Na celowniku wicepremiera znalazł się m.in. kluczowy z punktu widzenia systemu lecznictwa projekt o sieci szpitali. Mateusz Morawiecki, który już kilka tygodni temu wyrażał swoje wątpliwości (skądinąd słuszne) do niego w kontekście wykluczania z rynku prywatnych placówek medycznych, teraz pokazał czerwoną kartkę całemu pomysłowi ministra Radziwiłła. Skutek? Sieć szpitali może nigdy nie powstać. I tu zaczyna się efekt domina. Bo sieć, która zmienia filozofię finansowania świadczeń zdrowotnych, ich kontraktowania, jest elementem większej układanki. Jej brak pod bardzo dużym znakiem zapytania stawia całą reformę zdrowotną, czyli likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia, przekazanie kontraktowania świadczeń samorządom, w końcu zwiększenia nakładów na lecznictwo do 6 proc. PKB (dziś jest to 4,2–4,3 proc.).
Wszystkie wymienione elementy mają jeden cel: skrócenie mordęgi pacjentów miesiącami czekających w szpitalnych kolejkach, dla których wizyta u specjalisty urasta do rangi luksusu. Jednym słowem rząd oczekuje sukcesu dobrej zmiany na miarę programu 500 plus. Szczerze? Po ponad roku rządów PiS minister Radziwiłł jest ze swoją rewolucją w punkcie wyjścia. A przecież właśnie 201 7 r . miał być dla jej wdrażania kluczowy. To m.in. dlatego premier Beata Szydło wskazała już kilka dobrych tygodni temu, że w tym roku dla rządu są dwa priorytety: edukacja i właśnie zdrowie. To mocna deklaracja. Tyle że może okazać się papierową. Spór między dwoma ministrami, gdzie jeden z racji swoich umocowań jest na dużo silniejszej pozycji, może okazać się gwoździem do trumny i dla zmian, i samego ministra zdrowia, który nie będzie w stanie zrealizować powierzonej mu misji. Efekt „wow” w zdrowiu raczej nam więc nie grozi.