Jest szansa na zakończenie protestu polskich przewoźników na granicy z Ukrainą. Alternatywa to całkowita blokada przejść na Wschodzie.

– Na dziś mamy zaplanowane spotkanie z Dariuszem Klimczakiem, który miałby objąć resort infrastruktury. Od finału rozmów zależy to, czy akcja będzie trwać dalej i w jakiej formie – mówi Waldemar Jaszczur z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu, który przewodniczy protestowi.

Jak dodaje Rafał Mekler, lider Konfederacji na Lubelszczyźnie, jeden z liderów Strajku Przewoźników i przedsiębiorca z branży transportowej, sprawą zainteresowała się też Bruksela. Ma być spotkanie trójstronne w tej sprawie.

– Powiadomiono nas, że do niego dojdzie po spotkaniu z unijną komisarz, które miało miejsce w ostatnich dniach. Nie mamy jednak jeszcze dokładnych informacji na jego temat – mówi Jaszczur.

DGP zadał pytanie w tej sprawie przedstawicielstwu KE w Polsce. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Protestujący zaznaczają, że kluczowe dla nich są rozmowy z przedstawicielami polskiego rządu. A dokładnie, czy dojdzie podczas nich do zawarcia porozumienia, zgodnie z którym nowy rząd wprowadzi zezwolenia na przewozy komercyjne dla firm z Ukrainy.

– Przed wybuchem wojny obowiązywała umowa dwustronna w tej sprawie. Na mocy porozumienia Brukseli z Ukrainą została zniesiona, a Polska, jak wynika z naszych informacji, nie protestowała w tej sprawie. Dziś oczekujemy naprawienia tego stanu rzeczy. Szczególnie że liczba przewozów na granicy polsko-ukraińskiej wzrosła do 1 mln w skali roku z ponad 300 tys. przed wybuchem konfliktu – wyjaśnia Rafał Mekler. Dodaje, że przewoźnicy nie oczekują już w zakresie zezwoleń przywrócenia podziału pół na pół.

– Jesteśmy w stanie przystać na to, by ok. 40 proc. zezwoleń było po naszej stronie – zaznacza.

Przedsiębiorcy oczekują też natychmiastowego powrotu taboru zza wschodniej granicy bez żadnych konsekwencji finansowych dla nich z tego tytułu. Chodzi o utworzenie „zielonego korytarza” dla wracających na pusto aut, czyli o likwidację elektronicznej kolejki, która dziś obowiązuje po wschodniej stronie granicy ukraińsko-polskiej.

– Z jej powodu, jak wynika z naszych szacunków, utknęło 500 samochodów należących do polskich przewoźników – tłumaczy Mekler.

Jak dowiedział się DGP, niektóre auta przebywają na Ukrainie już ponad 20 dni, a to daje ukraińskim władzom prawo do nałożenia kary finansowej. Jak opowiada jeden z kierowców, to kwota ok. 40 tys. zł na jeden samochód. Skarży się, że nie może wyjechać, bo w kolejce jest spychany co chwila na dalsze miejsce, gdyż system nie działa rzetelnie.

Na początku protestu wśród postulatów przewoźników było też wprowadzenie natychmiastowej blokady licencji transportowej dla przewoźników z kapitałem spoza UE oraz rekompensaty dla firm, które poniosły straty w związku ze zniesieniem zezwoleń dla Ukrainy.

Protestujący tłumaczą, że z nich nie rezygnują. Wyznaczyli sobie jednak priorytety. Ich zdaniem przywrócenie zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich może nie być możliwe. Wymagałoby to bowiem ingerencji ze strony UE.

Protestujący (to już ponad 800 firm) zapewniają, że jeśli nie zostanie zawarte porozumienie, zaostrzą akcję, która jest prowadzona na przejściach w Dorohusku, Hrebennem i Korczowej. Dziś przepuszczają przez granicę po 3–4 samochody na godzinę. Po zaostrzeniu protestu granica stanie.

W czwartek do akcji mają dołączyć rolnicy. Zaczną blokować przejście w Medyce. Przewoźnicy będą ich w tym wspierać. Ma to sprawić, że blokadzie ulegnie cała granica z Ukrainą. ©℗

W czwartek do akcji przewoźników dołączą rolnicy