Sprzedaż kolonii i obozów ruszyła, ale właściciele biur podróży nie liczą na nic więcej poza wyjściem na zero. Nadal wielką niewiadomą są imprezy zagraniczne.
Organizatorzy wyjazdów dla dzieci nie musieli długo czekać na klientów. Telefony rozdzwoniły się u nich zaraz po tym, jak resort zdrowia zapowiedział w piątek odmrożenie obozów i kolonii.
– Obecnie mamy kilkadziesiąt rezerwacji dziennie. W czasie kwarantanny było ich kilka w tygodniu. Daleko nam jeszcze do tego, co było przed epidemią czy w ubiegłym roku. Wtedy mieliśmy po kilkaset rezerwacji w ciągu dnia – mówi DGP Mirosław Sikorski, prezes zarządu firmy Almatur. Ma nadzieję, że rodzice w tym roku bardziej niż kiedykolwiek będą chcieli wysłać swoje dzieci na wakacje poza domem. – Mówię to też na podstawie własnego doświadczenia. Narodowa kwarantanna była swoistym testem, po którym trzeba wypocząć – dodaje.
– Nie mogłam się doczekać odmrożenia turystyki dziecięcej. Mój syn potrzebuje kontaktu z rówieśnikami, który od prawie trzech miesięcy miał tylko przez internet. Dobrze też, by po zdalnej nauce w domu mógł spędzić wakacje w atrakcyjnym miejscu. Nie ukrywam, że jego wyjazd pozytywnie wpłynie na całą naszą rodzinę. Ostatnie tygodnie spowodowały nasilenie napięć i konfliktów – mówi mama 14-letniego Tomka, która przez weekend szukała wyjazdu dla syna.
– Mamy coraz więcej osób, które dla dzieci wykupują pobyt nie na jednym, a kilku turnusach w czasie wakacji. Każdy trwa od 8 do 11 dni w zależności od lokalizacji – wyjaśnia Ewa Marczyńska z Sun Sport, organizatora aktywnego wypoczynku, dodając, że na pierwszy turnus, zaczynający się 27 czerwca, zostały już ostatnie wolne miejsca.
Wszyscy nasi rozmówcy z biur podróży mówią o ożywieniu na rynku, ale i o tym, że ten gwałtowny wzrost popytu po kompletnym zastoju nie daje gwarancji, że firmy osiągną wyniki sprzed epidemii. – W ostatnich tygodniach branża była w marazmie. Zwykle o tej porze oferta obozów i kolonii była wyprzedana. A my na dobrą sprawę dopiero ruszamy ze sprzedażą – tłumaczy Piotr Sućko, prezes zarządu spółki FunClub.
Dlatego branża spodziewa się znacznie gorszego wyniku niż przed rokiem, kiedy to na zorganizowane obozy i kolonie pojechało ok. 1,5 mln dzieci. Niektóre biura nie wykluczają nawet, że sprzedadzą najwyżej połowę tego co w 2019 r. I to tylko z tego względu, że miały dobrą, bo wyższą o 30–40 proc. przedsprzedaż w I kwartale tego roku. – Od stycznia do marca udało nam się sprzedać 10 tys. miejsc. Jednak 10 proc. klientów od tego czasu zrezygnowało, a kolejne 10 proc. odebrało voucher. To oznacza, że musiałbym sprzedać jeszcze 17 tys. miejsc, by osiągnąć poziom z ubiegłego roku. To niemożliwe w obecnej sytuacji – tłumaczy Mirosław Sikorski.
Rodzice, którzy teraz ruszyli na zakupy, nie muszą się obawiać, że zapłacą więcej niż przed pandemią. Biura nie podniosły cen, mimo że mają większe wydatki w związku z koniecznością spełnienia nowych norm sanitarnych. To kwestia wzrostu kosztów wynikających z mniejszego zagęszczenia w środkach transportu, stworzenia mniejszych grup na koloniach i obozach, zakwaterowania maksymalnie czterech osób w pokoju i zachowania dystansu podczas posiłków. Do tego dochodzi obowiązek zapewnienia środków dezynfekujących czy lekarza lub pielęgniarki na żądanie. Wiele z tych obowiązków biura przerzucają na ośrodki, które z kolei podnoszą ceny o 3–5 zł za osobę na dzień. – Bardziej niż na zysku zależy nam na przychodach. Mam wpłacone 170 tys. zł w postaci zaliczek do polskich ośrodków. Chciałbym wykorzystać te pieniądze w tym roku na wyjazdach – mówi Mirosław Sikorski.
Dlatego branża, która zwykle mogła liczyć na 5–15 proc. zysku od wycieczki, w tym roku zakłada zerowy lub wręcz ujemny wynik i robi wszystko, żeby zminimalizować koszty. Np. organizując wyjazdy tylko z największych miast. – Wielu rodziców chce też dowieźć dziecko na miejsce własnym transportem – mówi Rafał Rowiński, właściciel biura Sportiva. Organizatorzy mówią też, że na wyjazdach nie będzie dyskotek, innych zabaw i imprez fakultatywnych.
W tym roku na wyjazd dziecka w Polsce trzeba zarezerwować 1–1,1 tys. zł, a za granicę – ok. 2 tys. zł. Choć te ostatnie się sprzedają, to – jak mówią pracownicy biur – wciąż wiele z nich może nie dojść do skutku. Wiele krajów wciąż nie wymienia Polski wśród państw, z których będą przyjmowani turyści. Najchętniej kupowane są: Malta, słynąca z kursów językowych, Bułgaria, Włochy i Hiszpania czy wyjazdy do parków rozrywki. Jeśli chodzi o Polskę, to wygrywają jeziora.