Berlin czeka na opinię Brukseli, czy przepisy narzucające zagranicznym przewoźnikom niemiecką płacę minimalną są zgodne z europrawem. Jeśli okaże się, że tak, to pozycja polskich firm na tamtejszym rynku będzie zagrożona.
Berlin czeka na opinię Brukseli, czy przepisy narzucające zagranicznym przewoźnikom niemiecką płacę minimalną są zgodne z europrawem. Jeśli okaże się, że tak, to pozycja polskich firm na tamtejszym rynku będzie zagrożona.
Polskie firmy transportowe są na razie odporne na niemieckie przepisy o płacy minimalnej. Jak wynika z danych Federalnego Biura Transportu Towarowego, do końca czerwca 2015 r. przejechały one – w porównaniu z analogicznym półroczem 2014 r. – o 12 proc. więcej kilometrów, osiągając pułap 1,9 mld km. Mimo to nastroje są dalekie od optymizmu.
Udział polskich firm w niemieckim rynku zwiększył się z 12,4 proc. do 13,6 proc. Niemcom udało się zachować pozycję lidera; firmy z RFN kontrolują obecnie niemal 60 proc. rynku nad Renem. Polacy są numerem dwa, a za nami plasują się Czesi (wzrost o 7 proc. do 625 mln km), Rumuni (wzrost o 18 proc. do 404 mln km) i Węgrzy (wzrost o 2 proc. do 343 mln km). Wszystkie przedsiębiorstwa razem wzięte miały łączny przychód w wysokości 37 mld euro. To, że firmy z czterech państw UE, w których płaca minimalna jest znacząco niższa od niemieckiej, zwiększyły liczbę przejechanych kilometrów, jest pewnego rodzaju zaskoczeniem.
Na początku roku niemiecki rząd wprowadził płacę minimalną na poziomie 8,50 euro za godzinę, czyli o 60 proc. więcej niż przeciętne wynagrodzenie polskiego kierowcy. Berlin równocześnie narzucił tę płacę zagranicznym firmom, które wykonują przewozy do i przez terytorium Niemiec. Po licznych protestach europejskich środowisk transportowych sprawą zajęła się Bruksela. Od maja Komisja Europejska prowadzi procedurę wyjaśniającą, która ma odpowiedzieć na pytanie m.in. polskiego rządu, czy Niemcy – poprzez narzucanie zarejestrowanym za granicą firmom własnej płacy minimalnej – nie łamią podstawowych zasad UE, jak swoboda przepływu towarów i usług.
KE na razie nie chce spekulować, jaka będzie jej ostateczna decyzja. „Jedynie po dogłębnej analizie niemieckiej odpowiedzi na naszą formalną notę Komisja będzie w stanie rozważyć podjęcie odpowiednich działań” – napisała unijna komisarz transportu Violeta Bulc w piśmie do Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce z 31 sierpnia. Od decyzji KE może jednak wiele zależeć. Na razie Berlin zawiesił działanie ustawy narzucającej niemiecką płacę minimalną w przypadku tranzytu. 8,50 euro wciąż dotyczy przewozu kabotażowego i dwustronnych operacji transportowych.
Nie ma też na razie danych o zmasowanych kontrolach zagranicznych przewoźników. ZMPD wie o czterech wezwaniach przewoźników do udokumentowania stosowania niemieckiej stawki wobec ich kierowców. – W skali wszystkich przewozów to zjawisko niewielkie. Uważamy jednak, że do momentu wydania opinii przez KE takie kontrole w ogóle nie powinny być prowadzone – mówi rzecznik ZMPD Anna Wrona. Nasi przewoźnicy obawiają się, że w razie, gdyby Bruksela przyznała rację Niemcom, ta pobłażliwość się skończy i kontrowersyjnymi przepisami – oraz kontrolą ich przestrzegania – zostaną objęci wszyscy przewoźnicy.
– Najwięksi sobie jakoś poradzą, ale dla małych i średnich firm wzrost kosztów będzie zabójczy. W rezultacie małe firmy mogą upaść, a na ich miejsce wejdą firmy niemieckie – przewiduje Anna Wrona. Zwłaszcza jeśli jednocześnie wzrośnie cena benzyny, której spadek częściowo rekompensuje wydatki przewoźników. – Oczekujemy, że przeciętna cena ropy wzrośnie w 2016 r. do 75 dol. – prognozuje główny ekonomista Euler Hermes Ludovic Subran. To nie wszystko. – U nas wynagrodzenie składa się z podstawy, ryczałtu za nocleg i diety. W Niemczech w skład płacy minimalnej nie można wliczać dodatkowych składników, więc gdybyśmy chcieli wynagradzać kierowcę według dotychczasowych norm, wynagrodzenie urosłoby do kosmicznych rozmiarów – dodaje Krzysztof Majewicz z firmy transportowej Macsped.
Stawki minimalnej nie chcą też zaakceptować właściciele firm z innych branż działających na terenie Niemiec. Niektórzy próbują obchodzić przepisy. I tak w niektórych rzeźniach wprowadzono Messergeld, czyli opłatę za używanie noży. W ten sposób pracodawcy pobierają z pensji rzeźników od 70 do 200 euro miesięcznie. Tygodnik „Stern” opisywał z kolei sytuację pracownika sauny, któremu szef utrzymał stawkę 4,60 euro za godzinę, a resztę wręczał w formie bonów na bezpłatne korzystanie z sauny.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama