawi się im jako urzędniczy balast i jak wyobrażają sobie sfinansowanie skutecznie działającego systemu. Opinie nie są jednoznaczne. Choć 38 proc. chciałoby likwidacji NFZ, aż 33 proc. jest temu przeciwna. Blisko 30 proc. nie ma zdania w tej sprawie.
Ważnym czynnikiem wpływającym na opinie jest wiek respondentów. Osoby do 35. roku życia nie są zwolennikami likwidacji funduszu (blisko połowa w tej grupie jest przeciwna takiemu rozwiązaniu). Wraz z wiekiem rośnie liczba negatywnych ocen instytucji. Nasi rozmówcy są zaskoczeni tymi wynikami. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że NFZ nie może liczyć nawet na minimalny kredyt zaufania.
– Zazwyczaj NFZ odgrywa rolę Czarnego Piotrusia. Wszyscy oskarżają go o całe zło. Politycy opozycji, placówki medyczne, ale i pacjenci – mówi Adam Kozierkiewicz, ekspert ds. służby zdrowia. Jego zdaniem sondaż dowodzi, że młodzi ludzie zniknięcia funduszu z systemu nie wiążą z poprawą dostępu do leczenia. Ich zdaniem problem tkwi gdzie indziej.
Czy popierasz pomysł likwidacji NFZ? / Dziennik Gazeta Prawna
To, że Polacy nie mają aż tak złej opinii o NFZ, potwierdzają również badania CBOS z połowy 2016 r. Wskazywały one, że liczba zadowolonych z działania funduszu rośnie. Ocena jego działalności była najlepsza od 2012 r. – 31 proc. wyrażało się o nim pozytywnie. Negatywne oceny deklarowało 61 proc. badanych. Jednak taka postawa była w trendzie spadkowym. I to znacznym, bo aż o 10 punktów procentowych w porównaniu z 2012 r.
W kwestii finansowania służby zdrowia postawa Polaków w badaniu Ariadny jest dość jednoznaczna i przewidywalna. Około 56 proc. badanych uważa, że rząd powinien zwiększyć finansowanie opieki zdrowotnej, ale bez podnoszenia podatków. Na ich podniesienie zgodziłoby się niewiele ponad 9 proc. Najbardziej otwarci na dołożenie pieniędzy z własnej kieszeni są 35–44-letni mieszkańcy miast (do 500 tys. mieszkańców), wyborcy Kukiz ’15. Co ciekawe na wsi tendencja jest wręcz odwrotna: aż 8,8 proc. chciałoby, żeby zmniejszyć budżet na zdrowie, jeżeli dzięki temu mieliby mniej płacić. Na zwiększenie podatków i zasilenie budżetu na zdrowie zgodziłoby się ok. 7 proc.
Jakub Szulc z firmy doradczej E&Y przekonuje, że to dowód na brak wiary Polaków w siłę sprawczą dosypywania pieniędzy do systemu. Respondenci nie wierzą, by tak prosty zabieg polepszył sytuację pacjentów. Może to również dowodzić tego, że jesteśmy przekonani o związku między słabą opieką zdrowotną i marnym zarządzaniem w tej sferze.
Potwierdza to wspomniana analiza CBOS. Z badania przeprowadzonego w sierpniu tego roku wynikało, że 74 proc. Polaków jest niezadowolonych z działania systemu. Od 2001 r. zadowoleni są w mniejszości i jest ich niewiele ponad 20 proc.
Minister zdrowia obiecywał reformę – zarówno likwidację funduszu, jak i zmiany finansowania. Teoretycznie miały one wejść w życie już od przyszłego roku. Jednak prace nad ustawą, która miałaby je wprowadzić, nadal trwają. Najwięcej trudności związanych jest z pieniędzmi: na zwiększenie budżetu na zdrowie – tak jakby tego chcieli Polacy, czyli bez dodatkowego obciążania finansowego – musiałby się zgodzić minister finansów. Na razie nie dał na to zielonego światła. Tymczasem zgodnie z wstępną propozycją, do 2025 r. miałoby być przeznaczane 6 proc. PKB i to niezależnie od tego, ile uda się zebrać na ten cel z podatków.
Ze wstępnego planu, który opisywaliśmy w DGP, wynika, że zmieni się zasada finansowania i Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów ma opracować nowe rozwiązania podatkowe, które uwzględnią koszt opieki zdrowotnej w PIT. To oznacza, że zaczną się na nią składać np. pracujący na umowach o dzieło. W większym stopniu finansować ją mają także przedsiębiorcy. ⒸⓅ
Dominika Sikora zastępca redaktora naczelnego / Dziennik Gazeta Prawna
OPINIA
Politycy sami wyhodowali tego potwora
Chcemy więcej, lepiej i szybciej. Ta zachłanność zatacza coraz szersze kręgi. Chcemy być „królami życia”, ale rachunku za przyjęcie płacić nie chcemy. Z badań sondażowych, które prezentujemy w tekście obok, wynika, że ta „choroba” dotknęła również pacjentów. Z jednej strony kolejki do specjalistów i świadczeń mają być krótsze, sprzęt do leczenia najwyższej jakości, a standard szpitali co najmniej „amerykański”. Z drugiej, za osiągnięcie tego luksusu tylko niewielka część społeczeństwa jest gotowa płacić więcej, np. wyższą składkę zdrowotną. Ba, są tacy, którzy mówią: „Wyższy podatek na zdrowie? To dziękujemy, lepiej obniżyć nakłady na ten cel”. Jednym słowem minister zdrowia Konstanty Radziwiłł swoją mapę drogową dochodzenia w publicznych wydatkach na system lecznictwa do poziomu 6 proc. PKB może schować głęboko do szuflady. Większość pacjentów (potencjalni wyborcy) nie widzi w tym sensu. A dla polityków wzrost obciążeń po stronie płatników/podatników/ubezpieczonych to śmierdzące jajo, które na pewno nie przyniesie wzrostu w sondażowych słupkach poparcia. Co najwyżej może być gwoździem do trumny.
Brak przyzwolenia ze strony pacjentów na wzrost składki zdrowotnej z ich punktu widzenia jest całkiem racjonalny. No bo przecież z każdej strony słyszą, że na lecznictwo już teraz NFZ przeznacza miliardy. A że efektów brak? No cóż, pieniądze są marnotrawione i źle wydawane. Kolejny argument, że lecznictwo to studnia bez dna, tylko utwierdza ich w przekonaniu, że nie ma co w to zdrowie tak inwestować. To efekt narracji, jaką co najmniej od dekady narzucają politycy. To oni wyhodowali tego „potwora” (czytaj „nas, społeczeństwo”), który z roku na rok staje się coraz bardziej żarłoczny. Od lat przecież przekonują, że możemy mieć system lecznictwa na światowym poziomie, bez wprowadzania dodatkowych, masowych, a przez to niedrogich ubezpieczeń zdrowotnych czy współpłacenia. Tylko że strach przed podejmowaniem trudnych decyzji będzie pogłębiał nierówności w dostępie do świadczeń zdrowotnych. A politycy? No cóż, pewnie będą zadowoleni, że mają takich wyborców, jakich sobie wychowali.